Podróż Pierwszy krok w Azji- Indie cz.1. - Bombaj



2009-01-25

Powitanie

Wojtek: Gdy podchodzimy do lądowania widzę w dole, tuż obok lotniska, osiedle baraków skleconych z byle czego, przylegających do siebie na tyle szczelnie, że nie widać przejść między nimi. Niedługo potem stawiamy pierwsze kroki na indyjskiej ziemi, uderza w nas ciepłe powietrze i specyficzny zapach. Na razie nie udaje nam się go zidentyfikować. 

Zmywamy z siebie wielogodzinną podróż w mieszkaniu naszych polskich znajomych, z gościnności których korzystamy. Potem ruszamy poznać Bombaj. Taksówka mknie przez Marina Road - nadmorską promenadę w kierunku, powiedzmy, centrum. Powiedzmy, bo trudno mówić tu o jakimś centrum z punktu widzenia zagospodarowania przestrzennego miasta. Ulice przecinają się pod kątem prostym, rozgałęziają. I tak w nieskończoność. Udajemy się w stronę nabrzeża. Za oknem migają kobiety w kolorowych sari. Gdy stoimy na skrzyżowaniu do taksówki podchodzi dziecko, czasem kilka, czasem młoda Hinduska z dzieckiem na ręku. Zaglądają przez otwarte szyby i proszą o kilka rupii. Niektóre z dzieci są okaleczone, specjalnie, by wzbudzać litość - efekt rozpowszechnionego w Indiach procederu, nad którym nikt nie panuje. To nasze pierwsze zetknięcie z indyjską biedą.

Kolaba

Tymczasem docieramy w okolice Kolaby. Ponieważ dzielnicę tę często odwiedzają turyści, napływa tu wciąż rosnąca rzesza sprzedawców, żebraków, taksówkarzy. Trudno przejść kilka metrów, by nie zostać zaczepionym przez naciągacza lub ulicznego handlarza. Może to być np. zawinięty w zwiewne szaty brodaty dziadek, który nagle, nie pytając o zdanie, robi zdezorientowanemu przechodniowi kropkę na czole i żąda za to 100 rupii. Może to być sprzedawca koralików, bębenków, szali, balonów, tatuaży z henny lub mnóstwa innych (nie)potrzebnych rzeczy. Rezultat jest taki, że nagabywani z prawa i z lewa często idziemy nie tam gdzie chcemy, próbując uwolnić się czy to od taksówkarza, który chce koniecznie nas gdzieś zawieść czy też od handlarza oferującego "very good price".

Tak, to chyba nasze pierwsze wrażenie. Bombaj jest przytłaczający. Płynąca bezustannie rzeka ludzi porywa nas w nieznanych kierunkach. Ponieważ handlarze ze swoimi straganami zajmują większość chodnika, a czasem po prostu nie ma chodników, często przemykamy poboczem jezdni.

Ale powoli uczymy się Bombaju i chłoniemy tę inność Indii od świata, który znaliśmy do tej pory.

Morze Hindusów

Za 50 lat, a niektórzy twierdzą, że prędzej, Indie staną się najludniejszym krajem świata. Choć gdzieniegdzie w Indiach spotyka sie billboardy promujące model rodziny małodzietnej, to na wprowadzenie polityki demograficznej w stylu chińskim się nie zanosi.

Wydaje mi się, że Hindusi mają jakieś naturalne predyspozycje do życia przy wielkiej gęstości zaludnienia. Potrafią skompresować się na minimalnym skrawku przestrzeni. Każdy zajmuje kawałek (np.chodnika), jaki potrzebny mu jest na prowadzenie swojego małego biznesiku. Kobieta z pawimi piórami rozkłada swój kram przy murku, dzieci kłębią jej się w nogach, niektóre śpią zwinięte lub wyciągnięte. To może być przy samej ulicy albo na chodniku, na przejściu. Ale oni nie zwracaja na to uwagi. Trzeba po prostu chodzic tak, żeby ich omijać.

I to nie tylko ci biedni, na krawędzi  przetrwania. Na przykład warsztat krawiecki (choć może słowo warsztat jest pewnym nadużyciem w tym przypadku). W małej dziupli stoi maszyna do szycia oraz kupka materiałów i ścinków. Nie ma miejsca na nic więcej, ale tyle właśnie wystarczy, przedsiębiorstwo ma swoją siedzibę.

Facet półsiedzi, półleży w swoim barłogu i sprzedaje różne rzeczy (najlepiej opisuje te rzeczy słowo duperele). Zajmuje wnękę w budynku, pod nogami walają mu się gazety, śmieci. Ubrany jest całkiem nieźle, komórkę ma lepszą od mojej, ale miejsca zajmuje dokładnie tyle ile mu potrzeba.

