Otrzymane komentarze dla użytkownika skrobil, strona 4

Przejdź do głównej strony użytkownika skrobil

  1. pt.janicki
    pt.janicki (03.02.2015 14:08)
    ...z Ozieran Małych w świat nie tylko jedna droga wiedzie...
  2. pt.janicki
    pt.janicki (03.02.2015 14:04)
    ...nie da rady obrócić to zdjęcie?...
  3. pt.janicki
    pt.janicki (03.02.2015 14:03)
    ...ciemno w gnieździe nie mają ... :-) ...
  4. pt.janicki
    pt.janicki (03.02.2015 14:02)
    ...czyli prawda o obróceniu w proch nie tylko ludzi dotyczy...
  5. skrobil
    skrobil (02.02.2015 22:55)
    JAMASZE
  6. skrobil
    skrobil (02.02.2015 22:55)
    amasze – wioska, której nie ma
    - A jak z tym Janowiczem z wioski Jamasze było? Z tej wioski to już ani śladu, ot, tylko słupy po jednej stodole jeszcze stoją. Nie ma kogo zapytać.
    - A i w tej naszej wiosce to ja już sam jeden taki stary został. Mnie osiemdziesiąt i cztery lata już mija, a tak pamiętam i naszą wioskę, i Jamasze, z których nic nie zostało, ot, w krzakach resztka fundamentów i dwie stare studnie. Paru co tam żyło w Białymstoku to one mieszkają, ostatni siedemdziesiątym pierwszym (1971) się wyniósł, bo jak wyjechał na krótko to mu cały dom rozkradli. Przyjechał, patrzy – a tu pusto. Tak i pojechał i już nie wrócił.
    - A ile tam gospodarstw było przed wojną?
    - Oj...(Pan Aleksy odhacza na sękatej dłoni, wyliczając nazwiska i domy). Tego znał, i tego ja też dobrze znał. Oj, różnie tam się działo.
    - A co pan pamięta?
    - A wszystko co ja wtedy widział. Oj, raz Niemcy przyjechali, bo stale komunistów szukali. I do Jamasz też przyjechali. Pamiętam, dwóch bryczką jechało, a jeden na koniu, wierzchem. I ten zobaczył, że jeden taki – Akimiuk mu było, ja jego znał – ryby siatką łowi. W tej rzeczce, Nietupie. A nie wolno było!
    - ...że kłusownictwo?
    - Oj, Niemcy bardzo pilnowali – nikt nie mógł sam dla siebie świniaka, cielaka zabić, także i zakazali ryb brać. I ten co łowił zobaczył i uciekł, ale do siebie! I żeby siatkę zostawił – ale jemu żal. Zostawił pod chatą i sam udawał, że niby śpi. Ale Niemcy go od razu wzięli, tu prowadzili i katowali. Ten co na koniu jechał i bił o, tak karabinem. A ja to wszystko widział! A potem jeszcze dwa psy na niego puścili! To mięso z nóg, o tu z obu ud to jak szmaty mu wisiało.
    - A on młody był?
    - Tak, młody był i silny, przetrzymał, ale słabo potem chodził.
    - ....i przeżył?
    - Przeżył.

    Jamasze – donos, grabież i zemsta
    - A inni z Jamasz, co z nimi było? Bogaci gospodarze tam mieszkali?
    - A różnie, ale więcej nie za bogate, jak to tutejsze. Ale Janowicz to bogaty był – dobry gospodarz, dużo pola, dom, konie miał, krowy, nawet byki miał, bryczką jeździł i do „Krakusów” należał. I jak Rosjanie tu przyszli zara w trzydziestym dziewiątym to się wzięli za takich ,wszystko wiedzieli kto, panie i co robił do wojny. Oni to znaczy NKWD wszystko o każdym wiedzieli. Po kolei od wsi do wsi. I tego Janowicza też jego wzięli, przyjechali i zaaresztowali. Syn jego , kilkanaście lat jemu było, ja jego znał, jak to chłopaki tutejsze – to on uciekł i schował się w życie. Ale ruskie go szukali i byliby nie naszli, bo jak, psów nie mieli, jak Niemce – ale tam dwie kobiety z Jamasz szły i one pokazały „ O tu! Tu! się schował w życie siedzi”. I Janowicza z synem wzięli. Ale on tu w czterdziestym pierwszym wrócił, nie za daleko jego wywieźli, ale sam bez syna. I pomsty szukał. Bo przyszedł, patrzy a tu z jego domu nic, ludzie wszystko pobrali! Ja sam widział, jak jeden taki, ja go dobrze znał na koniu Janowicza jeździł. I on poszedł do Niemców na skargę, i odebrać co swoje. A wiedział kto co zabrał i kto wtedy do NKWD doniósł, bo sam widział. Ludzie powiedzieli, bo nie wszystkie jego majątek pobrali. Ale Niemcy nie chcieli się tym zajmować, że nie ich sprawa. To on krowy co odebrał, wziął i sprzedał, panie i wszystkie pieniądze, co dostał na wojsko niemieckie dał – i potem poszedł do żandarmerii w Hałynce. No i ci przyjechali do Jamasz – wzięli te dwie kobiety, co doniosły i dwóch chłopów. W niedzielę rano ich wzięli, zaprowadzili na cmentarz i tam rozstrzelali. I nie pozwolili pogrzebać od razu – tak dla przykładu.

    „ – Babciu, a dlaczego ciotkę Jankę Niemcy zabili? - A bo wojna była!”

    Lucyna Jurkiewicz: - Jedną z tych rozstrzelanych kobiet była siostra mojej mamy, ciotka Janka. Ciała długo leżały tam na widoku, na postrach. Dopiero po wielu dniach Niemcy kazali zakopać gdzieś pod murem, wszystkich czworo razem. Ale jakby kto ruszył, wykopał to mu groził wyrok śmierci, tak Niemcy ogłosili.

    Babcia – jak moja mama opowiadała - strasznie rozpaczała, nie jadła, nie spała, aż w nocy wzięła furmankę i pojechała do człowieka, który pilnował cmentarza i tej mogiły. Bał się, że go Niemcy zabiją, jak się wyda, ale zlitował się nad babką, która bardzo lamentowała. Podobno sam się popłakał i mówił : - Tak, dobrze pamiętam Twoją córkę, taka młoda, ładna...

    I jak rozkopali mogiłę po nocy to nie mogli nikogo rozpoznać, bo on wszyscy w kożuchach byli, zimowych ubraniach, i tak na kupie leżeli, jedno ciało na drugim. Ale babka poznała ciało córki, bo jej się mleko z piersi rozlało – bo ciocia Janka wtedy miała półroczną córeczkę.

    A do tej pory nie wiedziałam za co Niemcy ją zabili. Jak pytałam w rodzinie, to babcia tylko płakała i mówiła: - A bo wojna była!

    Nic nie wiedziałam, że podobno wydała syna Janowicza. Dopiero teraz po latach, jak to często bywa z takimi tutejszymi historiami sprzed lat, doszedł oto do mnie kolejny mały kawałek całej układanki.

    Jak się kiedyś przypadkiem od kogoś innego dowiedziałam, ciocia Janka podobno należała do Komunistycznej Partii Białorusi i to pewnie też zadecydowało, że została zabita.
  7. skrobil
    skrobil (02.02.2015 22:52)
    Witalis Garbus, lat 84 – wieś Białogorce (notatka z rozmowy dn. 6 lipca 2014 roku)

