Podróż 2000 kilometrów Meksyku - [lecimy]



2007-11-16

Kolejny wyjazd do Meksyku planowałem praktycznie od pierwszych dni na Wyspach (a to już trzy lata!!!). Tylko lekko przesadzając mogę stwierdzić, że ta perspektywa trzymała mnie przy życiu. Niestety, z różnych przyczyn, wyjazd był odkładany przez ponad dwa lata. W tym czasie udało mi się odwiedzić Maroko, Kubę, Turcję... i pewnie coś jeszcze, ale nie pamiętam...

 

Ostatecznie, mając już wszystkiego dość, ustaliłem sobie nieprzekraczalny termin. Wrzuciłem propozycje trasy na forum meksykańskie i... nie mogłem się doczekać.

 

Szybko pojawiła się ekipa chętnych na wyjazd. Cała masa chętnych! Pełnych zapału... słomianego. Do końca dotrwała tylko Aśka - świetna kumpela i była panna mojego przyjaciela, który jednak porzucił i ją, i pomysł wyjazdu. W obu przypadkach była to decyzja co najmniej lekkomyślną... Nagle natomiast pojawiła się Katarzyna, która trochę desperacko poszukując kogoś, do kogo mogłaby się podłączyć, znalazła mnie na "meksykańskim" forum. W ostatniej chwili, bez wiedzy i zgody kierownika wycieczki (w mojej skromnej osobie) dołączył Juan Victor vel Janusz - ojciec Katarzyny.

 

W tym składzie, 16. listopada ruszyliśmy. Aśka i ja z Londka, a nasi, jeszcze nieznani, towarzysze z Warszawy. Spotkanie i oficjalny wieczorek zapoznawczy miały miejsce kilka minut przed północą na madryckim lotnisku Barajas [nota bene moim ulubionym lotnisku; nie dlatego, żeby czymś szczególnym się wyróżniało, ale dlatego, że nieodłącznie kojarzy mi się z wyjazdami do Ameryki Łacińskiej].

 

Zbyt długi lot, jak wszystkie loty przez Atlantyk, przebiegł bez żadnych problemów i parę minut po siódmej, cudownie słonecznego sobotniego poranka wylądowaliśmy w Mieście Meksyk - najwspanialszym mieście świata.

 

Na dzień dobry lekko skonsternowaliśmy meksykańskich celników, przedstawiając trzy różne wersje paszportów. Na szczęście nie byli zbyt dociekliwi i chwilę później mogłem zaspokoić głód nikotynowy i tłumioną przez cztery lata potrzebę poczucia zawrotów głowy wywołanych wysokością i niemożliwym zanieczyszczeniem powietrza. Takiego smrodu nie poczujecie nigdzie! (i to nie jest plagiat z Cejrowskiego zaciągającego się smogiem na szczycie Torre Latino!)