Podróż Boże Narodzenie po hindusku - Delhi na śniadanie



Do Indii wybieraliśmy się już kilkakrotnie, lecz nigdy nie mogliśmy się do tej pory na ten krok zdecydować z uwagi na bardzo upalną i duszną pogodę panującą w tym kraju latem, czyli w okresie, gdy taką podróż chcielibyśmy odbyć. Ostatecznie poszliśmy na kompromis decydując się na krótszą podróż w okresie Bożego Narodzenia w zamian za dobrą pogodę. 

Lot do Delhi przez Amman, stolicę Jordanii trwał około 20 godzin, w trakcie których przemieściliśmy się rekordową ilość stref czasowych – równe 12. De facto Indie mają tylko jedną strefę czasową, która jest przesunięta o pół godziny w stosunku do pozostałych stref na świecie, co daje akurat 11 i pół godziny przesunięcia. Delhi wita nas chłodem, bo o 5 rano jest tylko 8C, więc nasze zimowe okrycie przydaje się w sam raz.

Pierwszy dzień upływa nam głównie na przystosowaniu się do nowej strefy czasowej, bo mamy wszystko wywrócone do góry nogami. O 14 przyjeżdża nasz etatowy kierowca, ktory zawozi nas do miasta. Robimy małe zakupy, jemy obiad na mieście i wracamy do naszego B&B. 

Rano przyjeżdża po nas Kamal i jedziemy do miasta. Poruszanie się samochodem po dużym mieście w Indiach, takim jak Delhi jest przeżyciem samym w sobie, nawet jeśli podróż doświadcza się ze względnie bezpiecznego fotela pasażera. Nikt tu, z wyjątkiem krów nie ma pierwszeństwa. Wszyscy poruszają się z wielką pogardą dla wszelkich zasad bezpieczeństwa i jakiejkolwiek logiki. Po drodze bierzemy naszą przewodniczkę, która studiuje by być przedszkolanką. Dalszą podróż do starej części miasta odbywamy w trójkę metrem, które, trzeba przyznać, jest bardzo czyste i nowoczesne. Ze zdziwieniem dowiadujemy sie, ze kobiety i mezczyzni jezdza w osobnych wagonach. My wsiadamy razem do męskiego, gdzie dwóch mężczyzn ustepuje Marioli i mnie miejsca. W Indiach widać panuje szacunek dla starszych osob! Gdy wychodzimy z podziemi na powierzchnię miasta, odnosimy wrażenie, że ni stąd ni z owąd znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie. Zewsząd naplywa kolorowy tłum, trąbią niezliczone pojazdy, przekrzykują się rykszarze, a nad glowami wisi tysiące prowizorycznie zawieszonych kabli, które rozchodzą sie we wszystkich kierunkach niczym postrzępiona pajęczyna.

Dalej jedziemy rykszą. Wątły rykszarz jakimś cudem ciągnie nas zawzięcie pedałując. Nasza równie wątła ryksza miesza się z powodzią wszelakich pojazdów i powoli posuwa się do przodu. Czujemy się jak mała objuczona ponad granice mrówka, którą raz po raz z wszystkich stron mijają chrabąszcze i inne mrówki, którym się bardzo spieszy. 

