Całkowita zmiana planów wakacyjnych niemal w ostatniej chwili nie należy do moich ulubionych zajęć. Szczególnie kiedy jest to zmiana wymuszona przez linię lotniczą.
Bilety do Maroka kupiliśmy z wyjątkowym, jak na mnie, wyprzedzeniem. Trzy czy cztery miesiące wcześniej. Londyn-Fez-Londyn, za niewiele ponad 130 funtów (z dodatkowym bagażem!). Niestety - z Ryanair'em.
Kilka tygodni przed wylotem przypadkiem znalazłem gdzieś informację, że Ryan drze koty z marokańskimi władzami o opłaty lotniskowe. Że niby Marokańczycy żądają za dużo. Standardowy szantaż Ryanair'a. Awantura skończyła się tak, że od pierwszego października (2012) Irlandczycy przestali latać do i z Fezu. Ups... Powrót zabukowaliśmy na czwartego.
Niemal bezboleśnie i bez dodatkowych opłat (!!!), udało nam się przebukować powrót na Marrakesz.
Pierwotny plan wyjazdu zakładał podróż na północ od Fezu, w góry Rif i dalej nad Morze Śródziemne, do Tangeru i zjazd wzdłuż atlantyckiego wybrzeża do Casablanki, skąd przez Meknes wrócilibyśmy do Fezu. Trasa łatwa do zrobienia lokalnymi środkami transportu, dość atrakcyjna i właściwie oczywista biorąc pod uwagę punkt wyjścia. Jako że Marrakeszu ni jak nie dałoby się w ten plan wpasować, trzeba było go całkowicie zmienić...
Z pierwotnych założeń został tylko Fez...