Podróż Albania - Europa nieznana - Dzikość serca



Jeśli się już jest w tym południowym zakątku Europy, gdzieś w Chorwacji, Czarnogórze... to w sumie czemu nie wstąpić do dzikiej, nieznanej i poniekąd zapomnianej Albanii? Wyruszyliśmy z Czarnogóry autokarem i gdy wyjechaliśmy poza turystyczne rejony, zobaczyliśmy coś, co od razu zostało uznane za przedsmak Albanii jeszcze w Czarnogórze – droga prowadząca do granicy (a więc było nie było – międzynarodowa) była tak wąska i kręta, że autokar ledwo się wyrabiał na zakrętach. Prowadziła przez wioski, wioseczki, górki i pagórki, przez krzaczory, chaszcze i manowce. Zaczęliśmy się zastanawiać, gdzie właściwie nas wywożą i czy nie będą przypadkiem żądać za nas okupu. Mijaliśmy osiołka, kozy, gęsi, czasami jakiegoś machającego do nas tubylca, aż wreszcie dotarliśmy na teren przygraniczny. Tuż przed „wrotami” do Albanii droga się rozszerzyła i zrobiło się jakoś tak raźniej – bo cywilizacja. Tylko co będzie po przekroczeniu granicy?! 

Otóż po przekroczeniu granicy było o wiele lepiej. Okazało się, że Czarnogórcy są zawistni i nie chcą, by turyści im zwiewali do sąsiedniej Albanii. A więc z premedytacją utrzymują drogę międzynarodową w stanie... wiejskim. Żeby odstraszyć, zniechęcić i Bóg wie co tam jeszcze im się bzdura w głowach. Dostaliśmy śliczne pieczątki w paszportach, a że mieliśmy albańskiego przewodnika, to nie staliśmy godzinami na granicy. Nie żeby były jakiekolwiek kolejki, bo oprócz naszego był jeszcze tylko autokar z Japończykami (wyglądali na lekko zagubionych), ale jak się nie ma albańskiego przewodnika, to się długo czeka na „odprawę” paszportową po stronie albańskiej – takie nieoficjalne prawo wspierające lokalny turystyczny biznes :)

Ruszyliśmy szeroką ładną drogą, bo w ostatnich latach sporo się tam łoży na rozwój infrastruktury. Dojechaliśmy do miejscowości, której nazwy nie pomnę i... wysiedliśmy przed mostem nad rzeką. Bo most był drewniany. Mało tego – był wąski na szerokość autokaru i jechało się po JEDNEJ warstwie zmurszałych i trzeszczących desek, między którymi prześwitywała woda. Szliśmy radośnie za autokarem, a za nami szły lokalne dzieciaki liczące pewnie na jakieś słodkości. A czemu jechaliśmy przez taki zabytek? Ano dlatego, że był to JEDYNY most. Piszę „był”, bo wycieczka miała miejsce rok temu i może udało już im się zakończyć budowę nowej przeprawy, którą bardzo się chwalił pan przewodnik. 

Za mostem wsiedliśmy do autokaru i ruszyliśmy do stolicy. Po drodze mijaliśmy niezliczone stacje benzynowe, a przewodnik zapytany o to dziwne zjawisko powiedział, że w Albanii ludzie mają dość specyficzne podejście do biznesu – jeden facet założył stację, inni (ci z pieniędzmi) zobaczyli, że można na tym zarobić i też sobie po jednej sprawili. Czemu nie? Lawina ruszyła.

  • Smutny widok
  • Most