Po raz pierwszy postanowiliśmy spędzić Wielkanoc za granicą. Wybór padł na Tunezję. Niedrogi, tygodniowy pobyt w hotelu All Inclusive traktowaliśmy jako dobre miejsce wypadowe, choć na miejscu zauważyliśmy, że większość osób, nota bene za radą pilotki, nie wychylała nosa poza obszar komfortowego resortu pijąc darmowe drinki cały dzień, wykłucając się z kelnerami, obrażając ich, robiąc obciach nie tylko sobie, ale wstyd nam wszystkim. Ponoć na zewnątrz miało być niebezpiecznie, brudno, smutno, szaro i ponuro. Mając dość podpitego, hotelowego towarzystwa, zdecydowaliśmy się to sprawdzić.
Już przed samym hotelem spotkaliśmy sympatycznego pasterza, który codziennie rankiem i wieczorem przepędzał tędy swoje stado owiec i kóz. Miał swoją ulubioną owieczkę, z którą chętnie pozował nam do zdjęć. Okazało się, że stacja kolejowa jest ok. 2 km od hotelu, a stamtąd można się dostać bez problemu do Tunisu i innych ciekawych miejscowości. Co ciekawe hotel ma układ z taksówkarzami stojącymi przed nim i czekającymi na frajerów, bo za kurs do Tunisu biorą trzy razy drożej niż taksiarze, którzy jadą z Tunisu do hotelu. Recepcjonistka pytana o info jak dotrzeć do Tunisu czy Monastyru oferuje wyłącznie taksówkę jako najbezpieczniejszy i najlepszy środek transportu, w dodatku spod samego hotelu i zaraz może zadzwonić, by się podstawił taksówkarz, tylko trzeba podać liczbę osób. Biznes is biznes. Decydujemy się na spacer na stację kolejową poznając po drodze miejscowe klimaty.
Całą podróż po Tunezji to mnóstwo wrażeń, kilkanaście zwiedzonych miejscowości i wiele ciekawych miejsc. Stolica Tunis, Kartagina, nadmorskie kurorty, Sahara, dzikei wielbłady, wioski berberów, podziemne domy troglodytów, słone jeziora, miraże, plany folmowe z gwiezdnych wojen, amfiteatr w El Jem...
Wszystko to trudno ując w jednej relacji, dlatego podzieliłem ją na trzy części. Ta jest pierwszą z nich.