O tej wyprawie marzyłem długie długie lata
Rok 2008 umożliwił mi spełnienie tego,
co wcześniej wydawało się nierealne.
Oto opis tej wyprawy na „ciemna stronę Słońca”...


„Cięższą od drogi przebytej jest ta,
której się nie przebyło...”

Sobota

26 lipca 2008

17:50

Właśnie mijamy Brześć; pierwsze formalności poszły dość gładko, choć kontrola bagaży dopiero przed nami.

Ale zacznę od początku.

Pożegnanie na dworcu w Siedlcach z przyjaciółka Anką C (B) – trochę wylewne, szybkie, bo trzeba było szybko wsiąść – konduktor ponaglał. Przywitała mnie Anka C i Łukasz (w skarpetkach – a to się zdziwiłem). Wsiadka, telepka z bagażem. Trafiłem do przedziału, w którym był Andrzej M (stary miłośnik astronomii) i Artur H

Pierwszy alkohol poszedł do ziemi – piwo wyciekło z puszki, bo wsadziłem je na spód bagażu i to był błąd. Szybkie pranie koszul, teraz sobie schną i budzą zdziwienie, że jak to – ktoś już robi pranie? Poznałem Burzę (Wojtek B) i Mardo (Marcin D) – zrobieni trochę procentami, ale są OK.! Jedzie też Jurgen (Jerzy W) – jak ja lubię jego mannowskie poczucie humoru.

Straszna duchota w przedziałach, standard jest zaskakująco dobry, czysto schludnie, trochę ciasne przedziały jak na 3 osoby.

Zmieniali podwozia w wagonach, chyba ze 3 godziny. Wkrótce po tym wtargnęły babuszki z piwem, kartoszkami, plackami, gotowanymi kurczakami. Trochę przydługi postój, za to widoczki dworca niezwykłe.

 

20:59 

Zadziwiające, ale żadnej odprawy paszportowej nie było. Przyszli celnicy, podbili kartę migracyjną i cześć!

 

22:31

Parę osób kładzie się spać. Ale w przewadze żyją, alkoholizują się (ja też po piwie – białoruskim piwie). Mało siedzę w moim przedziale, bo chleją tam i ogólnie syf się zrobił. Wolę towarzystwo Anek. Za oknem mrok. Następny przystanek Mińsk – podobno. Dalej dość duszno, co bardziej cwani karimatami wietrzą przedziały. Poznałem Pawła W (non stop pije herbatę), „grupa” Karola W w opozycji.

  • Dworzec kolejowy - lipiec 2008
  • Dworzec w Siedlacach... Start!
  • Podróż marzeń...
  • Zmiana torów przed nami
  • Nocą przez Białoruś...

Niedziela 27 lipca 2008 01:08

Stacja Mińsk – ciepła noc przede wszystkim. Czysto, ładne stylowe budynki, ciemne niebo jak na stolicę państwa. Karol W. gdzieś polazł i wsiadał już w jeździe. Śpię na pryczy pod sufitem. O 5:00 rano Smoleńsk, chciałbym go zobaczyć, ale i spać trochę trzeba.  

  • dworzec kolejowy - lipiec 2008
Rosja

Rosja 2009-12-13

05:11

Budzę się – „Smoleńsk pewno” – myślę sobie. Muszę jakieś zdjęcie zrobić. Prowodnica potwierdza, to to miasto, ale... Nie wychodzite, my odjeżdaju. Adin fot – mówię i chyba słyszę charaszo, ale bardzo myli mnie słuch. Zrobiłem krok, i jaki opier... idzie w moją stronę... Więc wracam z głupią miną, robię zdjęcie dworca z widocznymi tylko trzema literami „SMO...”... „szczęście” było tak blisko... ech... Ale przynajmniej próbowałem… Inni śpią.

Pierwsze promienie wschodzącego Słońca ozłociły mi kartki. Pisząc, co chwilę zerkam za okno – lasy, górki, mgły - piękne klimaty.

Ktoś wczoraj policzył, że skład ma 10 wagonów, na zakrętach widać, że w tej gąsienicy jesteśmy jej 4 składnikiem.

