Wakacje w Bułgarii kojarzyły mi się nieustanie z jednym, zresztą wiadomo z czym. Lata minione zostawiły piętno i jakoś na żadnej liście wymarzonych kierunków nie pojawiał się ten kraj. A wiadomo, że można pomyśleć jedno, a potem pojawia się inne. Wypatrzyłam Bałczik i okazał się on odnalezioną perłą, czymś naprawdę szytym jak dla mnie. Przede wszystkim jest położony tarasowo z pięknymi białymi domami. Tarasowe położenie pozwala podziwiać Morze Czarne niemal z każdego punktu. Strome uliczki, wszechobecna winorośl zdobiąca większość budynków, nadają mu niepowtarzalny urok. Jest tam kameralnie i spokojnie, pomimo eleganckiej promenady, która zaspakaja potrzeby nadmorskiego deptaku. A gdy dodamy do tego ponad 2500 lat interesującej historii, rzymskie ruiny, nowo odkryte wykopaliska, cerkwie i meczet, port i plażę oraz intrygujący pałac królowej Marii z ogrodem botanicznym - to spokojnie można się tam wybrać. A gdy jeszcze właśni rodzice wspomną, że to było dla nich najpiękniejsze miasteczko w Bułgarii ...
Początkiem obecnego miasta była kolonia Grecka Cronoi (później nazywana Dionizopolis) założona w IV w. p.n.e. na miejscu osady trackiej, która w czasach rzymskich zyskała miano miasta. W bojarskiej domenie Balika, Bałczik znalazł się w XIV w. Rozkwitło w Imperium Osmańskim. Z ciekawostek, to w latach 1443-1444 Bałczik na krótko opanowały wojska Władysława Warneńczyka. W 1940 roku miasto powróciło do granic Bułgarii, po 27 letnim pobycie w granicach sąsiedniej Rumunii.