Podróż Romantycznym powiewem Szkocji uniesion - Ku spełnieniu marzeń brnąc...



2009-04-08

 

Śmiem twierdzić, że w każdej, nawet najmniej podatnej na uniesienia i wrażliwe powiewy, duszy, choćby nawet na samym jej dnie, w każdym człowieku, niezależnie od pozycji społecznej i statusu majątkowego, drzemią nieograniczone pokłady romantyzmu. Potrzebują one tylko impulsu, iskierki, by mogły zaświecić swym pełnym blaskiem, by mogły się uzewnętrznić i ujawnić wszem osobom, o taki przymiot ich autora wcześniej nawet nie podejrzewającym. U każdego źródło takich pozytywnych odczuć, sprawiających, że czujemy się lepsi, że czujemy, że ten świat ma jednak jakieś wyższe wartości, że jesteśmy mu potrzebni w ich realizacji, może być inne. Jednakże w następstwie ich wystąpienia, wszyskich nas łączy ten sam skutek. Czujemy się ważnym ogniwem, czujemy w sobie tę piorunującą siłę pozwalającą góry przenosić, czuć się komuś potrzebnym, wierzymy, że zmuszeni jesteśmy nie tylko do egzystencji w tej współczesnej, kołtunerskiej i zapyziałej gmatwaninie ludzkich losów.

 

Dla autora tych nędznych wypocin, zawsze takim źródłem pozwalającym oderwać się od zastanej rzeczywistości, pozwalającym na przyjęcie takiej eskapistycznej postawy wobec problemów dnia codziennego, umożliwiającym wreszcie spokojne i niczym nie zakłócone wschłuchanie się we własne myśli, jest ucieczka w podróże, ucieczka w nieznane, ucieczka w miejsca piórem pisarzy wczesnego dzieciństwa opisane. Nic tak jak owe podróże nie jest w stanie naładować akumulatorów, by znów mechanizm prawidłowo mógł wdrożyć sie w szarugę codziennego życia. Tylko podróże są mi w stanie uświadomić sobie ogrom otaczającego świata, jego majestatyczność, wskazać moje w nim miejsce, dać akceptacji dla myśli w głowie rodzących się.

 

Nie pierwszy raz, miast Świeta Wielkanocne w pieleszach domowego zacisza spędzać, spragniona wyzwań dusza porwała ku przygodzie. Coś się w mej pustej główce od dawna pewien kraj, z którym przymioty takie jak natura, romantyzm, symbolika, zakorzenił i z owej żadne inne kierunki eksploracji, wypędzić go nie mogły. Szkocja, bo o tym kraju mowa, jest niewątpliwie miejscem, gdzie uśpione i zastygłe emocje na nowo mogły odżyć, gdzie znalazły naturalną pożywkę dla rozkwitnięcią pełną mocą. I chyba jak mało który kraj, z romantycznymi przymiotami, nieskazitelnością dzikiej i nieokiełznanej natury, bogactwem symboliki i prastarej tradycji, kojarzyć się musi. Człowiek podsycony widokami, szkockimi motywami, wspomnianą symboliką, wzbogaconymi historią i niekończącymi się treściami mistycznymi, płynącymi z takich arcydzieł o Szkocji traktujących jak “Rob Roy” z niesamowitą muzyką celtycką Cartera Burwella, czy też sławetnym “Braveheartem” z równie piekną muzyką Jamesa Hornera, dalej utworami popularnych twórców muzyki celtyckiej jak – Capercaillie, The Etives, Clannad i wielu innych, wprost rwie ku temu krajowi, by przekonać się, czy jest on miejscem rzeczywiście tak cudownym i magicznie usposobionym, jak to wszelkie żródła, ludzkie opinie i bajkowe zdjęcia traktują.