07:00

Na korytarzu pojawiły się jakieś zaspane postacie. Słonko grzeje – to będzie ładny dzień. W pięknym słońcu niezwykle prezentuje się okazały budynek stacji. Wiaźma – jakaś stacja pod Moskwą. W logo stacji nieśmiertelny sierp i młot. Chyba w nagrodę za SMO... stanęliśmy dokładnie naprzeciw budynku.

 

09:30

Widzieliśmy jakiś obelisk – okazuje się, że było to Borodino! Małe miasteczko-wieś.

Co do krajobrazów, to przeważają niewielkie lasy brzozowo-olszynowo-świerkowe. Trochę łąk, masa fioletowych kwiatków (różaneczniki chyba). Domów prawie nie widać, dość płasko.

  • dworzec kolejowy  Smoleńsk

21:17

Moskwa

Przyjazd o 11:00 rano tutejszego czasu. Pierwsze wrażenie – pozytywne; dość czysto, sporo ludzi. Masa patroli milicji, samochody oddziałów OMON-u, milicji drogowej – GAI. Podobno nie lubią, jak się im zdjęcia robi, więc nikt nie próbował. Trzeba było wymienić dolary i euro na ruble, więc pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy na mieście, było udanie się do kantoru. Kurs niemal identyczny jak w Polsce.

Moskwa to jeden wielki plac budowy – rozkopane ulice, pnące się wieżowce pochłaniające nawet cerkwie, gdy te staną im na drodze rozwoju. Kupiliśmy za całkiem nieduże pieniądze – zważywszy, że to najdroższe miasto świata – herbatę i jakieś smażone pierogi z mięsem.

Później mieliśmy przyjemność przemieszczać się rosyjskim metrem. Potężne podziemia, stacje, a szczególnie ich sufity, to istne muzea sztuki. Podobno w godzinach szczytu jeździ nim ok. miliona ludzi, a składy odjeżdżają co 30 sekund.

I tym sposobem dotarliśmy do hostelu. Całkiem przyzwoite warunki zastaliśmy – wspólne piętrowe łóżka, jedno WC na korytarzu, prysznic koło recepcji, mała kuchnia z jadalnią, Internet 50 rubli za 30 minut.

Przed południem wyruszyliśmy do muzeum kosmonautyki. Niestety, okazało się, że jest w remoncie, ale widać było piękną stumetrową rzeźbę startującej rakiety. Ludzie zgłodnieli, więc wybrali się do budki z blinami (nasze naleśniki). Najtańsze z owocami leśnymi za 50 rubli – coś pysznego! Jako że muzeum było zamknięte, poszliśmy do Centrum wystawienniczego. Pełno tam pałaców i pałacyków, pomników Lenina, gwiazd, złotych figur, niesamowita ilość zwiedzających. Mieliśmy na to tylko 30 minut. Byłem pod dużym wrażeniem tego miejsca.

Rosjanki preferują elegancki, niekrzykliwy styl ubierania się. Młodzież to dużo „czarnych dusz” – skóry, łańcuchy, ćwieki, tatuaże, zadziorne fryzury. W drodze powrotnej do hostelu zrobiliśmy zakupy w spożywczaku – ceny porównywalne z naszymi. Kupiłem 2 bułki z serem (na słono) i butelkę wody mineralnej za 50 rubli.

Szybka wizyta w pokojach, przepakowanie i wyjazd na Plac Czerwony. Im bliżej, tym widać więcej wieżyczek Placu i pobliskiego Kremla. I jest! Wielki, potężny – gigantomania, a jednak sprawia wrażenie, że jest zbudowany z klocków lego (szczególnie sobór św Wasyla). Część placu niestety zamknięta (jakieś rusztowania rozkładała ekipa), ale i tego, co warte obejrzenia, nie sposób obejść, obfotografować. Wszystko wyłożone brukiem (niestety, bardzo mało kamieni, by wybrać coś na pamiątkę), śliczna pogoda na „pocztówkowe” zdjęcia.

Siedząc na schodach Placu Czerwonego pomyślałem, że „życie jest tak zaskakujące, że w zasadzie nie ma sensu niczego skreślać, zwątpić, że się zobaczy”. Jurgen potwierdził słuszność tych słów i dodał, że pewnie kiedyś jeszcze tu powrócimy.

