Opowieść o Palestynie wcale nie musi być historią o rakietach, bombach i terrorze. W mojej znajdziecie raczej tanie banany, etiopskich biegaczy i palestyńskiego Kotana przy grobie Mojżesza.
Tekst i zdjęcia: Witold Szabłowski
Kilka dni temu siedzieliśmy z dwoma kolegami nad oszroniałą butelką czegoś mocniejszego i licytowaliśmy się na jesienne ekstrema. Waldemar spędził zeszłoroczną jesień jak prawdziwy mężczyzna, grabiąc teściowej działkę. Kazik był na Synaju i za grube pieniądze dał się wsadzić do klatki i nurkował z rekinami. Wszyscy zamarli, czekając, co powiem ja.- Ja wynająłem samochód i pojechałem do Palestyny - powiedziałem, wiedząc, że wygraną w tej licytacji mam w kieszeni.Moim kolegom nie powiedziałem tylko jednego. Do Palestyny nie pojechałem jako poszukiwacz przygód, bomb ani ekstremów. Pojechałem, bo zbliża się trzydziestka, więc jeśli trzeba w życiu dokonać jakiejś korekty, to właśnie teraz! Chciałem sprawdzić, czy zamiast pić, śpiewać i clubbingować, nie powinienem zostać księdzem i śpiewać wyłącznie świętych pieśni. Trzeba to wiedzieć, zanim będzie za późno!Przypomniałem sobie wszystkie oazowie piosenki, na czele z tą o Noem i o Abrahamie, spakowałem wałówkę i ruszyłem do tak zwanej Ziemi Świętej.