 

Tej wiosny marzeniom o Szkocji traktującym uczyniłem zadość. Jak mnie nieocenione źródło informacji, jakim jest internet, uświadomiło, gdy pewnego dnia, targan owymi marzeniami, wertowałem strony Szkocji poświęcone, najlepszym okresem na jej eksplorację jest kwiecień. Raz to - i to głowny powód - z uwagi na fakt, iż w tym okresie jest najmniejszy opad roczny w tym kraju, dwa – że jest to okres gdy jeszcze owe uprzykrzające życie i atakujące z furią (znam z opowiadań znajomych) szkockie muszki midges, nie dają o sobie znać, wreszcie że to właśnie czas, gdy budząca się po zimie przyroda wydaje najdynamiczniejsze oddechy, gdy chce zwrócić uwagę na siebie, wzbudzając wrażliwość potencjalnego widza na widok jej nowiuteńkiej, pięknej, wiosennej szaty, na kwitnące kwiaty, na bogactwo barw i życia wokół się toczącego. Wreszcie powód osobisty, nie mogłem sobie wymarzyć lepszego prezentu urodzinowego niż właśnie taki, jaki ten kraj był mi w stanie sprawić. Minusy wyjazdu w tym terminie ? Tylko jeden, buchająca pełnią życia wiosna jakby nie dała przyzwolenia na kwitnięcie wrzosom, a widok na porośnięte nimi, fioletowe, falujące wzgórza, jak wiadomo jest niesamowicie kojący i romantyzm z organizmu uwalniający.  

 

Romantyzm romantyzmem, conajwyżej można posiłkować się romantycznymi impulsami umysł trawiącymi, ale jak zorganizować sobie pobyt w tym niesamowitym kraju mając jedynie osiem dni. Toż to prawdziwa sztuka kompromisu i konieczność wyławiania najszlachetniejszych perełek w morzu ich pełnym. Wszak, moim skromnym zdaniem oczywiście :), kraj o powierzchni czterokrotniej mniejszej niż nasza ojczyzna, ma, nie umniejszając Matce Polce, której dobre imię na każdym kroku staram się głosić, bogactwo miejsc wartych eksploracji, zdecydowanie więcej. Nie jest wstydem ustąpić na tym polu miejsca Szkocji, wszak nie za wiele krajów w mapę współczesnego świata wpisanych, jest w stanie w kwestii atrakcyjności, dzikości natury i innych przymiotów już wcześniej wspomnianych, a Szkocji słusznie przypisywanych, czoła temu krajowi stawić. Jakimi pobudkami się kierować przy wyborze miejsc wartych pozostawienia o nich śladu w głowie, jakie kryteria zastosować, by w jak najpełniejszy sposób zaspokoić żądze ku Szkocji młodzieńczym, niepohamowanym uczuciem rwące.Czy słusznym jest przelać na papier argumentację mną kierującą przy wyborze miejsc eksploracji ? Wszak, czy na wieść o uznaniu, któregoś z odrzuconych miejsc za “mniej atrakcyjne”, natura nie będzie mi przy okazji kolejnej, niewątpliwej eksploracji Szkocji, nieustannie wypominała mi tego faktu, zsyłając pogodę, warunki, plagi (oby nie egipskie) nie sprzyjające przygodzie. Uznałem za warunek sine qua non wizytacji Szkocji, zaszczycenie moją skromną osobą Edynburga. Wiele dobrego o tym mieście słyszałem i czytałem. Zwiedzanie Szkocji bez zajrzenia w miejsce najwyraźniej na jej historię oddziałujące byłoby swoistego rodzaju niegrzecznością, faux pas wobec tego kraju. Ale co po Edynburghu, gdzie wyruszyć, w którą stronę skierować swe kroki. Wiadomo Glasgow odpada, wszak miasto to zbytnio na przymiot ostoi romantyzmu, kolebki historii Szkocji i miejsce obligatoryjnej wizytacji, zwłaszcza na mój pierwszy raz w tym kraju :), nie zasługuje. Gdzie dalej uderzyć, gdzie wystawić swe stopy na narażenie nabawienia się opuchlizn i pęcherzów, wywołanych niepohamowanym pędem ku eksploracji dzikiego, szkockiego łona. Cóż jest kwintesencją Szkocji, gdzież wszystkie przymioty, romantyczne skojarzenia z tym pięknym krajem mogą znaleźć pełne odzwierciedlenie jak nie w Highlands. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, że zazwyczaj, gdy myślimy o Szkocji, de facto przywołujemy w myślach właśnie Highlands. To z tym miejscem kojarzymy zamki, góry, jeziora, doliny, wrzosowiska, sławnych bohaterów, stosunki klanowe, język gaelicki, Highland Games, haggis, potwora Nessie i wiele innych walorów tego kraju. Wybór nie odbył się zupełnie bezboleśnie. Dwa punkty, z uznanych wcześniej za obowiązkowe, musiałem, a tutaj już konieczność ich odrzucenia bardzo doskwierała, odrzucić. Argument prosty – nie były mi po drodze ku Highlands. Z bólem serca musiałem zrezygnować więc z odwiedzin Dunnotar Castle – niesamowitego zamku o bardzo interesującej historii, położonego na stromym urwisku i patrzącego melancholijnym wzrokiem ku morzu, a znajdującego się w niedalekiej odległości od Aberdeen. Wszak penetracji wschodniej części Szkocji, mimo wszystko z uwagi na jej nieporównywalnie mniejszą atrakcyjność (choć życzyłbym każdemu miejscu świata takiej mniejszej atrakcyjności jak tam właśnie) w stosunku do zachodniej, przeze mnie mającej być odwiedzoną, nie zakładałem. Drugi punkt odwiedzin z bólem serca skreślony, z powodów zresztą jednakich, to Blantyre (i tamtejsze muzeum) – miejsce narodzin wielkiego szkockiego misjonarza, odkrywcy i miłośnika Afryki, a prywatnie mojego bohatera Davida Liningstone'a.

