Podróż Los Angeles - Przylot



Po kilkunastu godzinach w końcu wysiadam z samolotu. Jeszcze tylko immigration: staję przed latynomurzynem o bardzo specyficznym akcencie. Nic nie rozumiem z tego o co pyta, ale nawijam byle więcej i byle po angielsku (sposób sprawdzony także przy staraniu sie o wizę, jeśli mówisz po angielsku budzisz większe zaufanie).

Ufff, wychodzę. Głowa pełna wyobrażeń rodem z klasyki amerykańskich filmów: California, plaża, palmy, słońce i Beverly Hills... A tu mglisto, słońca nie ma i jakoś tak brudno i lepko.