Jak się nie ma co się marzy, to się lubi co się widzi...
Może nie dokładnie w takiej formie znane jest to powiedzenie, ale jest coś na rzeczy w zachęcaniu do ruszenia się z miejsca. Właśnie po to, żeby zobaczyć bodaj jednym okiem, żeby usłyszeć bodaj jednym uchem, o czym można sobie pomarzyć, wyobrazić sobie jak trzeba to osiągnąć, wreszcie podjąć działanie dla osiągnięcia tego. Oczywiście kolumberowiczom, którzy są dosyć mobilni, nie trzeba tego tłumaczyć. Zdjęcia, które oglądamy z takim zainteresowaniem świadczą, że już nie jesteśmy skazani na lubienie tylko tego to co widzimy we własnych opłotkach, że już możemy lubić i to, o czym jeszcze do niedawna mogliśmy tylko marzyć bo wiedzieliśmy, że jest, i że inni mogą się tym zachwycać bez reglamentowanego dostępu do paszportów.
A co z tym mądrym słowem – dywersyfikacja? Jak już samemu można się ruszyć dokądś, to może warto przyjąć tych, którzy skądś wyruszyli do nas. Może warto coś zrobić dla tych, którym jeszcze za opłotki nie wolno wyruszać, albo chociaż warto nie krzywić się na ich marzenia o wyruszeniu do naszego pięknego kraju... Uczona definicja przytoczonego słowa to – różnicowanie asortymentu produkcji lub usług w celu zmniejszenia ryzyka w prowadzeniu działalności gospodarczej... To ryzyko, to może także być zaskorupienie się we własnym myśleniu o świecie i o innych jego mieszkańcach. Warto zatem zdywersyfikować sposoby i kierunki własnego patrzenia! Coś mi mówi, może i mówi trochę patetycznie, że mamy w Kolumberze sporo możliwości w tym zakresie... Chyba że się mylę...