Na Mauritiusie, wyspie w południowo-zachodniej części Oceanu Indyjskiego, wylądowaliśmy po 15 godzinach. I od razu zaczęliśmy gruntowne przygotowania do połowów - oczywiście od konsumpcji, żeby sprawdzić, co najlepiej byłoby złowić. W barze o dość kiczowatej nazwie Sunset zjedliśmy rybę z grilla, a przy okazji tuż obok znaleźliśmy firmę, która organizuje połowy dużych ryb na pełnym morzu. Przyszpilone do ściany łby rekina i marlina rozbudziły nasze nadzieje, że tu się łowi takie sztuki. W środku - całe tableau zdjęć szczęśliwców, którym się udało. Wzięliśmy cennik, ustaliliśmy, że na ryby ruszamy w drugim tygodniu pobytu, zarezerwowaliśmy na pół dnia 13-metrową łódź o nazwie "Charlotte" i ruszyliśmy na zwiedzanie wyspy. W ramach przygotowań rozprawialiśmy się z miejscowymi rybami - na talerzu. Szczególnie smakowita była sałatka z wędzonym marlinem i ryba zapiekana w sosie sezamowym zawinięta w liść bananowca.