Podróż Wzdłuż Andów - Santiago



2009-05-22

W tym roku do ostatniej chwili nie wiedzielismy czy w ogole pojedziemy na dluzsze wakacje dlatego, ze Mariola sie przymierzala do zmiany pracy. Ostatecznie jednak chec przezycia nastepnej wakacyjnej przygody zwyciezyla i zmiana pracy poszla na drugi plan. Poniewaz od pewnego czasu na powaznie myslelismy o Chile wiec utartym zwyczajem kupilismy tylko bilet tam i z powrotem do Santiago i zarezerwowalismy sobie hotel na pierwsza noc. Lot byl dosc drugi – wraz z przesiadka w Miami bylismy 14 godzin w drodze. Trasa prowadzila tak jak do Limy w zeszlym roku, nad Andami lecz tez lecac w nocy nic nie bylo widac. Wyladowalismy o 8 rano i wczesniej zamowiony kierowca czekal na nas z kartka na lotnisku zeby nas zawiezc do hotelu. Poranny ruch byl dosc duzy i Chile nie byloby poludniowoamerykanskim krajem gdyby kierowcy jezdzili bardziej rozwaznie. Nasz samochod zahaczyl sie zderzakiem z innym. Wina byla ewidentnie tamtego kierowcy, niemniej przy odrobinie trzezwego myslenia mozna bylo latwo uniknac tej kolizji. Po kilku minutach obopulnej gestykulacji towarzyszacej ogladaniu wygietych zderzakow jedziemy dale nie angazujac w to policji. 

 

Hotel, w ktorym zatrzymalismy sie jest polozony w samym centrum miasta wiec po kilkugodzinnej drzemce idziemy na spacer po miescie. Jest piekna pogoda i cieplo – okolo 18*C. Po lunchu w milym zaulku postanawiamy odszukac agencje podrozy, ktora polecal nasz przewodnik kupiony przed wyjazdem i zaczac aranzowac nasz pobyt w Chile. Idac wzdluz jednej z glownych ulic widzimy znaczek metra i postanawiamy zejsc w podziemia i zapoznac sie z planem. I tak zaczyna sie nasza przygoda z metrem w Santiago. Pozniej juz inaczej nie podrozujemy po miescie jak tylko metrem, ktore jest bardzo nowoczesne, bezpieczne (widzi sie duzo strazy na peronach) i szybkie. System przypomina paryskie metro gdzie tez pociag, jedzie gumowymi kolami po szynach. 

 

W agencji nikt nie mowi po angielsku wiec poszedl w ruch moj hiszpanski, ktory jak na dosc dluga przerwe nie okazal sie az tak zardzewialy jak sie obawialem. Juz po raz ktorys okazuje sie, ze zalatwianie podrozy na miejscu jest duzo tansze niz ze Stanow, nie trzeba sie tylko niczego bac, miejsca zawsze sa. I tak bilet na Wyspe Wielkanocna z Santiago jest polowe tanszy kupiony na miejscu niz w Chicago. 

 

Na drugi dzien jest tez piekna pogoda wiec idziemy ogladac miasto. Jedziemy kolejka linowa a la Parkowa Gora w Krynicy na szczyt wzgorza San Cristobal, skad rozciaga sie piekny widok na Santiago, niestety bardzo wyraznie widac gesta warstwe smogu, ktory czesciowo przeslania majestatycznie wznoszace sie nad miastem osniezone Andy. Na szczycie jemy "lunch z widokiem" i ustalamy trase wakacji. Wieczorem postanawiamy napic sie pysznego chilijskiego wina i ku naszemu zdziwieniu okazuje sie, ze jego cena jest porownywalna z cenami w Chicago o ile wrecz nie  wyzsza. Ale na pocieszenie odkrywamy, ze w restauracjach cena jest praktycznie taka sama co w sklepie. W pierwszej chwili myslelismy, ze to jest cena za lampke a nie za cala butelka. Pare razy kelnerka kilkakrotnie sie upewniala, ze na pewno chcemy cala butelke. Najpopularniejszym winem chilijskirn w Stanach sa wina z winnicy Concha y Toro, a poniewaz ta miesci sie 40 km od Santiago, wiec postanowilismy sie blizej przyjrzec jak wyglada proces robienia tego wina. Po drodze kierowca sie zatrzymal gdzies w gorach i prawie ze lzami w oczach pokazal nam kilka krzyzy przy drodze tlumaczac z zapalem, ze tu 20 lat temu mial miejsce zamach na Pinocheta a krzyze znacza mogily poleglych czlonkow jego ochrony. To nam dalo do zrozumienia, ze postac bylego prezydenta jest bardziej bliska sercu kazdego chilijczyka niz to sugeruje na przyklad prasa arnerykanska. 

 

Po wizycie w winnicach udajemy sie na targ rybny i w miejscowej restauracji zostajemy na obiad. Mariola zamowila sobie zupe z roznymi zyjatkami i mimo, ze chciala sie ze mna wszystkim podzielic to nie mialem odwagi niektorych przysmakow sprobowac. Wieczorem zaprosilismy do siebie do hotelu na ciastka i lampke wina starsze malzenstwo z Anglii, ktore poznalismy wczesniej w winnicach. Okazalo sie, ze starsza dystyngowana pani o dzwiecznym imieniu Malgosia, jak nie trudno sie domyslec jest z pochodzenia Polka i dosc dobrze mowi po polsku. Rzecz sama w sobie nie bylaby az tak wazna ale dzieki spotkaniu z nimi dowiedzielismy sie dokladniej o mozliwosciach zwiedzania pustyni Atacama w czesci boliwijskiej. Oznaczalo to ni mniej ni wiecej, ze caly misternie ulozony plan nalezalo zmienic jezeli chcielibysmy sie udac na wycieczke, o ktorej wczesniej mielismy tylko mgliste wyobrazenie.