TO JEST POCZĄTEK PISANIA MOICH WSPOMNIEN Z PODROZY DO MAROKA W 03.2010. Z CZASEM BEDZIE TEGO WIECEJ.
W samolocie do Maroka poznałem młode małżeństwo z Warszawy. Postanowiliśmy razem wynająć grand taxi i dojechać z lotniska do centrum Agadiru. Jak każdy wie, lotnisko znajduje się kawałek od miasta. Udało się nam wynegocjować standardową cenę za trasę, ani więcej, ani mniej niż piszą w przewodnikach. Jako, że była to moja pierwsza wyprawa postanowiłem zarezerwować pierwszy nocleg zawczasu. Nie znałem miasta a średnio widziało mi się w pojedynkę szukanie noclegu o 22.00 godzinie w obcym mieście. Najpierw taksiarz wysadził ich na placu Talborjt a ja pojechałem do Tagadirtu.
Dałem mały napiwek za transport i poszedłem do recepcji. Hotel raczej czasy swojej świetności miał za sobą. Dostałem pokoik tuż przy basenie, całe szczęście, że to nie okres wakacyjny bo pewnie bym nie zasnął.
Postanowiłem coś zjeść mimo późnej pory. Pełen obaw wyszedłem z hotelu i zacząłem kierować się jak mi się wtedy wydawało w kierunku oceanu.
Ja, osoba, która nigdy nie podróżowałą daleko, pierwszy raz w zupełnie obcym kraju, na innym kontynencie wyruszyłem po jedzenie. Niedaleko hotelu zobaczyłem pierwszy bar, nie wstąpiłem do niego jednak. Po pierwszym "Hello my friend" postanowiłem iść dalej. Wstyd się przyznać ale pierwszy posiłek na marokańskiej ziemii zjadłem w knajpce ala McDonald. Zamówiłem jakiegoś Royala i cole. Nie było to jakieś dobre ale zjadliwe.
Dopiero w hotelu przeżyłem prawdziwy szok i chwilę grozy. W coli były kostki lodu. Kostki pewnie zrobione z "ichniej" wody. Naczytałem się czym to może grozić i przygotowałem się na najgorsze. Na szczęście, przez całe 10 dni w Maroku nie miałem problemów, a jadłem w różnych miejscach:)
Te kilka godzin na obczyźnie przyniosło mi już sporo emocji.