 

 Skoro nakreśliłem już jakiś plan podróży w swej malutkiej i próżniutkiej główce, a obejmować miał on wizytację, poza Edynburghiem oczywiście, zachodniej i północno zachodniej Szkocji, a więc słynnych Highlands,włącznie z wejściem na Bena Nevisa – najwyższy punkt całej Wielkiej Brytanii, równie słynnym Loch Ness, doliną Glencoe, wybrzeżem wokół Oban, wspaniałymi zamkami jak - Inveraray Castle, Kilchurn Castle oraz Eilean Donan Castle, odwiedzinami na Isle of Skye , a na szeregu innych mniej lub bardziej znanych miejscach kończąc, wypadało zadbać o stronę logistyczną wyprawy, tj. załatwić dach nad głową i transport pozwalający na dotarcie w te wspaniałe miejsca.Poraz kolejny przyszło mi posiłkować się dobrodziejstwem internetu, choć jak się później okazało, nie obyło się bez, przyprawiających o palpitację serca, wywołujących ataki niekontrolowanych duszności, komplikacji. Dla nawet najmniej wytrawnych i zaprawionych w bojach podróżniczych eksloratorów, wyszukanie noclegu nie stanowi nijakiego problemu, wszak oferta jest niesamowicie bogata, a jedynym i wystarczającym sprzymierzeńcem winny być dobre chęci i wystarczający zasób czasu. Gorzej rzecz się miała z kwestią transportu. Nadmienić należy, że wyłącznym, pozwalającym poznać w pełni uroki Szkocji, sposobem na przemieszczanie się, jest posiadanie samochodu. Komunikacja, jakkolwiek niesamowicie sprawna i o nieograniczonych możliwościach zdecydowanie odpada. Wszak w kraju, gdzie jedną atrakcję od kolejnej dzieli częstokroć górka, jezioro, a nawet jeden zakręt, poruszanie się komunikacją publiczną, narażałoby potencjalnego turystę na niemożność dotarcia i zaspokojenia głodnej magicznych widoków duszy, do każdego miejsca wartego odwiedzenia. Jedynym wyjściem okazało się więc wypożyczenie samochodu. W końcu transfer własnego samolotem :) byłby inwestycją chyba zbyt kosztowną. Ale co tu począć, gdy okazuje się, a dzieje się to na tydzień przed planowaną wyprawą, że samochodów żadna z edynburskich wypożyczalni już nie posiada. Wychodzi na to, że Szkocja jest w okresie świątecznym na tyle atrakcyjnym i zapewne ku romantycznym westchnieniom sprzyjającym miejscem, iż cała Europa co najmniej, nieprzerwaną rzeszą tłumów tutaj święta spędzić ciągnie. Dzwonimy do wszystkich wypożyczalni w Szkocji, niezapominając już nawet o Inverness, Glasgow, Aberdeen, Dundee, a w desperacji nawet o oddalonym znacznie, angielskim już Newcastle. Bez efektów. Ostatecznie, raz kolejny utwierdzając się w przekonaniu istnienia siły wyższej, nad pomyślnością mej osoby czuwającej, znajdujemy samochód w światu zapomnianym Stirling. Radości nie ma końca, wszak wreszcie możemy ruszyć ku wymarzonej przygodzie.