    Armianin, kuzniec Dżona i piwnica generała
    - A jak to z tymi bieżeńcami u was było?
    - Oj, z naszej wsi Białogorce na 35 rodzin to tylko dwie się w chatach zostało. Reszta pouciekali, jak i wsie tu z Grodzieńszczyzny.
    - A dlaczego to tak pouciekali?
    - A bo wszyscy mówili, że jak Niemce przyjdą to babom będą piersi ucinać, a wszystkich chłopów wykastrują. Ludziska zabierali co się dało i hen za wojskiem. Kozaki poganiali.
    - Dokąd ci ludzie trafili? Daleko?
    - Oj, to różnie. Niektóre to nad Wołgę, innych to hen, na sam Sybir wywieźli, albo też i do samej Moskwy.
    - A co oni tam robili?
    - A co się dało, roboty same szukali, ale i car dawał, komisary pomagali im. Wielu naszych pracowało w takiej hucie Dżona (?)
    - ...jak?
    - ...hucie Dżona, gdzie wielkie koła do lokomotyw odlewali. To nawet potem długo po powrocie jednego tu z naszych, co u nich robił, długo nazywali „kuzniec Dżona”, znaczy się kowal Dżona, niby tej fabryki. A jeszcze inni u takiego żyda – Zigel mu było – co miał duży zakład meblowy. Bogaty był, on całe swoje dzielnice miał. O, i to prawdziwa komuna była, panie...
    - A jakże to komuna? Przed bolszewikami?
    - Nie, to nie tak. Do niego jak kto przyszedł to od razu tako kartke dostawał, i na nią brał, co mu było „nada” – jedzenie, ubranie, pomieszkanie. Jak pierwszy miesiąc przepracował, to liczyli – tyle a tyle zarobił, tyle wziął, tyle mu się zostało. Ale sprawiedliwie liczyli. Ten Żyd, panie...
    - Zigel?
    - No, Zigel to mówił tak: „Rób u mnie to będzie ci dobrze”. Panie, tam nawet dom starców w tej dzielnicy był. Wtedy to nigdzie emerytury nie dawali a u niego była – o! Ale trzeba było długo i dobrze rabotat’. Mój jeden dziadek u niego księgowym był,
    - ...ale to chyba jeszcze przed wojną?
    - ...nuuu taaa....Toć w 1905 te ziemię tu w kupił. Dziadek w Moskwie dużo zarabiał, kilka domów tam miał, a za te dieńgi to tu w Białogorcach całe gospodarstwo, i dom i ziemię, od jednego generała kupił.
    - Generała?
    - A tak, generała. Karycki mu było. Dwóch ich tu generałów było. Jeden Baranowski, drugi Karycki, one od cara dostali majątki, het, jeszcze długo przed tą Wielką Wojną. W 1905 roku Karycki wsio poprzedał, sobie tylko 24 hektary zostawił. A u mnie jeszcze papier na to jest. Po nim dużo tu budynków się ostało, także i nasza stodoła, ta za którą zaraz granica była zrobiona w 1944, jak tylko ruskie przyszli. Ale od tego kupna takiego dużego majątku, prawie 30 hektary, a i las też przy tym był – to tylko wielkie nieszczęście na naszą rodzinę przyszło.
    - A dlaczego?
    - Oj, panie to po kolei. Pamiętam, jak ojciec z dziadkiem – no, nie kłócili się, tylko rozmawiali, o tym jak to było i dlaczego. Ja mam teraz 84 lat i nie pamiętam co ja dzisiaj jadł, ale dobrze pamiętam co wtedy jadł, jak był mały. Wszystko po prawdzie mówię, pamiętam jakby dziś to było. Ojciec zmarł w 1942, a młody był, tylko 35 lat mu było, a zaraz po nim sam dziadek. Ojciec miał trzynaście lat, jak wszystko w Moskwie rzucili, i tu w 1918 przyjechali, a tu puste pole się zostało i trzeba było od początku robić, stawiać.
    - A dlaczego rzucili ten majątek w Moskwie?
    - A bo głód był! Jak tylko bolszewiki nastali. Dziadek dwupiętrowe mieszkanie za 4 pudy mąki dał. I ojciec gadał, że głupio dziadek zrobił. A dziadek tłumaczył, że tam na worku pieniędzy siedział i chleba prosił! Jakby tak mieszkania nie przedał, to w dwie niedzieli by wszystkie nie żyli. A tak, 4 pudy mąki to dla całej rodziny nawet na pół roku starczyło.
    - Jakże to na pół roku?
    - A pan wie, ile to pud?
    - No wiem, 16 kilo, nawet taka piosenka była o tym jak się czasy zmieniały „A pud jak był, tak nadal jest, 16 kilo ma!”
    - No, i 4 pudy musiało starczyć. Abo, panie, zmielonej kory z drzew dodawali, listków, pączków i pyłku kwiatów, a co się dało.
    - A wcześniej, jak ci bieżeńcy w Moskwie? Co z nimi było? Wszyscy z tu Białogorców na swoje wrócili?
    - Oj, to różne było, niektóre jak my, inni długo, długo potem, nawet w trzydziestym, a inni w ogóle. Wiele tam poumierało.
    - A u Pana w rodzinie?
    - E, nie – u nas to dobrze się wtedy działo. Jeden mój wuj, dużo, dużo starszy od mojego ojca to nawet pułkownikiem w armii carskiej był.
    - Jakiego pułku, jaka broń – kawaleria, czy jaka inna?
    - O, tego nie pamiętam. A on sobie żonę stąd, z Białogorców sobie wziął. Dwie, nie trzy siostry ich w tej rodzinie było. On poszedł na front i jak się carscy stąd cofali, to ona do Moskwy pojechała, ta do mojego dziadka, czyli swego teścia. I tam u niego była. Córeczkę miała, ale jej potem się zmarło. I ona tam, w Moskwie została.
    - Dlaczego?
    - A bo w szpitalu pracowała, i tam głodu nie miała, zawsze się pożywiła. I na męża czekała. A on z całą swoją jednostką, bo to biała armia była aże do Bułgarii uciekł. I stamtąd pisał do żony „Czekaj ty mnie”. Wrócić nie mógł, bo jego bolszewiki od razu by go na Sybir wzięli.
    - I co było dalej z nimi?
    - Jego żona potem sobie Armianina (wymowa oryginalna ASZ) znalazła. I on się nią zaopiekował, córeczkę mieli (drugą – bo tej pierwszej, co z mężem - moim wujem miała to już na świecie nie było). A wuj pisał, pisał, a ona też do niego tęskniła. I raz ten Armianin list znalazł, znaczy od męża, strasznie się zdenerwował i chciał ją zabić. Strzelił, trafił ją, ona jednak przeżyła, ale siebie to on zabił na śmierć. Ona przeżyła, doszła do zdrowia, tam w Moskwie potem za jakiego znanego lekarza wyszła, nawet tu w 1940 roku na krótko przyjechał a jej córka to chyba i jeszcze żyje.
    - A wuj? Co z nim było?
    - Po latach, po latach tu do Białogorców wrócił. I też na niego nieszczęścia same przyszli. Niedługo przed wojną ożenił się drugi raz...
    - Bigamista znaczy, bo tamta żona żyła!
    - Niby tak, ale nijak nie mogli być razem. I zaraz jak tu ruskie przyszli w trzydziestym dziewiątym to uciekł do Białegostoku, i tam na dworcu towarowym wagowym był. Tak się schował. Bo dobrze wiedział co będzie. Rosjanie od razu tu jego szukali i nas pytali gdzie on. I do ojca „Ty buntowszczyk – my wsio znajem!”. I na nas, że my kułaki, bo konie, bo krowy, bo ziemia, bo dom bo brat pułkownik od biełych, a tu taki majątek od samego generała! I dawaj nam tu kary nakładać – żądali żeby im tu zboża, mięsa, a i drewna oddawać. Każdy musiał, ale nam to pilnowali i kazali więcej. I stąd nieszczęście z ojcem było. Lasu my tu nie mieli, rósł daleko, trzeba było ciąć i im zawozić. I ojciec razem z innymi do Krynek pojechał – konno, saniami, a na nich pnie pocięte. Ciężko było. Marzec czterdziestego to było, jeszcze mróz i śnieg, trochę tajało w dzień i snowa zamarzało. I w Krynkach, tam taki dół jest, koło cmentarza – teraz to ulica Kościelna – i na tym dole gruby lód był. A w Krynkach po bruku saniami niedobrze jechać saniami a jeszcze i z drewnem – to ludzie mu powiedzieli, że on po tym miejscu pojechał. I ledwie to zrobił lód załamał sia, konie po szyje, sanie się przewrócili, ojciec z nimi cały w wodę. Utopiłby się od razu pod takim ciężarem, ale ludzie się zlecieli, nawet tam, gdzie synagoga to ruskie tankisty siedzieli, czyli stacjonowali – też wybiegli i pomogli wyciągnąć, i konie, i sanie i ojca. I gdyby ojciec od razu do kogo tam poszedł, wysuszył się, herbatki popił i rozgrzał, to i nic by mu nie było. Ale on – bo ruskie gonili – jeszcze drewno zawiózł, zdał, znaczy też wszystko rozładować musiał i taki do domu się wrócił. I od raz zachorował i po roku umarł na płuca. A dziadek niecały rok po nim pomarł. I ja się sam został z matką, trzynaście lat mnie było i sam musiał wsio robić.
    - A wuj?
    - Jego tam w Białymstoku to ruskie szybko znaleźli. I chcieli od raz na Sybir wywieźć (i to z nami wszystkimi!), ale nie zdążyli, bo to już czterdziesty pierwszy (1941) był. O, takiego Janowicza z Jamasz (bogaty gospodarz był, konie miał, krowy, byki, a do „Krakusów” należał, takich ruski od razu brał) to jeszcze zdążyli wywieźć (choć on potem za Niemca wrócił), i tak jak jego w środę załadowali, i pajechał!.... to nas mieli w niedzielę brać, już my mieli prikaz. Ale Niemiec odciął to znaczy kolej i drogi zbombardował, a my mieli wagonami jechać i tak my zostali w Białogorcach. I ledwie tu przeżyli, bo tu walki były jak front szedł, Rosjanie to tu wszędzie jak śledzie leżeli, martwych i rannych to furmankami wieźli i wieźli, końca nie było. Tu jeden generał poległ. Przyjechał i oglądał z okopu umocnienia, a niemiecki snajper go wypatrzył i pach! Bombardowali, to znaczy artyleria tak waliła i waliła, że żaden dom się w Białogorcach nie ostał. W Ozieranach to wszystkie chaty stoją jak przed wojną (bo tam umocnienia niemieckie były), ale tu, no i w Jamaszach to kamień na kamieniu nie został. A ta piwnica generała, z kamieni, duża, mocna oj, jak się przydała. Tu do nas wszystkie ludzie się zbiegli, ponad setka była, jeden pocisk walnął, ale „sklep” wytrzymał. I my przeżyli.
    - A ta też po generale, murowana stodoła z kamienia, zaraz została?
    - Tylko ściany. My tam też się schowali, ale ruski zwiad przyszedł i kazał uciekać, mówili że tu będzie ostrzał. I był, był oj, sądny dzień. Oni szli i szli, Niemiec strzelał i kładł ich pokotem. Tu wszędzie wzgórza, armaty stali i karabiny maszynowe. Razu pewnego i mój brat stryjeczny poszliśmy pooglądać co tam się dzieje, nawet lornetkę mieli...
    - A skąd?
    - A bo ja wiem skąd on miał? Miał i już! Ledwie my się przyjrzeli a tu ziu! ziu! kule lecieli, bo Niemiec od razu zobaczył. To my w nogi do kurnika, za róg się schowali. Ale tam przybiegł kuzyn i kazał się wynosić. I dobrze zrobił, bo ledwie my do piwnicy uciekli to jak nie walnie! Z kurnika nic nie zostało, a i stodoła z kamienia też jak kurnik, panie, oberwała, dach się zawalił, dobrze, że ludzi nie było, ale w jednym końcu sześć koni stało i jedna miazga z nich została. Na miejscu ich tak zakopali (od raz tak robili, żeby epidemii nie było), a potem pamiętam jak kości wykopywali, a i ludzi też ekshumowali, ale na pewno nie wszystkich, bo ich tutaj oj, setki, tysiące poległo.
    Granica za stodołą
    - Jak tu było, kiedy Rosjanie drugi raz przyszli?
    - Oj, długo tu się bili. Wielu poległo. Z naszych wiosek od razu wielu ludzi wzięli do wojska, a mało który wrócił. Dlatego potem, jak zrobili granicę w 1944 – a, o tu zaraz za naszą stodołą była – to wielu ludzi się zgodziło pójść do Związku Radzieckiego
    - A dlaczego?
    - A co lepsze – na front, do wojska na pewną śmierć czy do Związku Radzieckiego? Bo komisarze obiecywali, że jak kto do nich, do sowietów pójdzie, to przez dwa lata nie będą brali do wojska i podatków nie trzeba będzie płacić. A z tych, co poszli na front – wtedy jeszcze długo się bili – to od razu przyszło, że pogibli. Niektóre pod Warszawą, inne jeszcze gdzie indziej, a nie wiadomo gdzie. A ruskie mówili, że tu i tak wszystko będzie ich.
    - I jak to wyglądało w 1944, po walkach?
    - Jak tylko Niemcy odstąpili to tutaj była jedna ruina. Białogorce – tu żadna chata nie ostała się. Ozierany całe, tu wszystko rozwalone. Ja został sam z matką. Trzynaście lat, a musiał orać, pracować jak stary, ale nie wszystko mógł robić. Ot, choćby kosić, choć orać już umiał. Ludzie pomagali to znaczy mama szyła, umiała to dobrze, a ludzie za to odrabiali w polu. Wtedy wszyscy biedni byli, ubrania nie było, co się dało przerabiali, sztukowali, a buty to rzadko kto miał. Wojna, panie...
    - Jak ta granica wyglądała?
    - A nijak. Ot, sołdata postawili, potem wyorali ot, taki pasek, A tu na polach szachownica. I nasze jedno pole, największe to za granicą się znalazło. I my nie zważali, tak na chama swoje zaorali i zasiali. Ale już nie zabrali...
    - Dlaczego?
    - A bo jak troche czasu minęło, to tak zaczęli pilnować, dzień i noc, że nie dało rady. Potem, po paru latach, w 48 zrobili tak, że była „korekta granic” i przesunęli ją tam, gdzie i teraz jest.


