Kiedyś uświadomiłem sobie pewien fakt, który ostatnimi czasy ukierunkował mnie w znacznym stopniu podróżniczo. Od owego czasu staram się podróżować również zgodnie z wytycznymi zeń płynącymi. Wysunąłem światłą tezę, że nie należy odmawiać uroku krajom regularnie deszczem odwiedzanym. Zgadza się, że miło jest ogrzać coraz starsze kości gorącymi promieniami słonecznymi, następnie poddać je działaniom cieplutkiego morza, a wreszcie oddać się południowemu stylowi sjesty i wiecznej balangi. Niemniej w takich miejscach nie doświadczymy jednego, nie zostaniemy w pełni ujęci pięknem natury, roztaczającej swój urok na każdym admiratorze jej wdzięku. Tylko w krajach regularnie nawiedzanych przez deszcze, natura ukazuje swoje najpiękniejsze oblicze, tryska ferią barw, samooczyszcza się, sprawia że chcemy chłonąć każdą chwilę w jej otoczeniu spędzoną.
Uraczon cudnym obliczem natury obecnej w norweskich fiordach, szkockich górskich pejzażach czy nawet naszych, dzikich lasach i łąkach, tłumiłem wręcz w sobie potrzebę ponownego odwiedzenia równie naturystycznych miejsc. Ale potrzeby tej tłumić zbyt długo nie byłem w stanie. Wykorzystałem pierwszą nadarzającą się okazję ucieczki ku coraz wyraźniej na swe łono zapraszającej mnie matce naturze. Destynacja kolejnej wyprawy wprost sama cisnęła się w myśli. Gdzież mogę doświadczyć w najpełniejszym stopniu możliwości obcowania w zielonym ogródku natury, jak nie w kraju, któremu przymiot zieloności przypisywany jest wręcz notorycznie i z urzędu. Gdzież mogę spróbować znaleźć delikatną różnicę pomiędzy ponad 40 odmianami zieleni obecnymi w owym miejscu, jak nie właśnie w Irlandii... Gdzie danym mi będzie rozkoszowanie się pięknem zielonych dolin bujnie porośniętych mącznikiem, dziką fuksją, liliowym wrzosem, brunatnymi torfowiskami i pachnącymi storczykami ? Gdzież ujrzę tak doskonałe dzieło natury jak sławne klify Moheru, o ujrzeniu których marzenia przypominały sobie coraz regularniej ?
Potrzebę ujrzenia Zielonej Wyspy dodatkowo potęgowała moja świadomość historyczna. Mało kto wie, że Irlandia położyła znaczne podwaliny pod dzisiejszą chrześcijańską pozycję Europy. Stary kontynent przeorany w wiekach ciemnych tabunami zdziczałych, barbarzyńskich hord , beznamiętnie niszczących wielowiekowy dorobek ludzkości, nie zwracał uwagi na odludną “nieszczęsną grudkę ziemi”. Pozwoliło to przetrwać zarówno chrześcijańskiej religii jak i dotychczasowej spuściźnie cywilizacyjnej ludzkości. Jechałem więc do Irlandii zobaczyć jej średniowieczną postać, masę zabytków z owego okresu, liczne monastyry, charakterystyczne krzyże celtyckie, kamienne zamki...
Swoje miejsce na Zielonej Wyspie chciała wreszcie znaleźć i romantyczna, być może nie przystająca już do współczesnych czasów, natura. A Eire to miejsce wyjątkowo płodne i bogacie przesiąknięte światem mitów i legend. Być może będzie mi dane znaleźć czterolistną koniczynę, sprawiającą, że wszelkie ziemskie troski odpłyną w niebyt. Albo wypatrzę druida przemykającego pośród irlandzkich łąk i wrzosowisk, oddającego cześć zagajnikom czy źródłom. Może uda mi się przymusić miejscowego krasnala – leprachauna do wskazania tęczy ukrywającej garniec pełen złota.
Czy wobec nagromadzenia tylu aktywów w jednym miejscu, dzięki możliwości zaspokojenia wszelkich pragnień duchowych, na skutek owładnięcia umyslu czarem wyspy, doświadczę co znaczy kochać jak Irlandię ?