Wraz z naszym odejściem nadciągnęły chmury, wróciliśmy metrem (chyba już potrafiłbym sam przemieszczać się nim po Moskwie, ale nie będę próbował). To był świetny dzień, a to dopiero przedsmak wyprawy (słowa Jurgena). Wyprawa warta każdej zarobionej i wydanej złotówki (szybko ich ubywa, trzeba oszczędzać).  

22:08

Noc, a za oknem jasno nadal.

Na dole w kuchni dwóch Hisz-panów gra na gitarach, wyrwali już dwie laski. Ci to chyba  mają we krwi to uwodzenie...

Chłopaki zaplanowali wypad na miasto – zobaczyć „pałace kultury”, „biały dom”, rzekę Moskwę i słynną ulicę Arbat. Idąc z taką grupą (14 osób) nie czuje się strachu przed bandytami. Milicjantów też nocą jakby mniej chodziło. Moskwa żyje wtedy tak samo, jak i w dzień (szczególnie na ulicach), robotnicy robią remonty, gdzieś na moście ekipa kręci film. Sklepy raczej pozamykane, choć znalazł się czynny też i po północy market, gdzie dziewczyny zrobiły zakupy. Magdonalda zamknęli tuż przed 24:00.

Poniedziałek

28 lipca 2008

 10:35

Wszyscy budzą się, ale raczej według czasu polskiego. Z hostelowej jadalni wyparliśmy (bez szabel) cudzoziemców – dwoje Holendrów, jadą do Pekinu. Dzień niestety zimny, pochmurny, nie na fotografowanie, ale siedzieć nie będziemy, z fotografowania też pewnie nikt nie zrezygnuje.

 

20:50

Byłem na Kremlu – jednak Plac Czerwony zrobił na mnie większe wrażenie.

Myślałem, że więcej będzie tam budynków do oglądania, ale widać stawia się raczej na oglądanie zbiorów muzealnych (muzeum broni, strojów carskich, skarbiec), niestety koszmarnie długie kolejki, wobec tego darowałem sobie. Bilet wstępu kosztuje 300 rubli + 40 za przechowanie plecaka, bo nie wolno wnosić ze sobą niczego poza aparatem fotograficznym. Wykrywacze metalu przy wejściu – „żołnierze Kremla” okazali się bardzo wyrozumiałymi ludźmi. Za murami przywitała nas potężna cerkiew, dziesiątki kopułek i setki Chińczyków. Pogoda bardzo chwiejna, raz Słońce, trzy razy deszcz.

Po około godzinie oglądania i oczekiwania na skrawki błękitnego nieba potrzebnego do fotografii opuściłem muzealne mury. Spotkałem towarzyszy podróży, postanowiliśmy udać się do Soboru Chrystusa Zbawiciela (Jurgen twierdzi, że to największa cerkiew świata). Mury cerkwi wyłącznie z marmuru dwumetrowej grubości, dach – 11 ton złota. Przy wejściu do jej środka też rewizja i też mili strażnicy. Środek ma „duszę”, specyficzny zapach, szum przemieszczających się turystów, blask płonących świec, gigantyczny ikonostas. Zapaliłem jedną w intencji pogody na zaćmienie. Widzieliśmy relikwie jednego ze świętych – leżał w przezroczystej trumnie przykryty tylko jakąś tkaniną...

Następnie udaliśmy się na Arbat. Nocą prezentował się zupełnie inaczej niż w dzień. Masa turystów, każdy sklep zaprasza matrioszkami, koszulkami (kupiłem jedną z Gagarinem).

Towarzysze postanowili posilić się w jednej z restauracji o wdzięcznej nazwie „Jołki-Pałki”, 12 osób za żarcie (kotlety, pierogi, barszcz, bliny, piwo, kwas) zapłaciło 3500 rubli. Ja w tym czasie kupiłem pocztówki, ale niestety nie znalazłem poczty, by je wysłać.

 

Wtorek

29 lipca 2008

11:07

Marcin D (Mardo) mówi, że zginął mu aparat. Ale to pewnie sprawka cudzoziemców, nie Rosjan, zresztą tych chyba tu nie ma...