    Jamasze – wioska, której nie ma
    - A jak z tym Janowiczem z wioski Jamasze było? Z tej wioski to już ani śladu, ot, tylko słupy po jednej stodole jeszcze stoją. Nie ma kogo zapytać.
    - A i w tej naszej wiosce to ja już sam jeden taki stary został. Mnie osiemdziesiąt i cztery lata już mija, a tak pamiętam i naszą wioskę, i Jamasze, z których nic nie zostało, ot, w krzakach resztka fundamentów i dwie stare studnie. Paru co tam żyło w Białymstoku to one mieszkają, ostatni siedemdziesiątym pierwszym (1971) się wyniósł, bo jak wyjechał na krótko to mu cały dom rozkradli. Przyjechał, patrzy – a tu pusto. Tak i pojechał i już nie wrócił.
    - A ile tam gospodarstw było przed wojną?
    - Oj...(Pan Aleksy odhacza na sękatej dłoni, wyliczając nazwiska i domy). Tego znał, i tego ja też dobrze znał. Oj, różnie tam się działo.
    - A co pan pamięta?
    - A wszystko co ja wtedy widział. Oj, raz Niemcy przyjechali, bo stale komunistów szukali. I do Jamasz też przyjechali. Pamiętam, dwóch bryczką jechało, a jeden na koniu, wierzchem. I ten zobaczył, że jeden taki – Akimiuk mu było, ja jego znał – ryby siatką łowi. W tej rzeczce, Nietupie. A nie wolno było!
    - ...że kłusownictwo?
    - Oj, Niemcy bardzo pilnowali – nikt nie mógł sam dla siebie świniaka, cielaka zabić, także i zakazali ryb brać. I ten co łowił zobaczył i uciekł, ale do siebie! I żeby siatkę zostawił – ale jemu żal. Zostawił pod chatą i sam udawał, że niby śpi. Ale Niemcy go od razu wzięli, tu prowadzili i katowali. Ten co na koniu jechał i bił o, tak karabinem. A ja to wszystko widział! A potem jeszcze dwa psy na niego puścili! To mięso z nóg, o tu z obu ud to jak szmaty mu wisiało.
    - A on młody był?
    - Tak, młody był i silny, przetrzymał, ale słabo potem chodził.
    - ....i przeżył?
    - Przeżył.

