Podróż Griswoldowie Wschodniego Wybrzeża - Jeszcze nie ekspedycja, ale już nie wycieczka



Ponad 6 tys. km przez 12 stanów w trzy tygodnie - nasz pomysł na podróż poślubną tylko z pozoru zdaje się męczący. Bo USA, jak żaden inny kraj na świecie, są przyjazne podróżnym. Tu jazda staje się przyjemnością i celem samym w sobie, zwiedzanie jest tylko dodatkiem.

 

 Rozdzielona podwójną żółtą linią ciągłą droga wije się po Paśmie Błękitnym Appalachów jak kawałek dobrze ugotowanego spaghetti. Wyprzedzać nie wolno, a znaki ustawione co kilkaset metrów są bezwzględne - maksymalna prędkość to 35 mil na godz. (ok. 60 km na godz.). Samochody i motocykle snują się więc jak leniwce, ale nikomu - dosłownie nikomu! - nie przyjdzie do głowy, żeby złamać limit choćby o jedną milę. Grzecznie, gęsiego, jadą harleyowcy, playboye w corvette'ach i stateczni ojcowie w dodge'ach nitro.

Zresztą byłby głupcem ten, kto spieszyłby się na tej drodze, na której za każdym rogiem czeka niespodzianka: a to przepiękny, panoramiczny widok na doliny Wirginii, a to łania jelenia wirginijskiego z dwójką młodych spokojnie skubiąca trawkę na poboczu, a to pozostałości XIX-wiecznych budowli kolonistów - młyny, szopy i "bacówki". Ci, którym spieszno, wybrali położoną 20 km na zachód darmową autostradę. Za jazdę naszą ślimaczą drogą trzeba było zapłacić 15 dol. Skyline Drive, czyli Podniebna Szosa, warta jest każdego centa.

Amerykanie lubią nazywać swoje drogi. To naturalne w przypadku narodu, którego funkcjonowanie jest tak ściśle z drogami związane. Jak w żadnym innym kraju, podróż w USA jest stanem oczywistym, przyrodzonym i permanentnym, jak naćpanie eukaliptusem u misia koala. Stany Zjednoczone to autostrady, szosy i ulice, tysiące moteli, stacji benzynowych i parkingów. To dzielenie historii regionu na przed i po zbudowaniu jakiejś drogi. To estakady poprowadzone wbrew zdrowemu rozsądkowi, portfelowi i ekologii - pod linijkę, przez gigantyczne jezioro (Pontchartrain Causeway), długi na 180 km archipelag (Florida Keys) czy największe bagno w kraju (Atchafalaya Basin). 

Dlatego wybraliśmy z Monią ten kraj na naszą podróż poślubną. Chcieliśmy mieć prawdziwą podróż - już nie wycieczkę (np. na Dominikanę), ale jeszcze nie ekspedycję (np. do Kirgizji). Plan: trzy tygodnie, dolot do Nowego Jorku, powrót z Miami. Pomiędzy: jazda wynajętym samochodem wzdłuż Wschodniego Wybrzeża z zahaczeniem o Luizjanę, a na końcu plażowanie na Key West. Podróż trochę jak u Griswoldów z "W krzywym zwierciadle: Wakacje", tyle tylko, że inną trasą i bez ciotki Edny, która wykorkowałaby w najmniej odpowiednim momencie.

  • trasa
  • linia jak dobrze ugotowane spaghetti