Mieliliśmy jeszcze czas do 12:00 – część wybrała zwiedzanie, część odsypianie nocy. Po szybkim spakowaniu się wypad na miasto; Kreml - cerkiew Zbawiciela (tuż za nią jest most tylko dla pieszych turystów, coś niesamowitego) – pomnik Piotra I. Pogoda nie rozpieszcza, trochę pada, w Polsce podobno upał 30°. W drodze powrotnej zrobiliśmy zakupy na dwuipółdniową podróż do Nowosybirska. Wyjazd o 13:21.

 

13:13 (he he)

Siedzę w pociągu do Nowosybirska (tak naprawdę jedzie do Nowokuzniecka).

Wielce długi skład, w środku wszystko na niebiesko, dość czysto, nie śmierdzi, trochę duszno. Jedziemy w wagonie nr 7 (szczęśliwy) moje miejsce ma nr 16, Jurgen po sąsiedzku, jest dobrze, póki co.

Kierunek: Syberia!

  • LENIN
  • kopuły na Kremlu
  • pomnik Michaiła Szołochowa
  • Kreml
  • Sobór Jezusa Zbawiciela
  • Muzeum kosmonautyki i maszt Ostankino
  • Kreml, widok z Placu Czerwonego
  • Dworzec Białoruski
  • Fontanna Narodów
  • MSZ
  • Rzeka Moskwa i Biały Dom
  • Wieża Kremla
  • Widok na Kreml
  • Plac Czerwony

17:00

Pierwsza stacja Wiekowka. Kupiłem od babuszki za 70 rubli 2 kotlety, kartofli z 6, 1 pomidor, 3 plastry ogórka, kromkę razowego chleba. Całość jeszcze ciepła, w tacce, owinięta w folię i gazetę (jest artykuł o katastrofie tunguzkiejJ). Jakiś gość namolnie wciskał mi kieliszki za 200 rubli – nad Bajkał jak znalazł ;). Mam tylko nadzieję, że nie zatruję się tym jadłem.

Jurgen studiuje mapę i rozpiszę, gdzie się zatrzymujemy, reszta (duża) czeka na otwarcie kibla (zamykają i otwierają 10 minut przed i po stacji, rospiska wisi na drzwiach). Za oknem las – brzoza, dużo połamanej, i świerk.

Domy w 85 % drewniane, pola ze zbożem tylko raz widziałem. Większość pasażerów śpi (ciekawe, co będą robić w nocy?). Jurgen skończył studiować mapę, ogląda teraz gazetę z „gołą babą”-  Krzychu z obiadem dostał.

 

17:48

Obliczyłem szybko na palcach, że 1/3 drogi za nami!

 

18:18

Murom za nami, właśnie przejeżdżaliśmy rzekę Okę (jak Wisłę szeroką).

 

18:55

Jedzie z nami (w 8. wagonie) dwoje młodych Polaków: „Miszka” i Jaga, też na zaćmienie, a później do Mongolii. Jaga jest z Limanowej, studiowała kiedyś medycynę i zrobiła nam krótkie szkolenie o chorobach (dur brzuszny, tężec). Ma ze sobą nieźle zaopatrzoną apteczkę. Może się nie przyda... Jedzie za pożyczone pieniądze, a po powrocie (we wrześniu dopiero!) idzie do jakiejś pracy, by spłacić długi. Pozytywna osoba, świetnie się z nią rozmawia.

 

19:05

Marcin B (Kranik), by pojechać na zaćmienie a później do Władywostoku, zwolnił się z pracy! Pracował w Anglii przy naprawie komórek. Jest w nim głód życia, za rok chce jechać na Kaukaz, by zdobyć Elbrus.

 

21:53

Kolejna stacja – Sargach. Ceny jedzenia trochę spadły. Kupiłem od jakiegoś chłopaka kilo jabłek za 20 rubli, trzeba porcję witamin dać organizmowi. W przedziale duszno trochę, dzieci piszczą, Burza trochę wkurzony, spać nie może. Sąsiedzi z dołu to uczciwi ludzie, wypadło mi parę rubli – od razu oddali. Ale gość upomniał mnie, żeby nie siadać na jego łóżku (na innych siada się bez pytania), przeprosiłem i obiecałem, że to ostatni raz. Pociąg ruszył, tualet otwierają za 10 minut, wtedy też zaczniemy piwo.