    Jamasze – donos, grabież i zemsta
    - A inni z Jamasz, co z nimi było? Bogaci gospodarze tam mieszkali?
    - A różnie, ale więcej nie za bogate, jak to tutejsze. Ale Janowicz to bogaty był – dobry gospodarz, dużo pola, dom, konie miał, krowy, nawet byki miał, bryczką jeździł i do „Krakusów” należał. I jak Rosjanie tu przyszli zara w trzydziestym dziewiątym to się wzięli za takich ,wszystko wiedzieli kto, panie i co robił do wojny. Oni to znaczy NKWD wszystko o każdym wiedzieli. Po kolei od wsi do wsi. I tego Janowicza też jego wzięli, przyjechali i zaaresztowali. Syn jego , kilkanaście lat jemu było, ja jego znał, jak to chłopaki tutejsze – to on uciekł i schował się w życie. Ale ruskie go szukali i byliby nie naszli, bo jak, psów nie mieli, jak Niemce – ale tam dwie kobiety z Jamasz szły i one pokazały „ O tu! Tu! się schował w życie siedzi”. I Janowicza z synem wzięli. Ale on tu w czterdziestym pierwszym wrócił, nie za daleko jego wywieźli, ale sam bez syna. I pomsty szukał. Bo przyszedł, patrzy a tu z jego domu nic, ludzie wszystko pobrali! Ja sam widział, jak jeden taki, ja go dobrze znał na koniu Janowicza jeździł. I on poszedł do Niemców na skargę, i odebrać co swoje. A wiedział kto co zabrał i kto wtedy do NKWD doniósł, bo sam widział. Ludzie powiedzieli, bo nie wszystkie jego majątek pobrali. Ale Niemcy nie chcieli się tym zajmować, że nie ich sprawa. To on krowy co odebrał, wziął i sprzedał, panie i wszystkie pieniądze, co dostał na wojsko niemieckie dał – i potem poszedł do żandarmerii w Hałynce. No i ci przyjechali do Jamasz – wzięli te dwie kobiety, co doniosły i dwóch chłopów. W niedzielę rano ich wzięli, zaprowadzili na cmentarz i tam rozstrzelali. I nie pozwolili pogrzebać od razu – tak dla przykładu.

    „ – Babciu, a dlaczego ciotkę Jankę Niemcy zabili? - A bo wojna była!”

    Lucyna Jurkiewicz: - Jedną z tych rozstrzelanych kobiet była siostra mojej mamy, ciotka Janka. Ciała długo leżały tam na widoku, na postrach. Dopiero po wielu dniach Niemcy kazali zakopać gdzieś pod murem, wszystkich czworo razem. Ale jakby kto ruszył, wykopał to mu groził wyrok śmierci, tak Niemcy ogłosili.

    Babcia – jak moja mama opowiadała - strasznie rozpaczała, nie jadła, nie spała, aż w nocy wzięła furmankę i pojechała do człowieka, który pilnował cmentarza i tej mogiły. Bał się, że go Niemcy zabiją, jak się wyda, ale zlitował się nad babką, która bardzo lamentowała. Podobno sam się popłakał i mówił : - Tak, dobrze pamiętam Twoją córkę, taka młoda, ładna...

    I jak rozkopali mogiłę po nocy to nie mogli nikogo rozpoznać, bo on wszyscy w kożuchach byli, zimowych ubraniach, i tak na kupie leżeli, jedno ciało na drugim. Ale babka poznała ciało córki, bo jej się mleko z piersi rozlało – bo ciocia Janka wtedy miała półroczną córeczkę.

    A do tej pory nie wiedziałam za co Niemcy ją zabili. Jak pytałam w rodzinie, to babcia tylko płakała i mówiła: - A bo wojna była!

    Nic nie wiedziałam, że podobno wydała syna Janowicza. Dopiero teraz po latach, jak to często bywa z takimi tutejszymi historiami sprzed lat, doszedł oto do mnie kolejny mały kawałek całej układanki.

    Jak się kiedyś przypadkiem od kogoś innego dowiedziałam, ciocia Janka podobno należała do Komunistycznej Partii Białorusi i to pewnie też zadecydowało, że została zabita.
  8. skrobil
    skrobil (02.02.2015 22:52)
    Witalis Garbus, lat 84 – wieś Białogorce (notatka z rozmowy dn. 6 lipca 2014 roku)

