Podróż Piach, wino i baranie łby - Maroko to...



... kręte serpentyny górskich szos, bezkresne piaski, rozhuśtane pod niebo fale oceanu, kitesurferzy i zakapturzone postacie w labiryntach arabskich medin. I ten niesamowity zapach aromatycznych przypraw.

Tekst i zdjęcia: Magdalena Kursa i Rafał Romanowski

David Lynch ze swoim budzącym grozę filmem "Zagubiona autostrada" mógłby się schować. Słynny kadr z uciekającymi w pędzie po jezdni żółtymi liniami to nic w porównaniu z niesamowitą drogą, jaką mkniemy po marokańskich bezkresach. Drogą wdzierającą się pustynię, przez pustynię przecinającą Afrykę, z księżycem wielkości Jowisza za oknem i niebem upstrzonym gwiazdami. Przed nami Sahara - królowa wśród pustyń globu.  

Rozklekotany autobus, jeszcze ciepły od żaru zakończonego już dnia, coraz trudniej odnajduje drogę. Pobocza są zasypane piaskiem, piasek wdziera się wszędzie, zatyka podwozia, ślizgają się na nim opony, jeszcze chwila, a jezdni w ogóle nie będzie widać. Łachy saharyjskiego piasku zaczynają się niebezpiecznie piętrzyć, pustynny wiatr dmie coraz mocniej, za zakurzonym oknem spokój pustynnej nocy staje się coraz mniej przewidywalny. - Boże, co my tu robimy? - pytamy się nawzajem, a dzielnie przedzierający się przez północną Afrykę autobus mija zaniedbaną tabliczkę z napisem "M'Hamid".

M'Hamid to miejsce, w którym diabeł mówi dobranoc. A Maroko to kraj, w którym dojechać do M'Hamid to już nie lada wyzwanie. Trzeba się wybrać z Marrakeszu do sparzonego słońcem miasta Warzazat, stamtąd do hałaśliwej mieściny o niesamowitej nazwie Agdz (pomarańczowe domy przykryte kilkoma warstwami dywanów), następnie do ukrytej wśród plantacji palm Zakury, by dopiero stamtąd wyruszyć na podbój M'Hamid i biegnących aż pod terytorium Algierii piasków. Wszystko autobusami (czasem wraz z kozami), taksówkami (tzw. grands taxis, mercedesy o niezniszczalnym charakterze) lub wynajętym samochodem (tam, gdzie się wybieramy, lepiej nie zagubić drogi).

Jesteśmy niedaleko granicy algierskiej. Rzadko docierają tu turyści. Większość tych, którzy marzą o pustyni, jedzie do słynnej Marzuki, gdzie za kilka euro można wsiąść na wielbłąda, a pan w kolorowej szatce pstryknie fotkę na tle najwyższych w Maroku wydm. My wybraliśmy M'Hamid - nocą podróżujemy tu przez niemalże księżycowy krajobraz. Żadnych domów, świateł, odgłosów miasta, wszechobecnego w innych miejscach handlu czy dobijania targów. Jesteśmy tylko my i cisza. Oraz totalnie "zagubiona autostrada", która znika pokonana przez agresywny piasek.