Hotel Taj

Przed hotelem tłum Hindusów. Po prostu stoją, zadzierają głowy do góry i gapią się na luksusowy budynek, na którym nie widać śladów niedawnych zamachów. My mamy białe twarze i możemy bez problemów wejść do środka. Wewnątrz chłód. Idę do łazienki, a tam elegancko ubrany Hindus z uśmiechem odkręca dla mnie wodę, nalewa mi mydło na ręce, podaje ręcznik.

Ruch uliczny 

Oczywiście lewostronny, co początkowo wprawia nas w zakłopotanie. Ale przede wszystkim chaotyczny i szalony. Najbardziej zwariowana jest jazda w tych mniejszych uliczkach, gdzie nie ma wydzielonych pasów i rzędów samochodów jest tyle, ile się zmieści. Kierowca próbuje wepchnąć się w każdą lukę, między autami przeciskają się przechodnie, sprzedawcy, żebracy. Gdzieniegdzie ruch zatamuje spacerująca lub przeżuwająca krowa. Wszystkiemu towarzyszy orkiestra klaksonów. Bo klakson służy tu do zaznaczenia swojej obecności na drodze, zasygnalizowania, że się będzie wyprzedzać, że się wyprzedza, że się wyprzedzilo. Trąbi się oczywiście w korkach, ale, co ciekawe, indyjscy kierowcy rzadko krzyczą i przeklinają innych uczestników ruchu. Oczywiście, z punktu widzenia pieszego, ruch wygląda również interesująco, a przechodzenie przez ulicę ma charakter partyzancki.

Banganga Tank

Nazywane małym Varanasi, mistyczne Indie w wersji demo.

Miejsce to jest położone jakby na zapleczu bogatej dzielnicy Malabar Hill. Dochodzi się tam ulicami, uliczkami, aż wreszcie ścieżkami. Zagłebiamy się w Bombaj bez taksówek, prawie bez trąbienia. Domy nie chowają swoich sekretów za drzwiami, życie toczy się na pograniczu domu i ulicy, na progu, w oknie, wokół stoiska z warzywami. Dzieci grają w piłkę, puszczają latawce. Widać, że jest biednie, ale ludzie wydają się nastawieni pozytywnie, uśmiechają się do nas.

Po drodze dochodzimy do kwartału praczy. Domy, przybudówki z blachy. Na skrawku brudnego piasku i kamieni kobiety robią pranie. Podczas tego rytuału czystości brązowawe morze obmywa zaśmieconą plażę.

Centrum Bangangi stanowi prostokątna sadzawka z palem wbitym pośrodku. Pal symbolizuje środek Ziemi, który, według wierzeń tam właśnie się znajduje. Na schodach otaczających sadzawkę siedzą ludzie. Niektórzy tylko oglądają, inni golą głowy lub brody, jeszcze inni oddają się różnym praktykom: obmywaniu się, rytualnemu mruczeniu, paleniu kadzidełek, sprządzaniu mieszanek...

Jakich mieszanek? Np. w jednej ze świątyń, które otaczają sadzawkę byliśmy świadkami takiego obyczaju: na podłodze siedziała rodzina: mąż, żona i syn oraz dwóch nauczycieli. Siedzieli w kole, a pośrodku stały naczynia, ołtarzyki. Ojciec, głowa rodziny, przeprowadzał ceremonię, instruowany przez nauczycieli. Najpierw ulepili z jakiegoś ciasta kulki, położyli je obok siebie, posypali ziarnami, polali jakimś płynem, potem przykryli kwiatami. Od czasu do czasu jeden z nauczycieli intonował śpieworecytację. Było to jak szybkie mówienie poddane monotonnemu, powtarzającemu się rytmowi. Rytuał ten nie podlegał sztywnym zasadom powagi, skupienia i ciszy. Wręcz przeciwnie, towarzyszyła mu rozmowa, czasem żarty (których nie rozumieliśmy, jak i znaczenia całego rytuału zresztą:).

Chowpatty Beach

Bombaj jest położony na cyplu wcinającym się w morze i ma oczywiście swoją plażę. Jest ona usiana śmieciami, a do wody lepiej nie wchodzić. W niedzielę wieczorem jest tam jednak bardzo tłoczno. Przychodzą tu na spacer całe rodziny. Jemy kokosy, nasz ulubiony lokalny owoc. Zawartość wypijamy najpierw przez słomkę, po czym z przepołowionego orzecha wygrzebujemy miąższ przypominający w konsystencji białko jajka. Czasem podchodzą do nas młodzi Hindusi. Nasze konwersacje nie są zbyt głebokie, ale sympatyczne (no dobrze, gdy dwudziesta osoba podchodzi z pytaniem "What`s your country" może się to znudzić). Gdy komunikacja werbalna zawodzi, kończy się na uścisku dłoni.