    Armianin, kuzniec Dżona i piwnica generała
    - A jak to z tymi bieżeńcami u was było?
    - Oj, z naszej wsi Białogorce na 35 rodzin to tylko dwie się w chatach zostało. Reszta pouciekali, jak i wsie tu z Grodzieńszczyzny.
    - A dlaczego to tak pouciekali?
    - A bo wszyscy mówili, że jak Niemce przyjdą to babom będą piersi ucinać, a wszystkich chłopów wykastrują. Ludziska zabierali co się dało i hen za wojskiem. Kozaki poganiali.
    - Dokąd ci ludzie trafili? Daleko?
    - Oj, to różnie. Niektóre to nad Wołgę, innych to hen, na sam Sybir wywieźli, albo też i do samej Moskwy.
    - A co oni tam robili?
    - A co się dało, roboty same szukali, ale i car dawał, komisary pomagali im. Wielu naszych pracowało w takiej hucie Dżona (?)
    - ...jak?
    - ...hucie Dżona, gdzie wielkie koła do lokomotyw odlewali. To nawet potem długo po powrocie jednego tu z naszych, co u nich robił, długo nazywali „kuzniec Dżona”, znaczy się kowal Dżona, niby tej fabryki. A jeszcze inni u takiego żyda – Zigel mu było – co miał duży zakład meblowy. Bogaty był, on całe swoje dzielnice miał. O, i to prawdziwa komuna była, panie...
    - A jakże to komuna? Przed bolszewikami?
    - Nie, to nie tak. Do niego jak kto przyszedł to od razu tako kartke dostawał, i na nią brał, co mu było „nada” – jedzenie, ubranie, pomieszkanie. Jak pierwszy miesiąc przepracował, to liczyli – tyle a tyle zarobił, tyle wziął, tyle mu się zostało. Ale sprawiedliwie liczyli. Ten Żyd, panie...
    - Zigel?
    - No, Zigel to mówił tak: „Rób u mnie to będzie ci dobrze”. Panie, tam nawet dom starców w tej dzielnicy był. Wtedy to nigdzie emerytury nie dawali a u niego była – o! Ale trzeba było długo i dobrze rabotat’. Mój jeden dziadek u niego księgowym był,
    - ...ale to chyba jeszcze przed wojną?
    - ...nuuu taaa....Toć w 1905 te ziemię tu w kupił. Dziadek w Moskwie dużo zarabiał, kilka domów tam miał, a za te dieńgi to tu w Białogorcach całe gospodarstwo, i dom i ziemię, od jednego generała kupił.
    - Generała?
    - A tak, generała. Karycki mu było. Dwóch ich tu generałów było. Jeden Baranowski, drugi Karycki, one od cara dostali majątki, het, jeszcze długo przed tą Wielką Wojną. W 1905 roku Karycki wsio poprzedał, sobie tylko 24 hektary zostawił. A u mnie jeszcze papier na to jest. Po nim dużo tu budynków się ostało, także i nasza stodoła, ta za którą zaraz granica była zrobiona w 1944, jak tylko ruskie przyszli. Ale od tego kupna takiego dużego majątku, prawie 30 hektary, a i las też przy tym był – to tylko wielkie nieszczęście na naszą rodzinę przyszło.
    - A dlaczego?
    - Oj, panie to po kolei. Pamiętam, jak ojciec z dziadkiem – no, nie kłócili się, tylko rozmawiali, o tym jak to było i dlaczego. Ja mam teraz 84 lat i nie pamiętam co ja dzisiaj jadł, ale dobrze pamiętam co wtedy jadł, jak był mały. Wszystko po prawdzie mówię, pamiętam jakby dziś to było. Ojciec zmarł w 1942, a młody był, tylko 35 lat mu było, a zaraz po nim sam dziadek. Ojciec miał trzynaście lat, jak wszystko w Moskwie rzucili, i tu w 1918 przyjechali, a tu puste pole się zostało i trzeba było od początku robić, stawiać.
    - A dlaczego rzucili ten majątek w Moskwie?
    - A bo głód był! Jak tylko bolszewiki nastali. Dziadek dwupiętrowe mieszkanie za 4 pudy mąki dał. I ojciec gadał, że głupio dziadek zrobił. A dziadek tłumaczył, że tam na worku pieniędzy siedział i chleba prosił! Jakby tak mieszkania nie przedał, to w dwie niedzieli by wszystkie nie żyli. A tak, 4 pudy mąki to dla całej rodziny nawet na pół roku starczyło.
    - Jakże to na pół roku?
    - A pan wie, ile to pud?
    - No wiem, 16 kilo, nawet taka piosenka była o tym jak się czasy zmieniały „A pud jak był, tak nadal jest, 16 kilo ma!”
    - No, i 4 pudy musiało starczyć. Abo, panie, zmielonej kory z drzew dodawali, listków, pączków i pyłku kwiatów, a co się dało.
    - A wcześniej, jak ci bieżeńcy w Moskwie? Co z nimi było? Wszyscy z tu Białogorców na swoje wrócili?
    - Oj, to różne było, niektóre jak my, inni długo, długo potem, nawet w trzydziestym, a inni w ogóle. Wiele tam poumierało.
    - A u Pana w rodzinie?
    - E, nie – u nas to dobrze się wtedy działo. Jeden mój wuj, dużo, dużo starszy od mojego ojca to nawet pułkownikiem w armii carskiej był.
    - Jakiego pułku, jaka broń – kawaleria, czy jaka inna?
    - O, tego nie pamiętam. A on sobie żonę stąd, z Białogorców sobie wziął. Dwie, nie trzy siostry ich w tej rodzinie było. On poszedł na front i jak się carscy stąd cofali, to ona do Moskwy pojechała, ta do mojego dziadka, czyli swego teścia. I tam u niego była. Córeczkę miała, ale jej potem się zmarło. I ona tam, w Moskwie została.
    - Dlaczego?
    - A bo w szpitalu pracowała, i tam głodu nie miała, zawsze się pożywiła. I na męża czekała. A on z całą swoją jednostką, bo to biała armia była aże do Bułgarii uciekł. I stamtąd pisał do żony „Czekaj ty mnie”. Wrócić nie mógł, bo jego bolszewiki od razu by go na Sybir wzięli.
    - I co było dalej z nimi?
    - Jego żona potem sobie Armianina (wymowa oryginalna ASZ) znalazła. I on się nią zaopiekował, córeczkę mieli (drugą – bo tej pierwszej, co z mężem - moim wujem miała to już na świecie nie było). A wuj pisał, pisał, a ona też do niego tęskniła. I raz ten Armianin list znalazł, znaczy od męża, strasznie się zdenerwował i chciał ją zabić. Strzelił, trafił ją, ona jednak przeżyła, ale siebie to on zabił na śmierć. Ona przeżyła, doszła do zdrowia, tam w Moskwie potem za jakiego znanego lekarza wyszła, nawet tu w 1940 roku na krótko przyjechał a jej córka to chyba i jeszcze żyje.
    - A wuj? Co z nim było?
    - Po latach, po latach tu do Białogorców wrócił. I też na niego nieszczęścia same przyszli. Niedługo przed wojną ożenił się drugi raz...
    - Bigamista znaczy, bo tamta żona żyła!
    - Niby tak, ale nijak nie mogli być razem. I zaraz jak tu ruskie przyszli w trzydziestym dziewiątym to uciekł do Białegostoku, i tam na dworcu towarowym wagowym był. Tak się schował. Bo dobrze wiedział co będzie. Rosjanie od razu tu jego szukali i nas pytali gdzie on. I do ojca „Ty buntowszczyk – my wsio znajem!”. I na nas, że my kułaki, bo konie, bo krowy, bo ziemia, bo dom bo brat pułkownik od biełych, a tu taki majątek od samego generała! I dawaj nam tu kary nakładać – żądali żeby im tu zboża, mięsa, a i drewna oddawać. Każdy musiał, ale nam to pilnowali i kazali więcej. I stąd nieszczęście z ojcem było. Lasu my tu nie mieli, rósł daleko, trzeba było ciąć i im zawozić. I ojciec razem z innymi do Krynek pojechał – konno, saniami, a na nich pnie pocięte. Ciężko było. Marzec czterdziestego to było, jeszcze mróz i śnieg, trochę tajało w dzień i snowa zamarzało. I w Krynkach, tam taki dół jest, koło cmentarza – teraz to ulica Kościelna – i na tym dole gruby lód był. A w Krynkach po bruku saniami niedobrze jechać saniami a jeszcze i z drewnem – to ludzie mu powiedzieli, że on po tym miejscu pojechał. I ledwie to zrobił lód załamał sia, konie po szyje, sanie się przewrócili, ojciec z nimi cały w wodę. Utopiłby się od razu pod takim ciężarem, ale ludzie się zlecieli, nawet tam, gdzie synagoga to ruskie tankisty siedzieli, czyli stacjonowali – też wybiegli i pomogli wyciągnąć, i konie, i sanie i ojca. I gdyby ojciec od razu do kogo tam poszedł, wysuszył się, herbatki popił i rozgrzał, to i nic by mu nie było. Ale on – bo ruskie gonili – jeszcze drewno zawiózł, zdał, znaczy też wszystko rozładować musiał i taki do domu się wrócił. I od raz zachorował i po roku umarł na płuca. A dziadek niecały rok po nim pomarł. I ja się sam został z matką, trzynaście lat mnie było i sam musiał wsio robić.
    - A wuj?
    - Jego tam w Białymstoku to ruskie szybko znaleźli. I chcieli od raz na Sybir wywieźć (i to z nami wszystkimi!), ale nie zdążyli, bo to już czterdziesty pierwszy (1941) był. O, takiego Janowicza z Jamasz (bogaty gospodarz był, konie miał, krowy, byki, a do „Krakusów” należał, takich ruski od razu brał) to jeszcze zdążyli wywieźć (choć on potem za Niemca wrócił), i tak jak jego w środę załadowali, i pajechał!.... to nas mieli w niedzielę brać, już my mieli prikaz. Ale Niemiec odciął to znaczy kolej i drogi zbombardował, a my mieli wagonami jechać i tak my zostali w Białogorcach. I ledwie tu przeżyli, bo tu walki były jak front szedł, Rosjanie to tu wszędzie jak śledzie leżeli, martwych i rannych to furmankami wieźli i wieźli, końca nie było. Tu jeden generał poległ. Przyjechał i oglądał z okopu umocnienia, a niemiecki snajper go wypatrzył i pach! Bombardowali, to znaczy artyleria tak waliła i waliła, że żaden dom się w Białogorcach nie ostał. W Ozieranach to wszystkie chaty stoją jak przed wojną (bo tam umocnienia niemieckie były), ale tu, no i w Jamaszach to kamień na kamieniu nie został. A ta piwnica generała, z kamieni, duża, mocna oj, jak się przydała. Tu do nas wszystkie ludzie się zbiegli, ponad setka była, jeden pocisk walnął, ale „sklep” wytrzymał. I my przeżyli.
    - A ta też po generale, murowana stodoła z kamienia, zaraz została?
    - Tylko ściany. My tam też się schowali, ale ruski zwiad przyszedł i kazał uciekać, mówili że tu będzie ostrzał. I był, był oj, sądny dzień. Oni szli i szli, Niemiec strzelał i kładł ich pokotem. Tu wszędzie wzgórza, armaty stali i karabiny maszynowe. Razu pewnego i mój brat stryjeczny poszliśmy pooglądać co tam się dzieje, nawet lornetkę mieli...
    - A skąd?
    - A bo ja wiem skąd on miał? Miał i już! Ledwie my się przyjrzeli a tu ziu! ziu! kule lecieli, bo Niemiec od razu zobaczył. To my w nogi do kurnika, za róg się schowali. Ale tam przybiegł kuzyn i kazał się wynosić. I dobrze zrobił, bo ledwie my do piwnicy uciekli to jak nie walnie! Z kurnika nic nie zostało, a i stodoła z kamienia też jak kurnik, panie, oberwała, dach się zawalił, dobrze, że ludzi nie było, ale w jednym końcu sześć koni stało i jedna miazga z nich została. Na miejscu ich tak zakopali (od raz tak robili, żeby epidemii nie było), a potem pamiętam jak kości wykopywali, a i ludzi też ekshumowali, ale na pewno nie wszystkich, bo ich tutaj oj, setki, tysiące poległo.
    Granica za stodołą
    - Jak tu było, kiedy Rosjanie drugi raz przyszli?
    - Oj, długo tu się bili. Wielu poległo. Z naszych wiosek od razu wielu ludzi wzięli do wojska, a mało który wrócił. Dlatego potem, jak zrobili granicę w 1944 – a, o tu zaraz za naszą stodołą była – to wielu ludzi się zgodziło pójść do Związku Radzieckiego
    - A dlaczego?
    - A co lepsze – na front, do wojska na pewną śmierć czy do Związku Radzieckiego? Bo komisarze obiecywali, że jak kto do nich, do sowietów pójdzie, to przez dwa lata nie będą brali do wojska i podatków nie trzeba będzie płacić. A z tych, co poszli na front – wtedy jeszcze długo się bili – to od razu przyszło, że pogibli. Niektóre pod Warszawą, inne jeszcze gdzie indziej, a nie wiadomo gdzie. A ruskie mówili, że tu i tak wszystko będzie ich.
    - I jak to wyglądało w 1944, po walkach?
    - Jak tylko Niemcy odstąpili to tutaj była jedna ruina. Białogorce – tu żadna chata nie ostała się. Ozierany całe, tu wszystko rozwalone. Ja został sam z matką. Trzynaście lat, a musiał orać, pracować jak stary, ale nie wszystko mógł robić. Ot, choćby kosić, choć orać już umiał. Ludzie pomagali to znaczy mama szyła, umiała to dobrze, a ludzie za to odrabiali w polu. Wtedy wszyscy biedni byli, ubrania nie było, co się dało przerabiali, sztukowali, a buty to rzadko kto miał. Wojna, panie...
    - Jak ta granica wyglądała?
    - A nijak. Ot, sołdata postawili, potem wyorali ot, taki pasek, A tu na polach szachownica. I nasze jedno pole, największe to za granicą się znalazło. I my nie zważali, tak na chama swoje zaorali i zasiali. Ale już nie zabrali...
    - Dlaczego?
    - A bo jak troche czasu minęło, to tak zaczęli pilnować, dzień i noc, że nie dało rady. Potem, po paru latach, w 48 zrobili tak, że była „korekta granic” i przesunęli ją tam, gdzie i teraz jest.


