Nasza wycieczka do Barcelony zaplanowana była już pod koniec ubiegłego roku. Rezerwacja przelotów i hotelu na sierpniowy długi weekend przez internet przebiegła bez problemów i już pozostało tylko czekać na termin tej krótkiej wyprawy. Czas mijał szybko, bo i po drodze były jeszcze trzy podróże, o których opowiem przy innej okazji i w sierpniowy piątek rozpoczynający długi weekend po południu wylądowaliśmy na lotnisku w Barcelonie. Transfer do hotelu w centrum miasta zajął nam pół godziny i po krótkim rozpakowaniu ruszyliśmy na spotkanie ze Stolicą Katalonii.

Ponieważ nasz hotel znajdował się 100 metrów od La Rambla to właśnie ta ulica stała się naszym pierwszym punktem wycieczki. Jeszcze kilka razy przedzieraliśmy się przez tłumy turystów na La Rambla, ponieważ właśnie tą ulicą wygodnie jest dotrzeć do Barri Gotic, zobaczyć Palau Guell, wdepnąć choć na chwilkę na La Boguera, czy też stawić jej czoła i przemaszerować w całości docierając do jej końca aby stanąć u stóp pomnika Krzysztofa Kolumba, który wskaże nam drogę do Portu Vell. Sama La Rambla nie wywarła na nas wielkiego wrażenia. Po krótkim spacerze tą ulicą skręcamy w lewo i udajemy się do Barri Gotic. Spacer pięknymi wąskimi uliczkami był bardzo przyjemny. Przechodzimy przez Placa de Sant Jaume (dawne centrum Barcelony) i idąc dalej pod Mostem Westchnień docieramy do Katedry. I tu zwiedzamy tylko krużganki, ponieważ na samą Katedrę jest już tego dnia za późno. Wędrując dalej po Barri Gotic docieramy do Placa de Sant Just gdzie zwiedzamy kościół Sant Just i Pastor. Wychodzimy ponownie wąskimi uliczkami na plac przed Katedrą, gdzie robię kilka zdjęć Katedry z zewnątrz. Tu akurat zaczął się festyn ze straganami, na których oczywiście jest mnóstwo pamiątek i słodyczy, przygrywa zaspół muzyczny i ogólnie wszyscy świetnie się bawią. Barri Gotic to piękna dzielnica i warto na nią poświęcić więcej czasu, ale nasz tego dnia zaczął dobiegać powoli do końca. Jeszcze mały spacerek po Playa de Catalunya, głównego placu miasta i pierwszy dzień zwiedzania zakończyliśmy dość późną kolacją. 

Sobotę zaczynamy przy pięknej pogodzie śniadankiem w hotelowej restauracji i udajamy się na La Boguera, ponieważ w niedzielę i poniedziałek z powodu święta targ będzie nieczynny. Małe owocowe zakupy zostawiamy w hotel. Kupujemy dwudniowe bilety na autobus turystyczny, ponieważ możliwość wsiadania i wysiadania przy interesujących nas miejscach uznaliśmy za najlepsze rozwiązanie. Na pierwszy ogień poszła Sagrada Familia. Kilka zdjęć dookoła świątyni i przyszedł czas aby zmierzyć się z nią od środka. Kilometrowa kolejka po bilety nas nie wystraszyła ale okazało się, że mimo wczesnej pory kolejka jest już zamknięta i bardzo serdecznie zapraszają nas na poniedziałek. Świetnie!, tylko my w poniedziałek już nie damy rady przyjechać tu ponownie i poświęcić czas na jej zwiedzanie, ponieważ tego dnia o godzinie 12.00 musimy już opuścić hotel i ruszać na lotnisko, a czas przed południem zaplanowaliśmy już na Katedrę. Wsiadamy do autobusu i ruszamy na Parc Guell licząć, że może jeszcze o tej porze... Nic bardziej mylnego. I tu już tłumy turystów, ale cóż przecież wszyscy przyjechaliśmy tu w tym samym celu. Godząc się z faktem, że nie uda mi się zrobić w żadnym miejscu dobrego zdjęcia bez dwudziestu osób fotografujących się non stop "ja na tle" ( i tak całe szczęście, że nie trafiłiśmy na grupę np. Japończyków ) zrobiliśmy sobie bardzo miły spacer oglądając dzieło Gaudiego. Upał tego dnia był niesamowity, a po spacerku w pełnym słońcu znów zatęskniliśmy za autobusem, który co prawda na górze klimatyzacji nie posiadał, ale nie miał też okien i dachu co tego dnia podczas jazdy było zbawienne. Jedziemy do Casa Mila. Po drodze robię jeszcze zdjęcia z ulicy na Casa Batllo i lądujemy w równie okazałej kolejce po bilety do Casa Mila. Lubie chodzić, ale wejść "nogami" na dach budynku, a nie skorzystać z windy było złym pomysłem. Widok z dachu Casa Mila był piękny, a jeżeli do tego dołożymy las dziwacznie uformowanych kominów, obłożonych fragmentami skorup to dojdziemy do wniosku, że trud pokonania pieszo kilku pięter się opłacał. Jeszcze tylko poddasze, gdzie urządzono ciekawą wystawę miniatur budowli Gaudiego oraz piętro niżej, gdzie oglądamy rekonstrukcję mieszkania z lat dwudziestych i kończymy gościnę w Casa Mila. Port Vell jako kolejny punkt naszej sobotniej wycieczki okazał się bardzo dobrym pomysłem. Po tych kilku godzinach spędzonych w upale, leciutki, prawie wieczorny już wiaterek od morza był wielkim dobrodziejstwem. Tu również w asyście wielu turystów spragnionych lekkiej odmiany i oderwania się na chwilę od rozgrzanych murów miasta odbyliśmy bardzo miły spacer po Moll d'Espanya. Kolejny dzień zakończyliśmy pyszną i w pełni zasłużoną kolacją w restauracji pod gołym niebem obserwując grupy turystów, które to dopiero teraz wyruszają na zwiedzanie i podbój ale nocnych klubów.