 

22:56

Stacja Shemerlic. Temperatura +15°C. Towarzystwo zebrało się tuż przy pryczy Jurgena, ale po około godzinie kobieta chciała położyć dziecko spać, więc rozeszliśmy się. W ogóle Rosjanie są uprzejmi, ale jak ktoś zakłóca im spokój, zwracają uwagę bez ceregieli.

Środa

30 lipca 2008

 8:02

Jakoś po pierwszej w nocy mijaliśmy rzekę Wołgę, tyle, że nie napatrzyliśmy się na nią, bo akurat towarowy jechał z przeciwka. Siedzieliśmy w „gablocie” koło kibla do 1:30, ale przyszła prowodnica i stanowczym tonem kazała rozejść się i iść spać. Nikt nie oponował...

Za oknem lasy iglaste, nadal płasko. Widziałem jakąś wieś, domy tym razem tylko z cegły. W pociągu niemal wszyscy śpią, radio włączyli chyba na znak, by wstać. Modern Talking na topie!

 

8:41

Minęliśmy stację Sarapuł - 1153 km od Moskwy. Tuż za miastem płynęła jakaś odnoga Wołgi. Dziś czekają nas tylko dwa dłuższe postoje o 15:30 (nie pamiętam nazwy) i o 17:30 w Jekaterynburgu. Tam też będzie połowa drogi do Nowosybirska (całość to... 3193 km) i pierwsze miasto Azji.

Jeśli się dobrze orientuję, północno-wschodnia część nieba bezchmurna, pozostała w chmurach. Przez okno widziałem, jak tuż przy torach dwóch gości rozprawiało krowę, leżącą bez skóry. W Polsce przez 26 lat nie widziałem takiej sceny.

 

12:09

Powoli widać pofałdowania „przeduralowe”, na komórce sieć URALTEC. Coraz rzadziej widoczne wsie, a jeśli już coś jest, to drewniane domki pokryte eternitem. Na drogach niemal tylko radzieckie samochody (Łada, Uaz, Wołga). Właśnie mijaliśmy miejscowość o nazwie Chad.

Marcin i Anka mają biegunkę, mnie też trochę brzuch pobolewa, pierwszy raz od początku wyprawy. Towarzysze podróży grają w karty – poker. Widać znużenie podróżą.

 

14:12

Przystanek Krasnoufimsk – gdzieś w środku Uralu. Sam Ural to niewysokie porośnięte lasami wzgórza, trochę mało poruszające widoki jak na koniec Europy. Trochę pogodniej się robi, nie pada przynajmniej. Owo miasto to głównie ceglaste kamienice, bloków nie widać. Na obrzeżach drewniane domki, raczej nowe.

16:55

Stacja Dinaja AZJA – Europa 40 km temu została. Kupiłem sobie obiad: 2 kotlety, 1 pieróg – 75 rubli. Postawiłem na łóżku, wracam i już go nie ma. Wyszedłem zobaczyć, co się dzieje na Słońcu (prowadzę codzienną obserwację plam), to Słońce weszło za chmury... Pięknie mnie Azja przywitała – kradną jedzenie i Słońce ;)

Teraz siedzę wk...ony. Wszyscy jedzą te frykasy od babuszek, a ja o chlebie... Po następnej stacji sobie urządzę wyżerkę. Obok siedzi dziewczyna i odkąd wsiadła, je chipsy, orzeszki, batoniki... Non-stop.  Normalnie zmówili się czy co...

 

18:29

Za nami Jekaterynburg. Niczym nie zachwycające miasto (przynajmniej z perspektywy dworca). Na stacji totalna ignorancja przepisów, gazeciarze przechodzą przez tory, nawet pod pociągami. Nie ma babuszek (nie wiem, czy to jest tutaj zabronione), tylko dość tanie, solidnie zaopatrzone kioski. Pogoda zdecydowanie dobra, tylko gdzieś po drodze deszcz padał.

A! Znalazł się mój obiad! Zostawiłem go łóżko wcześniej, a mimo to nikt go nie wziął – zwracam honor tubylcom. Powiedział mi o tym syn właściciela łóżka. Z werwą i smakiem spałaszowałem cudownie odzyskana „zgubę”. Przybyło trochę pasażerów (na miejsce tych, którzy wysiedli, nie ma ani jednego niezajętego miejsca), głównie młode i urodziwe Rosjanki. Ależ one mają opaleniznę!

