Sobota – 6.07.2013
Nasz domek rano jest w cieniu. O 6.30 wychodzę i widzę że świeci słońce, na niebie nie ma ani jednej chmurki. Idę poszukać plaży, bo uwielbiam poranne spacery pustą plażą.
Plaża jest zaraz za campingiem. Trzeba zejść dość stromym zboczem. Plaża nie jest za szeroka ale piaszczysta. Niestety rano w cieniu ( wysoki brzeg zasłania słońce).
Kilka dni temu był sztorm i morze wyrzuciło na brzeg dużo różnego rodzaju zielska, które teraz zalega na plaży.
Ale przecież nie przyjechaliśmy tu leżeć na plaży, tylko zaznać tego rowerowego raju.
Bierzemy z recepcji mapkę tras rowerowych Bornholmu i decydujemy, że dziś jedziemy do Nexo.
To drugie pod względem wielkości miasto wyspy, mieszka w nim ok. 4000 mieszkańców.
Znajduje się tu największy port rybacki na wyspie.
Miasteczko przeżyło wiele tragedii, począwszy od najazdów szwedzkich w XVII i XVIII wieku, przez pożar w 1756 roku, do zbombardowania go w 1945 roku przez rosyjskie lotnictwo. Miasto było całkowicie zrujnowane. Przy jego odbudowie bardzo dużo pomagali Szwedzi.
Trasa prowadzi wzdłuż wybrzeża, częściowo lasem, częściowo wzdłuż drogi i co jakiś czas naszym oczom pokazuje się brzeg morza.
Dojeżdżamy do Dueodde.
To jedna z najlepszych i najbielszych plaż. Nieskazitelnie biały, czysty piasek ciągnie się na długości kilkunastu kilometrów, szerokością sięga od 50 do prawie 150 metrów. Na Dueodde czuć wolność.
Zostawiamy rowery by poprzez pasmo wydm dojść do plaży.
W tym miejscu zaznaczę, że z zostawianiem rowerów w którymkolwiek miejscu na Bornholmie nie ma żadnego problemu. Tam rowery stoją wszędzie, niczym nie przypięte. Wydawało nam się że jeśli udało nam się spotkać jakieś spięte rowery to należały one do Polaków.
Po pięknych zakamarkach wydm można wędrować, zbiegać w dół z jednej po to by znów wspinać się na kolejną. Prawie jak góry na plaży. Ale żeby móc popływać trzeba wyjść na 20-30m od brzegu.
Po krótkim odpoczynku na plaży udajemy się w dalszą drogę.
Dojeżdżamy do Nexo. Tu czeka na nas przygoda która najpierw zmraża nam krew w żyłach, by później na własnej skórze przekonać się o słynnej uczciwości Duńczyków.
Wjeżdżamy na rynek, mały i urokliwy. Na rynku restauracja, kawiarnia, ławeczki, skusiliśmy się na lody.
W międzyczasie podziwiamy uroki Nexo.
Później jeździmy trochę po miasteczku zauroczeni schludnymi, kolorowymi uliczkami.
Spotykamy sympatyczne małżeństwo z Głogowa, z którym zamieniamy kilka zdań. Po jakichś dwóch godzinach od czasu zjedzenia lodów na rynku, kiedy jesteśmy już za miastem, Adam odkrywa że nie ma portfela. Portfela, w którym ma wszystkie nasze pieniądze, dokumenty, karty – zamieramy……
Natychmiast wracamy na rynek. Siedzieliśmy przecież na takim podeście (jakiejś chyba scenie) i jedliśmy lody.
Pan z cukierni od razu do nas podchodzi i pyta czy szukamy portfela? Ktoś przyniósł ten portfel do cukierni.
Kiedy ochłonęliśmy, ruszyliśmy dalej.
Jedziemy wśród lasów Almindingen.
Zaczynają się górki, skałki, lasy i piękna zieleń dookoła.
Kiedy docieramy do naszego domku jest już godzina 21.00 a na licznikach rowerowych mamy 100 km.
Jak na pierwszy dzień to zrobiliśmy sobie niezłą przejażdżkę.