Podróż Firenze - Dzień 1



2008-09-25

Samoloty Meridiany okazały się być dużo solidniejszymi, niż te z Ryan Air. Po podróży, podczas której ciśnienie w głowie wywołało ogromną ochotę zażycia dwóch-trzech painkillersów, odbieramy bagaż. Czeka siostra. Standard. Co mnie zaskoczyło, to to, że Włochy wyglądają tak samo, jak je sobie wyobrażałem przez cały czas po powrocie z ostatniej wizyty. Uliczki są wąskie, ukształtowanie terenu nadaje klimatu miastom, kierowcy wyczyniają coś, za co w polsce straciliby pewnie jakąś część ciała. I znowu wrażenie tego, że ludzie są w pośpiechu, ale zupełnie stressless.

Właśnie przegryzam ziarna z owocu kakao, prost z Afryki. Myślałem, że czekoladowe lody Grycan są najbardziej czekoladową rzeczą, jaka istnieje, ale się myliłem. Siedzimy już w domu, przy via Il Prado. Widziałem szufladę pełną przegenialnych dżemów, marmolad, przeróżnych pesto z suszonych pomidorów, grzybów i czegoś-czego-znaczenie-kiedyś-pamiętałem. Jem prażone-coś z arabskiego sklepu z żarciem. Włochy jednak polegają w głównej mierze na jedzeniu. 

Włączyłem iTunes - ale właśnie sobie uświadomiłem, że nie mam ochoty słuchać muzyki. Chyba będę tu wypoczywał, a widok za oknem zastąpi mi Camusowskie morze podczas podróży do Ameryki Południowej. Ciekawe, ile tak wytrzymam...