Plan zwiedzenia stolicy zrodził się właściwie zaraz po Barcelonie, ale o Barcelonie będzie później... Zaopatrzony w plany, opisy "tambylców" etc. kupiłem bilet lotniczy - z półrocznym wyprzedzeniem - najkorzystniej i ze względu na cenę (156 Euro za 2 osoby) i ze względu na dojazd do lotniska było z Berlina. Lot mocno poranny więc w Madrycie byliśmy około 10.00 rano. Mimo, że mamy zaklepany hotel w samym centrum, to i tak decydujemy się na kupienie 10-cio przejazdówki ma metro - niby wszędzie blisko, ale wieczorem będą już mocno bolały nogi.
Po krótkiej drzemce - wychodzimy na Gran Via - wszystko jest jakby za duże, monumentalne. Żona śmieje się, że widać Hiszpanie nie robią małych rzeczy. Ale coś w tym musi być - jak flaga to ma 15 metrów, jak pomnik to 3 piętrowy, jak butelka po keczupie, to... nie - butelka na szczęście normalna. Uff. Idziemy w stronę Plaza de Cibeles. Po drodze monumentalne Banco de Espania i Palacio de Cominicaciones. O ile do Banku oczywiście nie ma wejścia, do zdecydowanie polecam ten drugi obiekt. Nie na darmo mówią, że to Królowa Poczt. Na parterze kilka okienek, w których można kupić znaczek czy nadać paczkę, ale obok multimedialne stoły pokazujące główne zabytki miasta, kapitalna czytelnia prasy z super wygodnymi kanapami (spać nie można - chodzi strażnik i dyskretnie pilnuje). Wszystko aż "kapiące" bogactwem, zdobieniami itp. Na wyższych piętrach wystawa pokazująca budynek przed remontem. Jeszcze wyżej można wejść na taras widokowy - bilety do odbioru na parterze (czyli kondygnacji +2). Bezpłatny, ale ze względu na spore zainteresowanie trzeba mieć bilet - ustala on godzinę wejścia. Z góry fajny widok na miasto. Dla tych, co zejdą do podziemi - niespodzianka - w specjalnej kabinie można się "powykrzywiać", a nasza twarz zostanie komputerowo nałożona na jeden z kilku obrazów wyświetlanych na ekranach - efekt jak na zdjęciu.
Idziemy jeszcze do Muzeum Thyssen-Bornemischa. Wspaniała kolekcja impresjonistów. Szkoda, że nie można robić zdjęć.
Wieczorem szybka kolacja - nie znamy jeszcze terenu więc nie był to najlepszy wybór, ale to tylko "na szybko". Śpieszymy się na wieczór flamenco - mamy zarezerwowany stolik w Casa Patas - ma dobre recenzje z necie. Wcześniej pisałem do nich z prośba o 2 miejsca i okazuje się, że to był dobry ruch - występy odbywają się w oddzielnym pomieszczeniu ze sceną - prawie wszystkie stoliki są zarezerwoawane. 75% to turyści, ale po lewej siedzi typowa hiszpańska rodzina i to oni w trakcie występu będą najgłośniej "dopingowali" śpiewaków po szczególnie udanym fragmencie. Co do występu - niezapomniany! Energetyczny. Dwie - w porywach do czterech gitar. Kilku starszych hiszpanów z obowiązkowo ulizanymi fryzurami, świetna śpiewająca babeczka - poza tym tancerka. Ale czapki z głów - największe wrażenie zrobił niepozorny tańczący (na oko koło 75 lat) dziadek. Muzyka, uczucia, śpiew - wszystko na maksa. Wszystko całym sobą! Po występie wracamy do hotelu - wolno wleczemy się przez Madryt. Jest ciepło, w uszach mamy flamenco. Zapłaciliśmy majątek za przegryzkę z sera i kiełbasy chorizo, ale jesteśmy szczęśliwi - tak właśnie miało być!