    Jamasze – wioska, której nie ma
    - A jak z tym Janowiczem z wioski Jamasze było? Z tej wioski to już ani śladu, ot, tylko słupy po jednej stodole jeszcze stoją. Nie ma kogo zapytać.
    - A i w tej naszej wiosce to ja już sam jeden taki stary został. Mnie osiemdziesiąt i cztery lata już mija, a tak pamiętam i naszą wioskę, i Jamasze, z których nic nie zostało, ot, w krzakach resztka fundamentów i dwie stare studnie. Paru co tam żyło w Białymstoku to one mieszkają, ostatni siedemdziesiątym pierwszym (1971) się wyniósł, bo jak wyjechał na krótko to mu cały dom rozkradli. Przyjechał, patrzy – a tu pusto. Tak i pojechał i już nie wrócił.
    - A ile tam gospodarstw było przed wojną?
    - Oj...(Pan Aleksy odhacza na sękatej dłoni, wyliczając nazwiska i domy). Tego znał, i tego ja też dobrze znał. Oj, różnie tam się działo.
    - A co pan pamięta?
    - A wszystko co ja wtedy widział. Oj, raz Niemcy przyjechali, bo stale komunistów szukali. I do Jamasz też przyjechali. Pamiętam, dwóch bryczką jechało, a jeden na koniu, wierzchem. I ten zobaczył, że jeden taki – Akimiuk mu było, ja jego znał – ryby siatką łowi. W tej rzeczce, Nietupie. A nie wolno było!
    - ...że kłusownictwo?
    - Oj, Niemcy bardzo pilnowali – nikt nie mógł sam dla siebie świniaka, cielaka zabić, także i zakazali ryb brać. I ten co łowił zobaczył i uciekł, ale do siebie! I żeby siatkę zostawił – ale jemu żal. Zostawił pod chatą i sam udawał, że niby śpi. Ale Niemcy go od razu wzięli, tu prowadzili i katowali. Ten co na koniu jechał i bił o, tak karabinem. A ja to wszystko widział! A potem jeszcze dwa psy na niego puścili! To mięso z nóg, o tu z obu ud to jak szmaty mu wisiało.
    - A on młody był?
    - Tak, młody był i silny, przetrzymał, ale słabo potem chodził.
    - ....i przeżył?
    - Przeżył.

    Jamasze – donos, grabież i zemsta
    - A inni z Jamasz, co z nimi było? Bogaci gospodarze tam mieszkali?
    - A różnie, ale więcej nie za bogate, jak to tutejsze. Ale Janowicz to bogaty był – dobry gospodarz, dużo pola, dom, konie miał, krowy, nawet byki miał, bryczką jeździł i do „Krakusów” należał. I jak Rosjanie tu przyszli zara w trzydziestym dziewiątym to się wzięli za takich ,wszystko wiedzieli kto, panie i co robił do wojny. Oni to znaczy NKWD wszystko o każdym wiedzieli. Po kolei od wsi do wsi. I tego Janowicza też jego wzięli, przyjechali i zaaresztowali. Syn jego , kilkanaście lat jemu było, ja jego znał, jak to chłopaki tutejsze – to on uciekł i schował się w życie. Ale ruskie go szukali i byliby nie naszli, bo jak, psów nie mieli, jak Niemce – ale tam dwie kobiety z Jamasz szły i one pokazały „ O tu! Tu! się schował w życie siedzi”. I Janowicza z synem wzięli. Ale on tu w czterdziestym pierwszym wrócił, nie za daleko jego wywieźli, ale sam bez syna. I pomsty szukał. Bo przyszedł, patrzy a tu z jego domu nic, ludzie wszystko pobrali! Ja sam widział, jak jeden taki, ja go dobrze znał na koniu Janowicza jeździł. I on poszedł do Niemców na skargę, i odebrać co swoje. A wiedział kto co zabrał i kto wtedy do NKWD doniósł, bo sam widział. Ludzie powiedzieli, bo nie wszystkie jego majątek pobrali. Ale Niemcy nie chcieli się tym zajmować, że nie ich sprawa. To on krowy co odebrał, wziął i sprzedał, panie i wszystkie pieniądze, co dostał na wojsko niemieckie dał – i potem poszedł do żandarmerii w Hałynce. No i ci przyjechali do Jamasz – wzięli te dwie kobiety, co doniosły i dwóch chłopów. W niedzielę rano ich wzięli, zaprowadzili na cmentarz i tam rozstrzelali. I nie pozwolili pogrzebać od razu – tak dla przykładu.

    „ – Babciu, a dlaczego ciotkę Jankę Niemcy zabili? - A bo wojna była!”

    Lucyna Jurkiewicz: - Jedną z tych rozstrzelanych kobiet była siostra mojej mamy, ciotka Janka. Ciała długo leżały tam na widoku, na postrach. Dopiero po wielu dniach Niemcy kazali zakopać gdzieś pod murem, wszystkich czworo razem. Ale jakby kto ruszył, wykopał to mu groził wyrok śmierci, tak Niemcy ogłosili.

    Babcia – jak moja mama opowiadała - strasznie rozpaczała, nie jadła, nie spała, aż w nocy wzięła furmankę i pojechała do człowieka, który pilnował cmentarza i tej mogiły. Bał się, że go Niemcy zabiją, jak się wyda, ale zlitował się nad babką, która bardzo lamentowała. Podobno sam się popłakał i mówił : - Tak, dobrze pamiętam Twoją córkę, taka młoda, ładna...

    I jak rozkopali mogiłę po nocy to nie mogli nikogo rozpoznać, bo on wszyscy w kożuchach byli, zimowych ubraniach, i tak na kupie leżeli, jedno ciało na drugim. Ale babka poznała ciało córki, bo jej się mleko z piersi rozlało – bo ciocia Janka wtedy miała półroczną córeczkę.

    A do tej pory nie wiedziałam za co Niemcy ją zabili. Jak pytałam w rodzinie, to babcia tylko płakała i mówiła: - A bo wojna była!

    Nic nie wiedziałam, że podobno wydała syna Janowicza. Dopiero teraz po latach, jak to często bywa z takimi tutejszymi historiami sprzed lat, doszedł oto do mnie kolejny mały kawałek całej układanki.

