Zbliżało się lato i wraz z koleżanką zaczęłyśmy
szukać ciekawej wycieczki. Były różne propozycje ale ciągle w głowach miałyśmy
Bieszczady. Z tygodnia na tydzień pojawiał się coraz to dokładniejszy plan.
Pierwszym miejscem miał być Kazimierz Dolny,
potem Bieszczady i coś na drogę powrotną. Tuż przed wyjazdem dołączyła jeszcze
jedna koleżanka. W końcu powstał plan, miejsca zarezerwowane, mapy i przewodniki
spakowane. „Maryśka”- czyli nawigacja w pogotowiu. Z Gdańska wyjechaliśmy 1
czerwca w poniedziałek obierając kierunek na Kazimierz Dolny. Z „Maryśką” było
wesoło, bo nie miałam najnowszej aktualizacji. Zdarzało się że na autostradzie
kazała nam zawracać jeśli to możliwe. Zdarzało się że my chciałyśmy jechać inną
drogą a ona inną i musiała się napracować ciągłym zmienianiem trasy. (Apropo
nawigacji, teraz już się nie dziwię że czasami jedzie ktoś autostradą pod prąd.
Kupują ludzie mądre urządzenie i jadą a mózg wyłączają)
szukać ciekawej wycieczki. Były różne propozycje ale ciągle w głowach miałyśmy
Bieszczady. Z tygodnia na tydzień pojawiał się coraz to dokładniejszy plan.
Pierwszym miejscem miał być Kazimierz Dolny,
potem Bieszczady i coś na drogę powrotną. Tuż przed wyjazdem dołączyła jeszcze
jedna koleżanka. W końcu powstał plan, miejsca zarezerwowane, mapy i przewodniki
spakowane. „Maryśka”- czyli nawigacja w pogotowiu. Z Gdańska wyjechaliśmy 1
czerwca w poniedziałek obierając kierunek na Kazimierz Dolny. Z „Maryśką” było
wesoło, bo nie miałam najnowszej aktualizacji. Zdarzało się że na autostradzie
kazała nam zawracać jeśli to możliwe. Zdarzało się że my chciałyśmy jechać inną
drogą a ona inną i musiała się napracować ciągłym zmienianiem trasy. (Apropo
nawigacji, teraz już się nie dziwię że czasami jedzie ktoś autostradą pod prąd.
Kupują ludzie mądre urządzenie i jadą a mózg wyłączają)