Bezkresne drogi z ubitego piasku, czerwone wydmy, miliony muszli, safari, gorące słońce i intensywnie niebieskie niebo.Tak właśnie wdzięczyła się do nas Namibia. Przemierzyliśmy ponad dwa tysiące kilometrów, pływaliśmy statkiem wśród pelikanów, ledwo przeżyliśmy jazdę pędzącym po pustyni quadem..
Tekst i zdjęcia: Magdalena Kursa, Rafał Romanowski
Chcecie zobaczyć raj na Ziemi? No to ruszcie się - strofuje nas Carl, 50-letni postawny facet, Afrykaner. Zakochany w Namibii, choć tak naprawdę pochodzi z położonej nieco niżej na mapie Republiki Południowej Afryki. - Kocham ten kraj, bo jest tu pusto i cicho. Byłem raz w Europie. Nie podobało mi się. Za dużo ludzi - krzywi się na nasze pytania. Gdy po raz pierwszy wsiadamy z nim do białej furgonetki Toyoty na lotnisku w Windhuk, nie mamy jeszcze pojęcia, jak piękna, dzika i zaskakująca okaże się namibijska przygoda.
Kilka minut później pędzimy już bezkresnymi przestrzeniami środkowej Namibii, najpierw po asfalcie, później po pogrążonej w tumanach kurzu "autostradzie donikąd". Tak będzie przez tydzień, asfaltu nie zobaczymy prawie wcale, choć po kurzu i piasku podróżować będzie się całkiem komfortowo. Jest gorąco, sucho i niemal zupełnie bezwietrznie.