Zazwyczaj nie silimy się na podsumowania tego, czego doświadczyliśmy w danym kraju, pozostawiając sobie tematy do rozmów, kiedy wrócimy. Tym razem będzie inaczej, bo Wietnam zrobił na nas duże wrażenie. Na początek rzeczy pozytywne: jedzenie - wyśmienite połączenia smaków i składników. Zdecydowanie najlepsze, jakie jedliśmy w regionie. Nawet najprostsze dania, poprzez dodanie odpowiednich składników (orzeszki, sosy, zioła) zyskują zupełnie nowe smaki. Poza tym jedzenie w Wietnamie może być bardzo egzotyczne, bo je się tutaj wszystko (WSZYSTKO), a ze kraj urodzajny, to menu i urozmaicone: żaby, ślimaki, świerszcze, węże, jaszczurki, pająki, larwy, psy, ptaki, konie, etc.
Miłym zaskoczeniem było tez nurkowanie. W Tajlandii mówiono nam, ze w Wietnamie nic nie można zobaczyć, rafa jest obumarła, a ryby zjedzone. Nie do końca to nieprawda, ale mieliśmy również okazje poobserwować stworzenia, których wcześniej nie widzieliśmy. A ze już samo nurkowanie cieszy nas bardzo, to jakakolwiek wartość dodana, pogłębia tylko nasza radość.
Generalnie jednak jesteśmy rozczarowani Wietnamem, spodziewaliśmy się czegoś nowego, miłych ludzi, kraju otwartego na turystów. Niestety prawie żadne z naszych oczekiwań nie zostało spełnione. Zupełnie nowym miejscem było jedynie Halong Bay i tarasy ryżowe Sapy, kraj jest otwarty dla turysty z zasobnym portfelem i chętnym do podążania utartym szlakiem, a ludzie to temat na dłuższe dywagacje. Spędziliśmy w Wietnamie zaledwie trzy tygodnie, wiec może nie mamy prawa do ocen i do tej pory wystrzegaliśmy się oceniania zachowań ludzi, próbując je zrozumieć. Liczne rozmowy z podróżującymi przez Wietnam, uświadomiły nam największy z problemów z nastawieniem mieszkańców do turystów.
Chciwość. Wiemy, ze turysta postrzegany jest powszechnie jako banknot z nogami, ale nigdzie wcześniej nie byliśmy zredukowani do takiej tylko roli. W innych krajach ludzie zazwyczaj byli ciekawi skąd jesteśmy, zadawali sobie trud umiejscowienia Polski na mapie i nawet gdy znali 5 slow po angielsku, próbowali kontaktu. Tutaj jedynymi momentami jakiegokolwiek kontaktu Wietnamczyków z nami była chęć sprzedania nam czegoś. Na tym rozmowy się kończyły, a jakiegokolwiek próby komunikacji rozbijały się o udawana nieznajomość angielskiego. Chwile wcześniej zachwalali towary w doskonałym angielskim. Podróżowanie to nie tylko odwiedzanie miejsc, to także kontakt z mieszkańcami. Gdy go brakuje, podróż traci sens. Jeśli chodzi o wspomniana chciwość, to Wietnamczycy okazują się bardzo niesympatycznymi handlowcami: nie trzymają się wynegocjowanej ceny, targowanie się ma wprawić turystę w stan poczucia winy, ze okrada Wietnamczyka (przy czym Wietnamczyk czuje się doskonale zadając trzykrotnie wyższej ceny niż podpowiada zdrowy rozsadek), a próby uzyskania w miarę uczciwej ceny wywołują agresje. To, ze płacimy wyższe ceny, jest dla nas zupełnie oczywiste i przyjmujemy to dzielnie, ale to, czy ktoś próbuje nas orżnąć wrzeszcząc czy uśmiechając się robi wielka różnice.
Wietnam nie jest najładniejszym ani najbrzydszym z krajów, które widzieliśmy, ale jest krajem, w którym wydawanie pieniędzy na podróżowanie jest najmniejsza przyjemnością. Jest tez jedynym krajem na naszej trasie, do którego raczej nie wrócimy.