Przed nami trudny i intensywny dzień. Chcemy zwiedzić zamek krzyżowców Krak de Chevaliers oraz dostać się do Hamy. Ze wstępnego rozeznania wynika, że będziemy musieli dotrzeć do Homs, tam przesiąść się do busa, podążającego w kierunku zamku, potem wrócić do Homs i stąd do Hamy. Sporo przesiadek. Opuszczamy hotel i po chwili łapiemy taksówkę. Kierowca nie mówi po angielsku i z trudem dogadujemy się, że chcemy dotrzeć do autobusu jadącego do Homs. Do końca nie jesteśmy pewni, że pan nas rozumie. Kiedy wysadza nas przy placu, który nie jest tym samym miejscem, w którym wczoraj wysiedliśmy, nasze obawy są jeszcze większe. Szybko jednak przechwytuje nas naganiacz klientów do lokalnych busów, więc na zastanawianie się nie bardzo mamy czas. Stojący autobus do Homs jest już pełny i nie ma w nim miejsca. Pomocnik kierowcy proponuje, żebyśmy usiedli bezpośrednio przy kierowcy, tyłem do kierunku jazdy. Przystajemy na tę propozycję, gdyż nie bardzo wiadomo, kiedy odjedzie następny autobus. Tak więc siedzimy z przodu, mając przed sobą bacznie przyglądających się nam wszystkich pasażerów. Ruszamy przez pustynny krajobraz. Kierowca pokazuje nam stada wielbłądów, mijamy maleńką szkołę gdzieś na zupełnym pustkowiu, wojskowe obiekty otoczone drutem kolczastym, nad którymi górują wieżyczki wartownicze.
W końcu dojeżdżamy do Homs. Zanim wysiądziemy kierowca pyta, dokąd chcemy jechać dalej. Szybko okazuje się, że młoda dziewczyna siedząca obok nas, może nam pomóc dotrzeć na inny dworzec autobusowy, z którego odjeżdżają busy do zamku. Kierowca prowadzi nas do taksówki, negocjuje cenę i wraz z nowopoznaną dziewczyną jedziemy do miasta. Dziewczyna zna angielski, więc rozmawiamy o życiu w Syrii. Dzielimy się naszymi wrażeniami. Na dworcu, gdzie kłębi się tłum, pomaga nam odnaleźć właściwy busik. Po niedługim oczekiwaniu ruszamy. Autostradą pokonujemy ponad 60 km, a potem wspinamy się stromo na wzgórze, na którym góruje zamek. Jest tu kilka grupowych wycieczek, ale wśród ruin można je łatwo zgubić. Fajne jest to, że można tu wszędzie wejść i wszystkiego dotknąć. Najbardziej podobają nam się pomieszczenia dawnej kuchni z olbrzymim piecem, na którym niegdyś przez całą dobę gotowano strawę i pieczono chleby dla 2-tysięcznej załogi.
Po wyjściu z zamku negocjujemy cenę taksówki i wracamy w kierunku Homs. Przesiadamy się do busa do Hamy i po chwili jedziemy. Nawet nie spodziewaliśmy się, że ta podróż z przesiadkami tak sprawnie nam pójdzie. W Hamie musimy znaleźć hotel. Z plecakami i w upale podążamy w kierunku centrum. Idziemy ruchliwą ulicą, przy której mamy okazję podziwiać sklepiki z ciekawymi słodyczami, a dalej stoiska z różnej wielkości rybami. Znajdujemy hotel z czystym i cichym pokojem. Po kąpieli i krótkim odpoczynku wyruszamy na szlak norii. Nasz hotel okazuje się być położonym w ich bezpośrednim sąsiedztwie. Przekraczamy tylko ruchliwe skrzyżowanie i zaraz docieramy do pierwszej norii. Dalej ruszamy wzdłuż rzeki, podążając wąskimi uliczkami starego miasta. Nie jeżdżą tu samochody i pieszych jest też niewielu, więc mamy okazję do spokojnego podziwiania zakamarków, fotografowania. Kolejne trzy norie robią na nas jeszcze większe wrażenie. Jest w nich coś, co urzeka. Im dalej od centrum, tym okolica staje się coraz bardziej zaniedbana i brudna. Wracamy drugim brzegiem. Mamy jeszcze w planie dotarcie do trzech norii, które znajdują się po przeciwnej stronie skrzyżowania. Zanim tam wyruszymy, kupujemy smaczne falafele. Sprzedawca ozdabia je dla nas dodatkowym sezamowym krążkiem.
Do norii docieramy tuż przed zachodem słońca. To świetny czas do fotografowania. Kiedy zapada zmierzch, norie są podświetlane. Wyglądają jeszcze piękniej. Szkoda tylko, że nie działają. Wracamy do miasta. Kończymy dzień w Hamie, która zrobiła na nas bardzo pozytywne wrażenie.