Podróż Kraina tysiąca smaków - Banany w cieście i prażone robale



2008-11-17

Przyrządzania tajskich potraw uczyła mnie Malee Pat na wyspie Tao. Moja podróż kulinarna zaczęła się jednak znacznie wcześniej, w Bangkoku, czyli Mieście Aniołów albo, jak twierdzą Tajowie, stolicy zakochanych.

Jadąc autobusem z lotniska na główną ulicę Bangkoku - Khao San Road - mijałam po drodze tysiące straganów, częściowo blokujących chodniki i ulice, gdzie zawsze uśmiechnięci Tajowie sprzedawali świeże owoce, ryby, owoce morza, warzywa, przyprawy, kwiaty i korzenie lotosu. Mimo klimatyzacji aromaty wdzierały się do wnętrza autobusu za każdym razem, gdy ktoś wchodził lub wychodził. Khao San Road okazało się ulicą pensjonatów, hoteli i tysiąca restauracji oraz sklepów i straganów dosłownie ze wszystkim. Raj dla podniebienia, zagrożenie dla portfela.

Spędziłam w Bangkoku tylko kilka dni, ale spróbowałam chyba wszystkich możliwych dań z restauracji w moim pensjonacie i wielu smakołyków z przydrożnych knajpek na kółkach. Khao San o zmierzchu po prostu roi się od sprzedawców zachwalających swoje dania. Zdecydowanie najlepsze były banany w cieście i szaszłyki z krewetek.

Będąc w Azji, jesteśmy narażeni na choroby wywoływane przez pasożyty, które nie występują w Europie. Dlatego ważne jest, by potrawy, które jemy, były świeże i najlepiej przygotowywane na naszych oczach. W przypadku obwoźnych restauracyjek oba te warunki zawsze są spełnione, więc nie miałam żadnych oporów.

Tajlandia słynie z niezwykłych przysmaków. Tajowie uwielbiają na przykład świeżo prażone cykady, karaluchy i pasikoniki. Można je dostać praktycznie na każdym rogu! Owady te są miejscową plagą, zaradni Tajowie uznali je więc za wartościowe źródło białka. Na pierwszy rzut oka przypominają sterty kandyzowanych lub prażonych orzeszków czy migdałów w syropie. Gdy przyjrzałam się bliżej, apetyt trochę mi zmalał, a gdy zobaczyłam, że przechodząca rodzina kupiła kilka tutek dla dzieciaków - znikł zupełnie. Najwięcej owadzich straganów można napotkać w drodze do Pałacu Cesarskiego. Najgorsze było to, że pierwszy raz widziałam je nocą, co spotęgowało niemiłe odczucia. W dzień nie wygląda to aż tak odpychająco, choć i tak nie dałabym się namówić do spróbowania.

 

  • wodny targ w Tajlandii