Za oknem, oprócz wszędobylskich drzew, widać w oddali sporo kominów fabryk i potężne słupy energetyczne.

  • URAL
  • Radość z postoju
  • Przystanek transsyberyjski

Czwartek

31 lipca 2008

 7:20

Wczoraj po północy zatrzymaliśmy się w Tumeniu. Kolejne niczym nie wyróżniające się miasto – z perspektywy dworca. Jako że postój nastąpił dość nieoczekiwanie dla mnie, wyszedłem z pociągu w skarpetkach, co chłopaki docenili śmiechem. Początkowo myśleliśmy, że to Omsk, ale miejscowi wyprowadzili nas z błędu (dobrze, że tylko z błędu). Noc upłynęła nieźle – nad ranem zauważyłem u siebie objawy choroby „długodystansowej”. Na postojach ciągle wydaje mi się, że jedziemy, dziwne i trochę zabawne uczucie. Dzień zaczął się bezchmurnie, jest dość upalnie, za oknem „stepy” - sporo spalonych łąk, lasy głównie brzozowe ( mają ciekawie pokręcone pnie), domy widoczne bardzo rzadko. Zadziwiające u Rosjanek jest to, jak dobrze, jeśli idzie o wygląd, znoszą podróż. Niemal nie widać, by „podupadły” wizualnie od 2 dni, „nasze” kobiety trochę zmarnowane... Druga sprawa to to, jak bez oporów rozbierają się przy innych do snu, wprawdzie nie do bielizny, ale i tak widać to i tamto. Właśnie dowiedziałem się, że w kiblu nie ma wody, dobrze, że na herbatę w samowarze jest. Człowiek myć się nie musi, ale pić tak!

 

8:27 

Stacja Omsk. Dworzec zielonkawo-kremowy, czysty, sporo kiosków, ale dość drogo. Kupiłem dwa litry wody silniegazirowannej, bo pić trzeba!

 

10:12

Stacja Czany – 2787 km od Moskwy. W wagonie nr 8 spotkałem Ukraińca z Krymu (mongolskie rysy), jedzie do Ułan Bator. Rozmawiałem z nim o zaćmieniu (widział jakieś w 1963 roku chyba), mówi, że pogoda na zaćmienie ma być korzystna. Rozmawialiśmy o Bajkale, dowiedziałem się też, że woda w nim jest tak czysta, że można ją pić bez obaw prosto z jeziora. Ostrzegał nas przed niedźwiedziami, sporo się od niego dowiedziałem na temat Rosji, choć to Ukrainiec.

 

13:41

Gdzieś za Barabińskiem. Przed nami „tylko” 50 km drogi, ludzie niespecjalnie przygotowują się do wysiadki. Ja spakowany w 80 procentach. Więcej babuszek było na dworcach. Kupiłem piwo, bułę i świetny obiad za niewysoką cenę. Krzysiek kupił suszoną rybę – tylko oblizałem palec, którym ją dotknąłem i myślałem, że się porzygam...

14:42

Stacja Kurgat, przedpola Syberii. Małe, skromne chatki z charakterystycznymi niebieskimi okiennicami i 3 oknami u fasady. Wszystkie drewniane... W krajobrazie lasy brzóz, łąki (ugory), nieliczne stadka krów, ludzi nie widziałem. Od wschodu postępują cirrusy, temperatura 26°C. To już za 26 godzin zacznie się spektakl światła i cienia.

 

16:30

Przedpola Nowosybirska, pociąg stoi od 30 minut. Prowodnica zbiera prześcieradła od tych, którzy wysiadają (v w zeszycie i ok.) W przedziale parnota, na termometrze 33°C. Na szczęście kibelek otwarty... Na niebie coraz paskudniejszy cirrus... Sprzedałem Burzy placki... Gdy kupowałem, myślałem, że to ziemniaczane, a okazało się, że to z ikry… Od samego zapachu aż mnie odrzuciło...

Właśnie widziałem na słupku napis: 3183 km. Cel już widać na horyzoncie.

