Nocujemy w Tibet Holiday Inn (czy to jakiś kompleks, że nepalski hotel ma w nazwie "Tibet"?) - luksusowym hotelu, gdzie w pokojach jest nawet telewizor z HBO, ale ciepłej wody nie uświadczysz (4$ za osobę w trójce, darmowy dowóz z lotniska). Prąd co prawda wysiadł chwilę po zmroku, ale i tak fajne warunki. Lepiej na pewno nie będzie. A w nocy była chyba jakaś biba na ulicy, bo głośna muzyka budziła nas co chwila.
Poranek powitał nas całkiem ładny. Już widok z okna był niezgorszy, ale dopiero wyjście na ulicę pozwalało zobaczyć pełną gamę kolorystyczną. Można też doświadczyć chaosu ruchu pieszo-zmotoryzowanego. Czasem porządku na skrzyżowaniach (żeby kierowcy przestrzegali zaleceń sygnalizacji świetlnej) pilnowali uzbrojeni policjanci. W drewaniane kije i noże kukri. Nad ulicami wszędzie wiszą reklamy, a po ulicach chodzi tylu obnosnych sprzedawców i naganiaczy, że aż chciało by się ich wszystkich AdBlockiem potraktować.
W bocznych uliczkach można się natknąć na wiele miejsc kultu, zarówno buddyjskich, jak i hinduistycznych. Nawet zwykłe świątynie, nie wspominane w żadnych przewodnikach, są kolorowe, ciekawe i warte obejrzenia z bliska.
Poza szwędaniem się po mieście udało nam sie wymienić walutę (około 63 rupie za dolara i kurs spada), kupić bilety wstępu do ACAP (RS 2000), bilety na autobus do Dumre (na miejscapanoramiczne, czyli na dachu, jest rabat, do RS 250) i trochę ciuchów na wyprawę - jakieśoddychające koszulki, polary, spodnie. Poza tym wczuliśmy się w role Białych Sahibów i zjedliśmy obiad zostawiając napiwek. Wysłaliśmy też kartki, żeby miały czas dojść przed naszym porotem (i faktycznie później się okazało, że część doszła) i wypiliśmy ostatnie prawdziwe piwo na tarasie hotelu z widokiem na rozpoczynający sie festiwal turystyki, którego dźwięki potem przez całą noc dochodziły do nas zza otwartych (bo przy zamkniętych spać nie sposó) okien. Wiśnia rozpoznał bity jako podobne do Dj Tiesto.