Na północnej części wyspy znajduje się kilka ślicznych miasteczek. Ta część wyspy, ponieważ jest sowicie zaopatrywana w wodę z padających częste deszczów służyła od zawsze jako przystanek dla kolejnych wypraw i rejsów za ocean.
Na szczególną uwagę zasługuje miasteczko Garachico, które było pierwszym portem na Teneryfie i centrum życia tej wyspy. Zostało założone w 1496 roku i przez 200 lat służyło jako port przystankowy. Było taka aż do piątego maja 1406 roku, kiedy to wulkan Negro zalał potokami lawy. Miasteczko miało szczęście w nieszczęściu, ponieważ lawa płynęła dwoma potokami, które rozdzieliły się i otoczyły go z dwóch stron. Lawa zalała i zupełnie zniszczyła port. Samo miasto też mocno ucierpiało, ale zostało odbudowane na polach lawy.
Poza Garachico na uwagę zasługuje moim zdaniem La Orotava z pięknym budynkiem Casa de los Balcones. Można także zobaczyć tysiącletnie drzewo (Drago Milenario) w Icod de los Vinos.
Przy dobrej pogodzie warto odwiedzić więcej miasteczek położonych nie bezpośrednio na wybrzeżu.
Po południowej stronie nie zwiedzałem za wiele. Wyjątkiem jest urokliwe miasteczko Vilaflor (pochodzi stamtąd prawie cała woda mineralna na Teneryfie). Jest to najwyżej położone zamieszkałe na stałe miejsce na Teneryfie - 1160 mnpm. Mało turystów zatrzymuje się w tym miejscu, ponieważ główna droga prowadząca do parku Teide prowadzi obwodnicą. Moim zdaniem zdecydowanie warto tam zjechać. Ponoć w okolicznych winnicach produkuje się całkiem dobre białe wino.
Na koniec program obowiązkowy, czyli Santa Cruz. Byłem, widziałem i nie mam ochoty wracać. W pamięć zapadł mi straszny smród z zakładów petrochemicznych leżących na wjeździe do Santa Cruz od południa i dość dziwna sala koncertowa. Nie wyglądała na używaną...