W drodze do Maroko, miałem przesiadkę w Porto. Chciałem przy tej okazji poznać choć trochę miasto i zobaczyć Atlantyk nie tylko z samolotu, więc zdecydowałem się na jeden nocleg, dzięki czemu miałem czas na spokojne zwiedzenie miasta wieczorem i następnego dnia. Wieczorny widok z mostu na wybrzeże Ribeira to zachwycające doznanie, nie tylko dla fotografa. Jedynym problemem było zejście w dół na owo wybrzeże właśnie. Jednak krążąc wąskimi, skąpanymi w półmroku uliczkami kierując się cały czas w dół po kilkunastu minutach jestem na słynnym nadbrzeżu. Życie w kawiarenkach tętni tu o tej porze na całego. Nie mogę sobie odmówić przyjemności skosztowania firmowego trunku jakim jest oczywiście kieliszek wybornego porto.
Na wybrzeże Ribeira docieram także rankiem. Wygląda inaczej niż po zmierzchu, ale równie interesująco. W sklepikach z pamiątkami i ulicznych straganikach wszędzie widać wizerunek koguta z olbrzymim czerwonym grzebieniem. Kupuję obrus z owym symbolem kojarzącym mi się bardziej z francuską drużyną piłki nożnej niż Portugalią. Ale to tylko moja ignorancja. Podróże uczą, także o kogutach...
Spaceruję trochę mieście, ale patrząc na mapę decyduję się na dojazd metrem na plażę nad Atlantykiem, gdzie zamierzam spędzić resztę czasu przed wieczornym odlotem do Marakeszu.