Nasza podróż zaczyna się o 5:47. O tej właśnie godzinie z czeskiego Bogumina (czes. Bohumín), leżącego tuż przy granicy z Polską, ruszył pociąg, którym ja wraz z moimi dwoma przyjaciółmi rozpoczęliśmy 2,5 tygodniową podróż po Bałkanach. Pociągiem, autobusem, minibusem, taksówką, łodzią a nawet promem - wszystkie te środki transportu były wykorzystywane w tej wyprawie. Była to nasza pierwsza podróż na Bałkany – najbardziej zróżnicowany region Europy. Głównym celem była Czarnogóra - możliwe ujrzenie wszystkich najciekawszych miejsc na południu tego kraju. Albania zaś, jako drugi kraj, w zależności od pozostałych w kieszeni pieniędzy oraz czasu - czekała na odkrycie i poznanie na drugim miejscu.
Podróż do Czarnogóry odbyła się koleją. Bilet kolejowy tam i z powrotem relacji Bogumin-Bar (jadący przez Czechy, Słowację, Węgry, Serbię i Czarnogórę) ważny był miesiąc, tak więc o powrót nie trzeba było się martwić. Jest to świetna propozycja dla chcących wybrać się na Bałkany w dosyć wygodny i w miarę tani sposób. Kilka tygodni przed wyjazdem wybraliśmy się do Bogumina aby kupić bilety w tamtejszej kasie na dworcu kolejowym. Bilety takie jednak można kupić w dowolnym dworcu kolejowym w Czechach. Cena biletu jest uzależniona od ilości pasażerów, zgodnie z zasadą im więcej ludzie jedzie, tym cena jednostkowa dla osoby mniejsza. Na bilecie jest rozpisana trasa i ilość osób. Reszta, czyli numery pociągów jak i godziny są już w naszej gestii. Mając więc taki bilet, można spokojnie zaplanować sobie podróż, w dowolnym miejscu wysiadając i po zwiedzaniu kontynuować podróż już innym pociągiem. W naszym przypadku jednak nie skorzystaliśmy w pełni z tego dobrodziejstwa, a podróż do Czarnogóry odbyła się tylko dwoma pociągami, z jedną przesiadką na Słowacji, w miejscowości Kúty.
Pociągi którymi jechaliśmy były dobrej jakości. W pierwszym pociągu - w którym jechaliśmy tylko kilka godzin – mieliśmy miejsca siedzące. W drugim zaś siedząco-leżące, czyli tzw. kuszetki. Szefem naszego wagonu kuszetkowego był pewien przemiły Czech-poliglota, który z każdym zagadywał (obojętnie jakiej był nacji), służył pomocą i zapewniał opiekę nad podróżnymi. Był więc niejako męskim odpowiednikiem prowadnicy z kolei ukraińskich czy rosyjskich.
Przed wyjazdem kilka miesięcy upłynęło nam na czytaniu różnorakich relacji z podróży, opisów miejsc, regionów i krajów, zbieraniu potrzebnych (lub też niepotrzebnych) informacji. Dzięki tak solidnej dawce lektury byliśmy przekonani, iż z noclegami nie będzie żadnych problemów i w każdym mieście, gdzie planowaliśmy zatrzymać się na kilka dni, uda nam się znaleźć jakiś tani i w miarę porządny nocleg. Z tego też względu żadnych rezerwacji nie robiliśmy, co jak się potem okazało, było świetną decyzją. Choć jechaliśmy na przełomie sierpnia i września, to z noclegami na całej trasie nie było żadnych problemów. Wzięliśmy także namiot który był używany na kempingu podczas pobytu w Boce Kotorskiej.
UWAGA – po kliknięciu na zdjęcie, pojawia się ono w lepszej jakości i większym formacie