Często jest tak, że do jakiegoś miejsca wybieramy się latami i nie możemy się wybrać. Tak właśnie było w moim przypadku ze Słowackim Rajem. Wiedziałem, że warto, że pięknie ale ciągle wyjazd odkładałem. Może też dlatego, że z Krakowa to niedaleko (ok.2,5h jazdy samochodem). Często łatwiej zaplanować i wybrać się gdzieś dalej niż gdzieś co jest niejako ‘pod ręką’. Wreszcie pewnej październikowej soboty stwierdziłem, że najwyższy czas. Dla wszystkich, którzy Słowacki Raj mają ciągle na liście ‘must see’ i nie mogą się zmobilizować mam dobrą wiadomość, jak wybierzecie się tam raz, potem już nie trzeba będzie was mobilizować do kolejnych wyjazdów. Nie do końca wiedziałem co mnie tam czeka, wprawdzie ktoś mi coś opowiadał o drabinkach, podestach, widziałem jakieś zdjęcia... Także z dostępnych przewodników po Słowacji dowiedzieć można się niewiele poza tym że to jedna z największych atrakcji tego kraju, że pięknie i wymienione jest kilka nazw dolinek, które warto przejść. Gdybym ja miał teraz komuś opisać jak tam jest też miałbym problem. Chyba powiedziałbym: kup mapę, weź termos z herbatą plus kanapki i jedź. A na miejscu czeka cię przygoda i całkiem spora dawka adrenaliny. W kilku punktach Słowackiego Raju, gdy przechodziłem przez wiszący most albo byłem u szczytu kilkudziesięciometrowej drabiny przychodziły mi na myśl przygody Indiana Jones. Czy to tylko moja zbyt wybujała wyobraźnia czy może coś w tym jest to pozostawiam każdemu do oceny.