Podróż Wyprawa Konna po Stepach Pomorza Środkowego - Konna rejza w realiach historycznych



Gwoli wstępu... Idea rekonstrukcji podróży konnej kiełkowała we mnie od dawna jednak sporo czasu minęło zanim marzenia i niedosiężne plany udało się przemienić w czyn. Zaczęło się może 15 lat temu gdy mama zaprowadziła mnie na pierwsze lekcje jazdy konnej, może kilka lat temu gdy razem z moimi końmi wyprowadziłam się na wieś a może rok temu gdy siedząc przy ognisku na pewnej stacjonarnej imprezie rekonstruktorskiej snuliśmy z przyjaciółmi marzenia o wyprawie konnej przez Mongolię, Ałtaj i Chiny dokładnie tak jak niegdyś podróżowali konni koczownicy. Ale by zrozumieć ideę naszej wyprawy trzeba choć odrobinkę dowiedzieć się o tym czym się zajmuję - o rekonstrukcji historycznej. Moje hobby i pasja, grzebanie w książkach, internecie by potem złapać za igłę, ciosło lub inne narzędzie by spróbować wykonać ubrania, buty lub sprzęt jakim posługiwali się nasi przodkowie. A potem sprawdzenie tych własnoręcznie wykonanych gadżetów w praktyce, w terenie, w ciężkich warunkach. Do tej pory organizowane były jedynie wyprawy piesze ale gdzieś tam w końcu zabłysła żarówka - przecież mamy konie, całkiem spory teren do włóczęgi i parę dni wolnych w maju! Czy od razu musimy jechać aż na Ałtaj?! Nie musieliśmy. Okazało się że tego czego potrzebujemy do szczęścia czyli nieuczęszczanych lasów, pól i innych chaszcz jest na Pomorzu w bród. Są piękne krajobrazy, uroczyska, zagubione grody i kurchany oraz mnóstwo miejsca gdzie można obozować nie będąc przez nikogo niepokojonym. Bo jak już zdążyliście się domyśleć to nie był zwykły rajd od gospodarstwa agroturystycznego do pensjonatu i z powrotem. Wszelkie ubrania i znakomita część sprzętu była użytkowymi kopiami lub wiernymi replikami tych dawnych. Zakładanie obozu zaczynało się od poszukiwania idealnego miejsca. Potem było rozkulbaczenie i nakarmienie koni, zbieranie drewna, rozpalanie ognia (hubka i krzeswo nie uznajemy zapałek) i gotowanie na nim jedzenia. Podróż z założenia była bezcelowa - wyruszyliśmy w czwórkę, spakowawszy cały dobytek na grzbiet wierzchowców i pojechaliśmy mając jedynie mgliste pojęcie że chyba jedziemy na południe. Sama podróż poznaczona została zagubionymi gratami (gdy okazało się że niesprawdzony sprzęt trzeba zasadniczo przeorganizować, przetroczyć, wyrzucić lub przerobić), drobnymi odkryciami (kiedy po iluś tam godzinach w siodle odkrywaliśmy nagle sens istnienia narzuconej na nie baranicy), ranami bojowymi w różnistych i nie zawsze chwalebnych miejscach, ciekawymi znajmościami i wielką ilością pięknych miejsc (do których nie jesteśmy w stanie wrócić bo za chiny nie wiemy gdzie się one znajdują). Jechaliśmy sobie przez lasy i bezdroża nie spiesząc się i zatrzymując wszędzie tam gdzie mieliśmy ochotę. W sumie przejechaliśmy niezbyt wielki dystans około 100km (trudno ustalić dokładnie bo błądziliśmy straszliwie i nierzadko robiliśmy jakieś szalone pętle nadrabiając drogi). Bogini Aura pobłogosławiła wspaniałą pogodą co wykorzystaliśmy jak się tylko dało. Podróż ta była pierwszą ale z pewnością nie ostatnią - w lipcu odbyła się kolejna (tym razem mocno zakrapiana deszczem co dało nam nowy materiał do przemyśleń odnośnie optymalizacji wyposażenia) i którą zamieram opisać kiedy tylko okrzepnę nieco. Jeśli ktoś byłby zainteresowany opisem przygotowań do wyprawy oraz bezpośredniej relacji uczestników to zapraszam na nasze forum pod adresem: http://www.freha.pl/index.php?showtopic=14671] zapraszam także do galerii wyprawy:  http://picasaweb.google.pl/LadyAltay/IWyprawaKonnaPoStepachPomorskich http://picasaweb.google.pl/Vislaff/EklektyczniKoczownicy2008 z pozdrowieniamiRosamar 
  • Img 2134
  • Img 2212
  • Img 2256