Indie są wielowyznaniowe a ilość bogów, bóstw, wyznań i rytuałów jest tu tak duża, że nieobeznanemu przybyszowi z zewnątrz trudno jest się połapać kiedy uklęknąć, kiedy ściągnąć buty i skarpetki a kiedy tylko buty, gdzie należy zakryć głowę, a gdzie nie wolno wchodzić ze skórzaną galanterią do świątyni (wyciągam więc skórzany pasek ze spodni i zostawiam przed wejściem do świątyni), gdzie należy uderzyć w dzwonek a gdzie klaskać w dłonie. W jednej świątyni się zapala kadzidła, w drugiej zjada ryż, w innej śpiewa, tam się leje wodę z miedzianego naczynia wznosząc błagalnie oczy do nieba, a tu się maluje na czole kropki… Mnisi, wyznawcy Jain, odrzucają wszelkie odzienie, w związku z czym nie opuszczają swojej świątyni i co za tym idzie, nie pracują. Muzułmanie nie jedzą wieprzowiny, Hindusi wołowiny, a wyznawcy Jain żadnego zwierzęcia. Ci ostatni nie jedzą nawet korzeni roślin w przekonaniu, że to je zabija. Nie spożywają nigdy posiłków po ciemku aby przez przypadek nie zjeść jakiejś żywej istoty. Sikhowie nigdy nie golą brody i nie ściągają swoich turbanów. W ich organizacji religijnej nie ma żadnej hierarchii, a wszelkie czynności w swych świątyniach wykonywane są bez zapłaty. Świątynia Sikhów w Old Delhi ma wielką stołówkę, która obsługuje 20000 potrzebujących nie biorąc za to żadnej opłaty. 

Po zawitaniu do 3 światyń (Jain, hinduskiej i Sikhów) i pobieżnym uczestniczeniu w poszczególnych nabożeństwach nie mamy nawet chwili wytchnienia by to wszystko na spokojnie przetrawić, bo R. pakuje nas do tuk-tuka i znów płyniemy wezbraną rzeką pojazdów w umówione miejsce w New Dehli  na spotkanie z Kamalem, naszym kierowcą. Wszystko nam jeszcze pulsuje przed oczami, bo mamy przecież przewrócony czas o pół doby. 

Właścicielka B&B ubiera choinkę. Na pytanie czy jest katoliczką ze szczerym uśmiechem odpowiada, że jest Sikhiem a jej mąż Hindusem. Z nieznikającym uśmiechem dodaje, że w Indiach mają tylu bogów i bóstw, że jeszcze jeden więcej to żaden problem. A ponadto, przecież Chrystus jest pochowany nawet w Indiach, w Kaszmirze, gdzie jest jego grób a czczony jest tam na równi z Sziwą czy Brahmą.

W naszym B&B kucharz kompletnie nie ma inwencji i stale jemy to samo, więc dziś nie wytrzymujemy i Mariola zarządziła, że dziś ja robię śniadanie – tosty po parysku. W kuchni mają wszystkie potrzebne składniki, więc do roboty. Cały sztab kuchni stoi dookoła i bacznie obserwuje. Jeden tost dajemy im na spróbowanie a resztę zabieramy na salę. To rozumiem.

Historia Dehli i jest długa i zawiła.  Łącznie jest tu kilkaset różnego typu zabytków rozrzuconych po całym mieście. Najstarszym jest żelazna kolumna z IV wieku położona na terenie kompleksu Qutb, meczetu pochodzącego z XII wieku. Piękny i wysoki minaret jest zamknięty dla publiczności, bo w przeszłości wybierało go na swoją ostatnią drogę wielu samobójców. Z meczetu, oprócz minaretu zostały tylko okazałe i miejscami dobrze zachowane ruiny. Ciekawostką jest dobrze zachowana kolumnada z ornamentami hinduskimi. Drugim miejscem, które zwiedzamy, to grób Humayuna, drugiego cesarza mogólskiego, z 1565 roku. Wybudowała go żona Humayuna, która sama mieszkała tu aż do śmierci, po czym też została tu pochowana.

 

  • Delhi
  • Delhi
  • Delhi
  • Delhi, obiekt zainteresowania :-)
  • Delhi
  • Małe modelki...
  • Grob Humayuna
  • Grob Humayuna w Delhi
  • Meczet Qutb, Delhi
  • Meczet Qutb, Delhi
  • Meczet Qutb, Delhi
  • Meczet Qutb, Delhi
  • Meczet Qutb, Delhi
  • Meczet Qutb, Delhi