"Kto nie widział Grenady, ten niczego nie widział" brzmi jedno z hiszpańskich przysłów.
Do Grenady dotarliśmy pociągiem z Sewilli. Sympatyczny hotelik niemal u podnóża Czerwonego Zamku dawał nam wytchnienie przez kilka dni, kiedy wracaliśmy znużeni po całodniowych pieszych wędrówkach. Był znakomitym punktem do wypadów w różne strony Grenady. Obok Alhambry i pięknej starej dzielnicy Albaicin (tam obejrzeliśmy najwspanialszy pokaz flamenco) udało się nam jeszcze zobaczyć niewyobrażalnie piękną renesansową Kaplicę Królewską, w której pochowana jest Izabela Kastylijska z rodziną. Niestety w Kaplicy nie można było robić zdjęć...wielka szkoda.
Oczywiście pierwsze kroki w Grenadzie skierowaliśmy na wzgórze Alhambry. Czekając na popołudniowe wejście do Pałacu Nasrydów (bilet wykupiony w kraju) zaczęliśmy oglądanie Alhambry od ogrodów Generalife, które położone są na górnym zboczu Alhambry. Są to jedne z najstarszych, jeszcze zachowanych, średniowiecznych ogrodów mauretańskich. Ich nazwa wywodzi się z arabskiego Jinnah al'Arif -Ogrody Rajskich Rozkoszy. Ogrody i pałac letni emirów zostały wybudowane w latach 1302-1309. Mimo wielu przeprowadzanych tu zmian, ciągle jeszcze dostrzec można w nich ideał islamskiego ogrodu. Pod koniec marca, kiedy tam byliśmy uśpione ogrody nie ukazały się nam w całej swojej krasie. Z tym większą radością patrzyliśmy na rozkwitające magnolie. Zobaczyliśmy za to słynne schody, po balustradach których płynęła woda. Ich niesamowity widok ciągle zachwyca odwiedzających ogrody podróżników.