Niedziela i znowu upał, ale biorąc pod uwagę fakt, że w Polsce w tym czasie były burze i ulewy to przystaliśmy na taką barcelońską pogodę i tuż po śniadanku wyruszamy w teren. Pierwszym miejscem, do którego zabrał nas turystyczny autobus jest Montjuic. Na wzgórze docieramy kolejką linową, aby zwiedzić XVIII wieczny Castell de Montjuic oraz podziwiać piękne widoki z murów zamkowych. W drogę powrotną wybieramy się już pieszo żeby jeszcze przy okazji złapać trochę świeżego powietrza. Podjeżdżamy znowu autobusikiem do Museu Nacional d'Art de Catalunya. Ale i tu napotykamy na olbrzymie kolejki do zwiedzania muzeum, dlatego decydujemy się tylko na spacer. Kolejnym miejscem na trasie wycieczkowego autobusu, a i jednocześnie miejscem, do którego chcieliśmy zajrzeć jest Poble Espanyol. Jest to wioska, która składa się z wielu budynków prezentujących różnorodność architektury i kultury poszczególnych regionów Hiszpanii. Spędziliśmy tutaj dość sporo czasu, aby przyjrzeć się wszystkiemu z bliska. To również dobre miejsce na lunch gdzie w kilku miejscach na terenie wioski można w spokoju usiąść w cieniu restauracyjnego parasola i popróbować dań kuchni regionów hiszpańskich. I nadeszła wreszcie ta chwila:

"Uliczkę znam w Barcelonie, w uliczkę wyskoczy Boniek"...

czyli długo oczekiwana wizyta na Camp Nou. Ku naszemu zdziwieniu nie było wielkich kolejek, aby wejść do środka. O! Panie! Jesteś Wielki! Zatem zwiedziliśmy muzeum, stadion - czyli ziemię święto dla miłośników Barcy i całe zaplecze, gdzie przed meczem trwają wszelkie zabiegi. Szczęśliwy jak mały chłopaczek wraz z małżonką wybraliśmy się już na ostatni tego dnia punkt zwiedzania Placa d'Espanya. Krótki spacer wieczorny na placu strzeżonym przez dwie weneckie wieże w kierunku Palau Nacional, gdzie przy końcu alei wieczorem odbył się La Font Magica, lekko kiczowaty spektakl "światło i dźwięk". Ten dzień był również długi i wyczerpujący, a zakończony późną, w pełni zasłużoną kolacją.

Poniedziałek to już dzień gdzie mamy tylko dwie godziny czasu, które przeznaczyliśmy na dokończenie Katedry oraz Santa Maria del Mar. Niestety dzień świąteczny uniemożliwił mi zrobienie zdjęć wewnątrz, ponieważ wszędzie odbywały się msze święte :-(. 

Czy mogę powiedzieć, że poznaliśmy Barcelonę? I tak i nie. Myślę, że jak wiele miast w Europie tak i Barcelonę trzeba planować na nie jeden weekend, żeby dokładnie zobaczyć wszystko to co miasto ma do zaoferowania.