 Mahalaxmi Dhobi Ghat

Jest to miejsce, w którym gremialnie pierze się bombajskie ciuchy. Jeśli oddajesz swoje ubrania do prania w tańszym bombajskim hotelu, to prawdopodobnie trafią one właśnie tu. Rzeczy pierze się ręcznie, w kamiennych przegrodach, na tarkach, a potem uderza się nimi o kamień i rozwiesza na sznurach. Zagłębiliśmy się w otaczające pralnię uliczki.

Tusia miała nietęgą minę... Na wydeptanym klepisku piętrzyły się góry śmieci. Jakieś wykopy: w wielu miejscach zwały rozkopanej ziemi, wymieszanej z odpadkami. Wzdłuż tego traktu stoiska z jedzeniem, z żelastwem... Zapach śmieci leżących na słońcu i hałas indyjskiej ulicy. Młody chłopak prosi nas o parę rupii. Pokazuje, że nie ma jednej dłoni. Ma poparzoną całą twarz. Nie odstępuje, gdy dajemy mu pieniądze. Chce jeszcze zdjęcie. Uciekamy do taksówki...

Chor Bazaar...

... czyli Bazar Złodziei. Sprzedają tu głównie muzułmanie. Jest tu i żelastwo, i meble, i antyki. Weszliśmy do jednego ze sklepików. Wyglądający z zewnątrz na małą dziuplę przybytek ciągnął się przez kilka pomieszczeń niczym labirynt. Wszystkie były w całości wypełnione figurkami. Buddyjskie, hinduskie, chrześcijańskie, drewniane i kamienne. Leżały ich całe sterty na podłodze, zastawione były nimi półki. Przypominało to trochę piwnicę z gratami, ale niektóre z nich były naprawdę piękne.

Jedzenie

T: Indyjskie potrawy chyba każdego mile zaskakują, a już na pewno wegetarian, takich jak ja. Bardzo wielu Hindusów z przyczyn religijnych nie je mięsa, więc połowa restauracji jest wegetariańska, a i w tych mieszanych jarosze mają wielki wybór. Kuchnia indyjska jest bardzo różnorodna, ale jej podstawowymi składnikami są różne rodzaje pieczywa, ryż, sosy i potrawki z warzyw- a wszystko to mocno przyprawione. Ja osobiście lubię ostre jedzenie, jednak zwykle prosiłam o "medium spicy"- na początku było to dla mnie bardzo ostre, a potem się przyzwyczaiłam. Nota bene od powrotu z Indii wszystko co jem wydaje się łagodne, nawet dania reklamowane jako super pikantne.

Z przyczyn religijno- higienicznych Hindusi jedzą tylko prawą ręką (lewa służy do "nieczystych" czynności) i dobrze jest się na nich wzorować. Na ogół w restauracjach podawane są sztućce jednak indyjskie jedzenie najlepiej smakuje, gdy nie oddziela nas od niego zbędny kawałek metalu. Bierzemy w dłoń kawałek miękkiego chlebka- naana, zawijamy w niego trochę masali czy innego dania i do ust! Jeżeli jesteśmy w dobrej restauracji, po posiłku dostaniemy miseczkę z wodą i cytryną do opłukania palców. Jeżeli w bardzo dobrej- miseczka pojawi się też przed jedzeniem. Na ogół razem z rachunkiem na stole pojawia się miseczka odświeżacza do ust w postaci ziarenek i słodkich kuleczek- bardzo przyjemny zwyczaj. 

Wielką zaletą restauracji w Indiach są ceny- o ile nie wybierzemy tych naprawdę luksusowych, mamy szasnę zapłacić za bardzo duży posiłek dla dwóch osób tyle co za byle jaki zestaw w polskim fast-foodzie. Zasady dotyczące napiwków są takie same jak u nas.

 ******

 

 Ten specyficzny bombajski zapach. Czyżby pochodził z palenisk, na których uliczni sprzedawcy prażą orzeszki ziemne?

  • Tusia i kokos
  • bazar
  • bazar
  • promenada
  • pralnia
  • u fryzjera
  • pranie
  • mycie
  • rytuał
  • Hotej Taj i Gateway of India
  • Chor Bazaar
  • Maszyny do szycia
  • rusztowanie
  • Taksówki 1
  • Taksówki 2
  • Ciężarówki