29. sierpnia 2010 r .
Przekraczamy niewidoczną granicę państw i zjeżdzamy z Pirenejów do Cerbère. Miasteczko na wyciągnięcie ręki, lecz serpentyny kierują jakby w przeciwnym kierunku. Zakręty tak ostre, że widzimy własną tablicę rejestracyjną. Bez odwracania się do tyłu udaje się sfotografować drogę, którą właśnie przebyliśmy. Niesamowite wrażenie.
I wreszcie wjeżdzamy do miasteczka. Od razu zwraca uwagę, że cała miejscowość zwrócona jest frontem do zatoki. Droga przebiega wzdłuż linii brzegowej. Po jednej stronie kamienista plaża i morze, a po drugiej domy i kamieniczki.
Ludzie odpoczywają na plaży, moczą się i pływają na wyznaczonym kąpielisku. Naszą uwagę przykuwają małe platformy wypoczynkowe unoszące się na wodzie w znacznym oddaleniu od brzegu, na których spokojnie opalają się nieliczni pływacy. Takie platformy do tej pory widzieliśmy wyłącznie na francuskich filmach.
Życie w miasteczku toczy się leniwie. Wiele okien zasłoniętych jest roletami lub okiennicami. Przechodzimy kilkadziesiąt metrów w głąd zabudowań. Tutaj jest trochę mniej kolorowo. Wracamy na główną ulicę. Wybieramy kawiarenkę z widokiem na zatokę. Kelner z poczuciem humory pozuje nam do zdjęcia.
Napawamy się widokiem błękitu morza i ruszamy dalej.