    Jak się kiedyś przypadkiem od kogoś innego dowiedziałam, ciocia Janka podobno należała do Komunistycznej Partii Białorusi i to pewnie też zadecydowało, że została zabita.
  9. skrobil
    skrobil (02.02.2015 22:50)
    SIANOKOSY NAD ŚWISŁOCZĄ. OZIERANY MAŁE.
    W Ozieranach Małych ( istnieją od 500 lat) gm. Krynki, w dolinie rzeki Świsłocz , czyli na terenie dawnych carskich serwitutów stanowiących dziś Wspólnotę Pastwiskową rozpoczęły się sianokosy. Zgodnie z pięcioletnim planem rolno środowiskowym ochrony ptaków i siedlisk ( Pakiet 5.1) koszenie wykonywane jest zawsze po pierwszym sierpnia, na wysokości powyżej 5 cm, od środka, tak aby ptaki, płazy miały szansę na ucieczkę i przeżycie. Dzięki temu ptaki takie jak czajki, derkacze mogą co roku odchować swoje pisklęta i spokojnie odlecieć do ciepłych krajów.
    Tutejsi rolnicy mają za to z Biura Powiatowego Agencji Restrukturyzacji Modernizacji Rolnictwa w Sokółce dopłaty w kwocie 2500 złotych do 1 hektara, co przy 15,5 ha daje całkiem sporą kwotę wykorzystania na cele społeczne. Prace na „wygonie” ( tak określane było przez 150 lat przez tutejszych rolników) są bardzo ciężkie i czasochłonne, ponieważ po skoszeniu trzeba okrywę zieloną przewrócić, zwałować, kostkować, zbelować lub po prostu zwieść ręcznie na furach. Każdy z członków Spółki Wspólnoty Pastwiskowej wsi Ozierany Małe musi do końca września wykonać swoją powinność, w przeciwnym razie inni musza wykonać pracę zastępcze. Gdyż w przypadku złamania zobowiązań rolno środowiskowych na udziałowcach grożą sankcje finansowe i karne, włącznie ze zwrotem dopłaty za ostatnie pięć lat. Mimo, że archaiczne traktory marki Vladimirec tzw. „papaje” ( silnik konstrukcyjnie jest z lat 20-ch XX wieku) liczą ponad 40 lat wciąż jeżdżą i koszą. Dzięki działaniom ochronnym w ramach „NATURY 2000” na działce nr 178 w Ozieranach Małych jak w XIX wieku wciąż można cieszyć oczy rzadko spotykanych roślin, ziół, ważek, motyli, trzmieli, żab i ptaków z orłem bielikiem i błotniakami włącznie. To magiczne miejsce, swoisty użytek ekologiczny, raj dla miłośników przyrody i pięknych krajobrazów. ( Byli już pierwsi zawodowi przyrodnicy i fotograficy. Jeszcze w tym roku planowany jest plener fotograficzny).
    W 1944 roku dolina Świsłoczy była miejscem krwawej bitwy między żołnierzami sowieckimi a hitlerowskimi, którzy z umocnień na okolicznych wzgórzach ostrzeliwali atakujących. Szczątki sowieckich ofiar do dziś zalegają w torfowiskach doliny Świsłoczy. Nikt nie zadbał o ich pochówek i należyta część. Natura już dawno zatarła ślady minionej wojny. Ozierany Małe wyglądają niezmiennie od kilkudziesięciu lat. Po wyboistych, piaskowych drogach trudno tutaj dojechać. Stare chaty chylą się ku ziemi, niektóre uległy ciężarowi czasu, jeszcze inne nieśmiało „uśmiechają się” wychylają się z krzaków i chaszczy. Licząc, że znajda się nowi właściciele – miłośnicy historii i tradycji chłopskiej. Tutaj bez żadnych zabiegów można kręcić filmy z klimatem lat 30-ch i 50-ch XX wieku. Już tutaj powstały dwa filmy takie jak: „Daleka droga” ( 1975 r.) produkcji włosko -węgiersko-włoskiej, „Prorok Ilia” ( 1993). Może niedługo zawita tu ekipa filmowa serialu „Blondynka”, która bardzo zainteresowała się zjawiskowymi Ozieranami Małymi – wsią zapomniana przez Boga, historię i samorząd.
  10. skrobil
    skrobil (02.02.2015 22:49)
    Baby (i to dwie) witają w Ozieranach Małych ( poprzednia nazwa Nowinki) gm. Krynki
    - w dawnej wsi pańszczyźnianej Guberni Grodzieńskiej
    (w 1861 roku na podstawie ukazu cara Aleksandra II zostało zniesienie poddaństwo tutejszych chłopów )

