Nadszedł czas,aby pożegnać Australię.Dwa miesiące spędzone w tym pięknym kraju i przejechanych sporo ponad 20 tys.km pozwoliło mi chociaż troszkę poznać Czerwony Ląd.Patrzę na mapę i pomimo takiego szmatu przejechanej drogi okazuje się,że poznałam tylko troszkę południowo-wschodniej części Australii.
Niestety sezon w jakim byłam nie pozwolił mi na zwiedzenie północnej części,czy pustyń(chociaż byłam na ich skrajach).Australia mnie totalnie zauroczyła ,ale jest już marzec i pora na realizację dalszego planu naszej wycieczki.Przed nami Indonezja i wyspa Bali oraz sześć godzin w powietrzu.
Wylatujemy z Adelaide.Rozglądamy się po samolocie-jest wypełniony mniej niż w połowie.Niedawno skończyły się wakacje szkolne i studenckie,ruch turystyczny na tej trasie gwałtownie zmalał.Zajmujemy miejsca przy oknie i za chwilę samolot startuje.Szybko nabiera wysokości i zawraca ze startowego kierunku wschodniego na północno-zachodni.Mamy więc okazję oglądać z powietrza rejon,w którym mieszka Marek i w którym spędziłam tyle czasu.
Po chwili samolot wlatuje nad Zatokę Św.Vincenta,błyskawicznie przelatuje nad Półwyspem Yorke i na powrót jesteśmy nad wodą- Zatoką Spencera.Znowu chwila i jesteśmy nad lądem...tym razem nad krainą wielkich jezior.
Oczywiście nie są to takie jeziora jak Mazury w Polsce, ale ogromny system zróżnicowanych wielkością jezior w których nie ma wody i pokryte są wielokolorową warstwą soli, lub też woda jest bardzo płytka i ogromnie zasolona.
Z góry rejon ten wygląda jak aborygeński obraz. Rozmawiamy o tym i oboje mamy tą samą myśl. Aborygeńskie obrazy garściami czerpały swoje motywy z barw i wzorów tej ziemi. Pytanie tylko w jaki sposób Aborygeni mogli wiedzieć jak ich ląd wygląda z lotu ptaka?
Pod nami przesuwają się brunatno,czerwono,różowo,biało,niebieskie fantastyczne wzory z psychodelicznego snu.Barwy początkowo wysycone powoli zmieniają się w buro czerwone. Przelatujemy nad środkiem kontynentu. Pilot właśnie mówi,że pod nami Uluru. Niestety nie widzimy go, bo widocznie jest prosto pod samolotem, natomiast widzimy pobliskie Mt Olgas. Jeszcze półtora godziny lotu i przychodzi mi już całkowicie pożegnać się z Australią.
Gdzieś w okolicach Broome wlatujemy nad Ocean Indyjski. Nieco ponad dwie godziny i naszym oczom ukazuje się Nusa Dua i zaraz potem lotnisko w Denpasar.
Jesteśmy w Indonezji!
Według balijskiego kalendarza saka mamy tu rok 1936.