Podróż Śladami Maurów, czyli deszczowa Andaluzja - Deszcz w krainie słońca



 

Otwórz okno! Zaraz wywalę go do rzeki! …. krzyknąłem do Żony prawie odrywając GiPSy od szyby auta, gdy po raz trzeci usiłowałem wypatrzeć rondo na drodze po komunikacie wypowiedzianym melodyjnym i ciepłym głosem psychoanalityka:

„Na rondzie wybierz czwarty zjazd….”

Nie było ronda, nie było zjazdu, tylko prosta droga w ciemności, na szczęście pusta w świąteczny wieczór. Krążyliśmy po Kordobie już pół godziny próbując znaleźć sposób na wbudowaną inteligencję naszej samochodowej „cyganki” (GPS -> GiPSy -> cyganka). W końcu, po heroicznej walce udało nam się odnaleźć hotel. Co prawda cyganka usiłowała z uporem godnym lepszej sprawy przewieźć nas przez most, który kolejnego dnia okazał się zabytkową budowlą jeszcze z czasów rzymskich, trzy razy pchała nas pod prąd w jednokierunkową uliczkę i dwa razy oczekiwała, że skręcę w lewo na zakazie, ale ... cyganka to cyganka. Bez niej jeździć trudno, ale z nią czasami wcale nie jest łatwiej… Ach gdzież te czasy gdy jeździło się z mapą rozłożoną na kolanach...

Ale cofamy się o kilka dni, gdy nasz samolot bRAdzo tanich linii z Krakowa do Alicante wylądował na lotnisku omywany delikatnymi strugami deszczu… Podobno w tym rejonie jest ponad 300 słonecznych dni w roku. Podobno… Po raz kolejny mamy pecha do Hiszpanii. Kilka lat temu złota jesień w Madrycie  zmoczyła nas i nieźle wychłodziła. Rok temu na Teneryfie także spotkaliśmy się z chłodem zamiast pięknego słońca. Cóż, do trzech razy sztuka.

Ale jeśli jakiś duch myśli sobie, że nasza atencja do Hiszpanii osłabnie po takich doświadczeniach, to się bARdzo myli. Nie jest to z pewnością nasz ostatni raz w tym pięknym kraju.

Alicante widzieliśmy tylko z autostrady, którą dość szybko dotarliśmy do pierwszego miejsca naszego zwiedzania, czyli do Granady. Także w Granadzie nasza cyganka postanowiła nas nieco przećwiczyć i bez pomocy miłego Pana ze stacji benzynowej trudno by było znaleźć nasz hotel. Ale w końcu się udało.

Ciągle pada …, wypadałoby zanucić melodię znanej piosenki Czerwonych Gitar. Ale świadomość tego, że znajdujemy się kilkaset metrów od Alhambry, dodaje nam odwagi i sił i wyruszamy w miasto na poszukiwanie słynnej wielkanocnej procesji (jest przecież Wielki Czwartek). Alhambrę mamy zaplanowaną na jutro. Na razie idziemy w miasto.

No i doszliśmy, a może lepiej powiedzieć spłynęliśmy wraz z potokiem wody, który szybko wezbrał, gdy kilka minut po opuszczeniu miłego hotelu spadła na nas normalna ulewa. Przemoczeni do ostatniej niteczki obserwujemy ze smutkiem zalaną deszczem ulicę po której miała iść procesja i postanawiamy nieco się wysuszyć w którejś z licznych restauracji. O dziwo, nasza odzież wysycha dość szybko. Być może to pyszna zupa, a może wino? Sam nie wiem. Procesji i tak nie było, więc przynajmniej jest nam cieplej.

Po kolacji z mapką w ręce ruszamy w kierunku punktu widokowego, z którego każdy turysta będący w Granadzie robi przynajmniej kilkanaście zdjęć Alhambry. Droga wiedzie stromymi schodami i wąskimi uliczkami Albaicin, najstarszej dzielnicy Granady, dość pustymi już o tej porze. Nie czujemy się zbyt komfortowo. Cały czas czuję czyjś wzrok (Maurów) na moim plecaku, a może bARdziej na jego zawartości. Na szczęście to tylko wrażenie...

Pogoda nawet nieco się poprawia i nie leje już, tylko siąpi. Na tarasie kilkanaście osób o podobnym stanie ducha i przemoczenia. Alhambra pięknie oświetlona rozciąga się na przeciwległym zboczu. Statyw idzie w ruch (a raczej bezruch) i tylko muszę uważać, aby nie podnieść obiektywu w górę, bo będzie cały w krople... 

Po kilku minutach ruszamy z powrotem. Szybki spacer w dół przez wąskie uliczki, a potem kilkaset metrów ostrego podejścia i jesteśmy z powrotem w suchym i ciepłym hotelu. Pora odpocząć i przygotować się na kolejny dzień.

Kolejny dzień wita nas optymistycznie lekkim słońcem. Okazało się później, że nasza radość była nieco przedwczesna, ponieważ pogoda zmieniała się kilka razy w ciągu dnia i deszcz jeszcze kilka razy próbował jak zachowują się nasze kurtki.

Na początek katedra wciśnięta między zabudowania miasta w taki sposób, że trudno znaleźć miejsce aby ją zobaczyć. Podczas zwiedzania trzeba uważać, ponieważ jest kilka wejść i nie do końca wiadomo, co się właściwie ogląda. Tym razem postanowiłem patrzeć w górę, czego efekty widzicie na zdjęciach.

Potem spacer wąskimi uliczkami i ponownie wychodzimy na punkt widokowy. Deszcz nie daje o sobie zapomnieć i gdy tylko się da, zwiedzamy wnętrza licznych kościołów. Tam nie pada… Wraz z nami robi to samo większość turystów. Tłok w kościołach jak chyba nigdy.

Wczesnym popołudniem zaliczamy szybki lunch i próbujemy na 15-tą trafić do wejścia do Alhambry. Bilety kupowaliśmy w połowie lutego (!) i już wtedy wybór wejściówek był bardzo ograniczony. Szczególnie interesowało nas zwiedzanie pałacu Nasrydów. Bilety do pałacu są sprzedawane na konkretny dzień i godzinę, o ile się nie mylę z godzinnymi interwałami. Wcześniej ani później nie wpuszczą, co oznaczało niestety dla nas konieczność czekania aż do 19-tej i nocny przejazd do Kordoby.

... 

  • katedra
  • katedra
  • jamoneria
  • śniadanko
  • mozaika
  • Alhambra
  • studnia
  • domek
  • Granada - Albaicin