    Postawił je przy wjeździe do wsi „chłop dojeżdżający” i „kustosz miejscowej tradycji” zamieszkujący od czasu do czasu najbliższą, czyli chatę z samego skraja noszącą nr 1. Baby są słusznej postury i takiegoż wzrostu ok. 3,5 metra. Przyodziewek też mają efektowny – spódnice z gałęzi, chusty z worków jutowych, a trzony konstrukcji to słupy drewniane, a raczej pałuby, jakie pozostały po starych, ponad stuletnich wierzbach, w których nie jeden diabeł harcował. Dopóki jeszcze stały, pełne dziur i próchna, gnieździły się w nich dzięcioły czarne oraz wiele innych stworzeń. Jak padły pod ciężarem czasu, dostały nowe wcielenie – ni to maskotki, ni drogowskazu.
    - A po co tu one? – pytali miejscowi, kiedy się pojawiły.
    - A tak sobie postawiłem, stoją, pilnują, zawsze pusto było przy tabliczce z nazwą miejscowości, a teraz? Od razu wiadomo, że coś tu się dzieje, choć baby w miejscu stoją i ani drgną...
    Pomysł doceniła od razu Straż Graniczna, która tu często, co dzień i co noc przejeżdża i teraz, dzięki babom chłopaki od razu wiedzą, dokąd zajechali. Do tej pory, pomimo noktowizorów i dokładnej znajomości terenu, nie raz i nie dwa po wielu godzinach służby i oglądania granicy (która biegnie kilkaset metrów od głównej tj. jedynej ozierańskiej drogi) mogło im się pomylić. A tak?
    Turyści i fotograficy dzikiej natury, jacy bawili na plenerze w Supraślu i zbłądzili na ów koniec świata, od razu docenili „totemy” i obfotografowali je ze wszystkich stron, zwłaszcza z pobliską Białorusią w tle.
    Z obecności bab ozierańskich ucieszyły się przeróżne owady, zwłaszcza trzmiele i motyle, a także pszczoły samotnice. Takie zaciszne i suche schronienie to skarb, zwłaszcza teraz, kiedy słomiana strzecha to unikat, a i drewniane chaty i stodoły także znikają z miejscowego krajobrazu. Na pobliskich łąkach nie brakuje im żeru, ale dobre locum to zupełnie inna sprawa. Głowy obu bab nadają się także idealnie na „wieżyczki strażnicze” dla różnych ptaków. Muchołówka – jak jej nazwa wskazuje - wypatruje drobnych owadów, a ma ich tutaj pod dostatkiem. I poluje na nie jak miniaturka sokoła lub nadwymiarowy koliber razem wzięte. Bo albo spada na swój łup nagle z wysoka, albo unosi się furkocząc w powietrzu i chwyta je precyzyjnie pojedynczymi ciosami małego acz ostrego dzioba. Dla niej pobliskie suche łąki, położone na szczytach i zboczach łagodnych wzgórz, mocno nagrzane słońcem zawsze dostarczą mnóstwo żeru – zarówno dla dorosłych muchołówek, jak i piskląt.
    Z tego samego suto zastawionego stołu korzystają także liczne jaskółki – mają swoje gniazda nie tylko pod strzechami i okapami chat. W kilku miejscach wzgórza są „nadgryzione”, pozyskuje się tam żwir i piasek. Strome jasne ściany są podziurawione jak rzeszoto norami do gniazd jaskółek oknówek. Zwykle gniazdują w wysokich brzegach rzek, a powodzie nie raz, nie dwa niszczą im lęgi. Piaskowe wzgórza okołoozierańskie stoją wysoko, jak je niegdyś usypał lodowiec. Brzegi małych rzeczek Nietupy i Świsłoczy są dość niskie, ale też tu i ówdzie dają okazję do założenia takiej kolonii jaskółek, czy pojedynczych stanowisk zimorodków.
    Ale obie rzeczki często wylewają, niegdyś (po regulacji niektórych odcinków, pogłębianiu koryta już znacznie rzadziej) tworzyły tak wielkie rozlewisko, że obie osady Ozierany Małe ( pierwotna nazwa Nowinki) i Ozierany Wielkie ( pierwotna nazwa Strzelce) otrzymały nazwę nawiązującą do tego sezonowego jeziora. Stąd zamiast rusycyzmu „oziero” stosowano bardziej spolszczoną wersję nazwy - Jeziorany. Ale wersja, która ocalała chyba bardziej odpowiada prawdzie – krzyżowały się tu od średniowiecza różne wpływy i kultury, bo od jaćwieskiej i białoruskiej po polską i litewską, czyli wielu narodów tamtej Pierwszej Rzeczypospolitej i Księstwa Litwy. A nawet tatarskie – osiedli także tu, w Ozieranach, prawem nadania od króla Jana III Sobieskiego, który tak odpłacił się za liczne zasługi, w tym za uratowanie życia w bitwie pod Parkanami. Tatarzy licznie pomieszkiwali w tych okolicach i jak nikt chronili ten Ozierański-Jeziorański przyczółek Grodna (do niego bliżej niż do Białegostoku) oraz inne brody i punkty obronne. Minęły wieki, a pasma i szczyty wzgórz, z których widać jak na dłoni rozległe doliny, brzegi wijących się rzek wciąż tworzyły naturalny szlak wędrówek – i wał obronny.
    Jego walory obronne skwapliwie wypatrzyli i dobrze wykorzystali najpierw Polacy w wojnie z bolszewikami w 1920 roku, Rosjanie w 1915 oku, zaś w lipcu 1944 roku Niemcy hitlerowscy ( 707. Dywizja Piechoty) podczas II wojny światowej. Na linii wzgórz, także ozierańskich, utworzyli szereg umocnień ( ślady ziemnych okopów i łuski naboi są widoczne do dziś), z których mieli znakomite pole ostrzału na bagniste a rozległe doliny rzek. Kładli pokotem szeregi atakujących czerwonoarmistów, a w przerwach tej rzezi...grali w siatkówkę. Aż trudno uwierzyć, że owa krwawa masakra tysięcy ludzi ( ich doczesne szczątki wciąż leżą w torfowiskach doliny Świsłoczy i Nietupy) odbyła się w scenerii tak idyllicznych krajobrazów.
    Ale Historia wiele razy tratowała te ziemie oraz ich mieszkańców. Głębokie ślady kopyt kobyły dziejów można tu wypatrzeć na każdym kroku.
    Dopiero w dniu 25 maja 1948 roku Ozierany Małe i inne wsie leżące nad Nietupa i Świsłoczą ponownie wróciły z ZSRR do Polski. Tym samym druga wojna światowa z okupacją sowiecko-hitlerowską – sowiecką trwała tutaj aż 9 lat! Kiedyś mieszkało tutaj prawie 200 mieszkańców, dziś na stałe można naliczyć nie więcej niż 8 osób.
    Co dziś zostało z tej chłopskiej wsi ( tzw. „ulicówki”) posadowionej w XVI wieku według układu urbanistycznego królowej Bony?;
    Dawne carskie serwituty – zwane dziś Wspólnotą Pastwiskową wsi Ozierany ( reaktywowane w dniu 1.04.2012 roku na podstawie Ustawy o zagospodarowaniu wspólnot gruntowych z dnia 29 czerwca 1963 roku) Dziś źródło corocznych dopłat rolno środowiskowych i zarzewie konfliktu o podział kasy między tymi co ciężko pracują, a tymi co sobie uzurpują prawo do zysków ; kamienna droga tzw. „kocie łby” - zbudowana w ramach szarwarku ( czynu społecznego pod komendą Szymona Zielenkiewicza , zwanego „Gaława” ) w latach 30-ch XX wieku, ruiny starych chat, co to liczą po 100-150 lat, fundamenty obejść, chaszcze, bzy i złudna nadzieja, że kiedyś może będzie lepiej?
    Obecnie nie ma tutaj żadnego sklepu ( za sowieckiej okupacji był „magazyn” z rozwodnionym spirytusem składowanym w metalowych beczkach), drewnianej remizy strażackiej ( była zbudowana przed II wojna światową i została rozebrana w latach 50-ch XX wieku), zbiorowych mogił sowieckich żołnierzy z 1941 i 1944 roku, tablicy pamiątkowej po tragicznie zmarłym doktorze filozofii Mikołaju Czarnieckim ( 1899-1944) , ani jednej krowy, konia, nawet bezpiecznego mostu na rzece Nietupie.
    Stąd daleko do szosy, przystanku PKS, szkoły, lekarza, sklepu i władz samorządowych w Krynkach, jak i do zwykłej cywilizacji. Piaskowe, wyboiste drogi sprawiają, że Ozierany Małe są wsią tylko dla zdeterminowanych i bogatych, ponieważ zawieszenie samochodów zmienia się tutaj częściej niż gdzie indziej tj. przynajmniej co pół roku. W dziurach i głębokich kałużach łatwo można urwać tu koło lub wpaść ze spróchniałego mostu w czeluście Nietupy. ( w przeszłości już się stoczył do tej rzeki traktor i samochód osobowy turysty z byłego woj. rzeszowskiego). Kilka lat temu z powodu nieprzejezdnych dróg (bez pomocy lekarskiej) przedwcześnie zmarło kilku emerytów, ponieważ karetki pogotowia nie były w stanie na czas dotrzeć do chorych. Nawet samoloty traciły orientację nad Świsłoczą. Zamiast wylądować na ozierańskich polach naruszały białoruską przestrzeń powietrzną. Śmiało można powiedzieć, że Ozierany Małe są miejscowością dla ludzi o „końskim zdrowiu” i „stalowych nerwach” oraz zasobnych kieszeniach.
    Chociaż zanika tutaj rolnictwo w tradycyjnym ujęciu tj. z inwentarzem. Za to wyjątkowo prężnie rozwija się pszczelarstwo ( bartnictwo), ekologiczna uprawa „świętej rośliny Indian” – topinamburu – słonecznika bulwiastego ( leczy cukrzycę, nowotwory, zwyrodnienia stawowe, choroby skórne itd.) i pierwotna tradycja zbieracka runa leśnego.
    Takich profesjonalnych grzybiarzy jak w Ozieranach Małych próżno jest szukać w Polsce, a może i Unii Europejskiej. Dzięki nim drobni właściciele punktów skupu w Krynkach mają pracę, zaś bogaci smakosze specjałów leśnych mogą delektować się potrawami przyrządzonymi z ekologicznych borowików i kurek w najbardziej ekskluzywnych restauracjach, w kraju i zagranicą.
    Mimo wszystko największym kapitałem tutejszych mieszkańców jest język (dwujęzyczni tj.
    ” po prostemu” i j.polski) , który przetrwał stulecia, wciąż spełnia swoją odwieczna rolę i świadczy o naszej wyjątkowej tożsamości. Jednocześnie sprawia, że dzięki swojej różnorodnością możemy czuć się lepsi i bogatsi od innych narodów Europy.
    Z tym, że tam mniejszości lokalne są dumne z posiadania własnego języka, pamiątek, historii i dziedzictwa wiejskiego. Organizują warsztaty językowe i propagują rodzimą gwarę oraz chłopską tradycję. U nas są też tacy co to się wstydzą mowy ojców i własnych korzeni. Nawet za samo użycie słowo „chłop” potrafią się obrazić i do końca żyć w nienawiści…
    Może nie warto dalej rozwodzić się nad historią i perspektywami rozwoju ginącej miejscowości ( przed wojną próbowano pisać w dokumentach wieś bardziej po polsku tj. jako: Jeziorany), której cmentarz choleryczny ( tzw. mogiłki) na wzgórzu porósł las, ponieważ jak patrzy się wokół - pomału stare osady chociażby takie jak Jamasze i Nowosiółki - pamiętające czasy średniowiecza: Czarnej Rusi i Wielkiego Księstwa Litewskiego już dawno odeszły w zapomnienie….
    Czy taki sam los czeka również Ozierany Małe? Trudno powiedzieć. Niech to pozostanie pytaniem retorycznym…