Podróż Naprawdę Bliski Wschód - W mieście królowej Zenobii



Po krótkim rekonesansie w Damaszku i zaznajomieniu się z atmosferą Bliskiego Wschodu postanawiamy wyruszyć w głąb Syrii. Ciekawe jak nam pójdzie komunikowanie się z tubylcami, odszukiwanie właściwego autobusu i drogi w „ślimaczkach” arabskiego pisma? Czuję lekki dreszczyk emocji. Po wyjściu z hotelu jesteśmy zdani już tylko na siebie. Przejeżdżamy przez miasto taksówką. Doświadczamy przeciskania się przez gąszcz samochodów, jadących wg sobie tylko znanych zasad. Ku naszemu zdziwieniu bardzo sprawnie poruszamy się do przodu. Wkrótce wysiadamy przy dworcu autobusowym Harasta. Nasze pojawienie się ożywia sprzedawców biletów z różnych biur. Nawołują, wykrzykują nazwy miast. Trafiamy do biura sprzedającego bilety do Palmyry. Porozumiewamy się po angielsku. Nasz autobus jest wygodny i z klimatyzacją. W środku niewielu pasażerów.

Ruszamy. Jeszcze tylko karkołomny wyjazd z miasta przez zakamarki, gdzie autobus zmieścić się nie może (a jednak może!) i już otacza nas pustynny krajobraz. Wzdłuż drogi ciągną się skaliste rudobrązowe wzgórza, znikają zabudowania i tylko ślady opon, ginące gdzieś za linią horyzontu są dowodem na istnienie życia w piaszczystym bezkresie.  Autobus zatrzymuje się na pustkowiu. Zabieramy sprzedawcę ... lodów! Lody na pustyni?! Nie mogę uwierzyć i wyjść z podziwu. Skąd się tutaj wziął? Jak? Dlaczego? Trzeba wyłączyć europejski racjonalizm. Pan ma przewieszony na pasie termos, z którego wyciąga lody w jasnym wafelku. Przed podaniem zdejmuje ze śmietankowej masy pergaminowy papierek. Jest jak czarodziej, zmieniający powolnymi ruchami rzeczywistość. Kiedy już wszyscy pasażerowie pochłonięci są degustacją, autobus zwalnia w piaszczystym „nigdzie”. Czarodziej znika. Patrzę na falujące z gorąca powietrze za oknem. Nie jestem pewna, czy tu był. Może to moja rozpalona egzotycznymi widokami wyobraźnia stworzyła dla ochłody tę postać? 

Wjeżdżamy do Palmyry. Nad miastem góruje zamek, poniżej którego rozciągają się ruiny starożytnej metropolii. Pozostaje odnaleźć hotel i przeczekać gorące południe. Gdy słońce chyli się ku zachodowi ruszamy na zwiedzanie ruin. Im jesteśmy bliżej, tym wspanialej się prezentują, rosną w oczach. Najpierw docieramy do świątyni Baab. Urzekają nas piękne zdobienia kolumn, sufitu, gzymsy z roślinnymi motywami. Dotykamy misternie wydobytych z kamienia listków, kwiatów, zarysów ludzkich postaci. Dziwnie się czuję wiedząc, że mam pod palcami setki lat historii. Po drugiej stronie ulicy większy gwar. Wśród szpaleru kolumn tłoczą się sprzedawcy koralików i chust. Zagadują we wszystkich europejskich językach, oferują przejażdżkę na wielbłądach. W pogoni za koleją grupą turystów przemykają na głośnych motorowerach. Na szczęście w ruinach teatru dają za wygraną. Mamy chwilę, aby przysiąść na kamiennej widowni, popatrzeć z góry na miasto. Z wolna zapada zmierzch. Ruiny pokrywają się różem, przechodzącym po chwili w pomarańcze. Na niebie królują fiolety. Cóż za tło dla wyniosłych kolumn i masywnych grobowców! Już wieczór. Jesteśmy sami w morzu ruin. Powoli wracamy pięknie podświetloną główną ulicą. Tu pewnie hołdy przyjmowała dumna i ambitna królowa Zenobia, tę samą drogę przemierzali kupcy, którzy po latach wędrówki handlowymi szlakami orientu trafiali do bogatego miasta – oazy. 

Dzień kończymy w restauracji obok naszego hotelu. Siedząc przy ulicy możemy obserwować życie miasteczka. Zamawiamy lokalne specjalności: humus, mansaf, grillowanego kurczaka. No i zupę: kremową i pożywną, przypominającą indyjską zupę dahl. Wszystko podawane jest z przepysznymi świeżymi sałatkami. Na koniec raczymy się sokiem z limonek ze świeżą miętą. Smaczne zamknięcie dnia. Szkoda tylko, że noc okazuje się fatalna. Z głównej ulicy dochodzą do nas odgłosy miasta: nieodłączne klaksony chyba nigdy nie milknące, pokrzykiwania mieszkańców, którzy do późna siedzą na progach swoich sklepików. Nie daje się spać przy klimatyzacji, nie sposób usnąć przy otwartym oknie. Wiemy już, czego nie należy robić w tutejszych hotelach: wynajmować pokoi z oknem od ulicy! Tego będziemy się trzymać, wybierając widok na obskurne, ale ciche podwórka.

  • Palmyra
  • Palmyra
  • Palmyra
  • Palmyra
  • Palmyra
  • Palmyra
  • Palmyra
  • Palmyra
  • Palmyra