 

20:00

Nowosybirsk

To mały krok dla człowieka, ale dla obserwatorów zaćmień krok ogromny – powiedział Karol wychodząc z pociągu.

Pierwszy nowosybirskiej ziemi dotknął Grzesiek. Ja byłem chyba czwarty. Stacja jest taka, jak ją sobie wyobrażałem, wielki zielony napis: NOWOSYBIRSK GŁAWNYJ na ładnym, nowym zielonym budynku. Wielka przestrzeń, wszyscy niesamowicie podnieceni, uczucie trudne do opisania...! Jakiś Rosjanin przywitał nas okrzykiem: Sybir – Rasija!

No, ale stać tam nie wiadomo ile nie można było, więc ruszyliśmy do hotelu. Tuż przed stacją rozbawił nas widok beczki z napisem – KWAS – U nas takimi się szambo wozi – powiedział ktoś. Tu podobno najsmaczniejszy kwas chlebowy jest w nich do kupienia – wierzę na słowo. Kiedy odchodziłem z dworca, Słońce chowało się dokładnie za jego literami otoczone cirrusami. Pojawiła się piękna iryzacja, słońce poboczne – piękne okoliczności przyrody, tyle, że nie najlepsza to wróżba na przyszły dzień. Do hotelu trzeba było przejść jakieś 2 kilometry, co przy tej temperaturze i z plecakami obładowanymi do granic było męką. Miasto dość ładne, nowoczesne, sporo samochodów z kierownicą po lewej stronie, ruch o wiele mniejszy niż w Moskwie. Potężne bloki, nie widać postradzieckości. Mijaliśmy plac Lenina, myślałem, że będzie większy, upatrywaliśmy tam sobie nawet miejsca na obserwację zaćmienia. Ale ktoś zadecydował, że jedziemy nad Obskoje Morie – zalew rzeki Ob. Dokładnie w centrum pasa zaćmienia, co daje mam dodatkowe półtorej sekundy dłuższe zaćmienie niż w mieście.

A w hotelu rozczarowanie... Poczuliśmy, jak to jest być wystawionym do wiatru turystą. Nie wpłynęła kasa za pokoje, więc musimy z własnej kieszeni płacić 910 rubli za dobę. Paru osobom puściły nerwy (Andrzejowi najbardziej). Na szczęście Anka i Paweł jakoś to załagodzili, zadzwonili do biura podróży i sytuacja się wyjaśniła – pieniądze wpłynęły, ale nie było komu tu tego potwierdzić, bo w hotelu nie było osoby odpowiedzialnej za finanse. Jeśli przelew się potwierdzi, jutro z samego rana mają zwrócić nam pieniądze. Rozpakowaliśmy się w tych – nie ma co ukrywać – dość peerelowskich, jeśli idzie o wyposażenie i wystrój, pokojach. Czas jeszcze zaopatrzyć barki i lodówkę

Piątek

1 sierpnia 2008

9:26

To jest ten dzień!

Rano patrząc w niebo poczułem lekki niepokój. O 6:00 czasu lokalnego niebo zakrywały altostratusy i cirrusy, i bardziej sprawiały wrażenie, że nadchodzą, niż że odchodzą. Teraz jest lepiej, wprawdzie ciągle płyną ławice cirrusów ale nie wieje już taką beznadzieją jak rankiem. Wieczorem recepcjonistki dały nam specjalne okulary zaćmieniowe (gratis), Sprawdziłem je właśnie, są dość ciemne, Słońce oglądane przez nie jest bardzo żółte. Zaczynam się powoli pakować na wyjazd. Jurgen, który jest ze mną w pokoju, czytał książkę do 4:00 rano. Teraz śpi sobie w najlepsze... Sprawa z pieniędzmi wyjaśniła się –  910 rubli wraz z przeprosinami wróciło do nas.

W telewizji na pierwszym miejscu w wiadomościach informują o zaćmieniu.

 

11:00

Byłem z Marcinem B. dolary wymienić. Trochę nachodziliśmy się, bo dwa banki były zamknięte, znaleźliśmy w końcu czynny - Western Union – standardy mają jak u nas. Przechodziliśmy przez plac Lenina (potężne rzeźby, chyba sześć postaci) za nim budynek opery – podobno największa w całym Imperium rosyjskim. Na placu montowała się telewizja, autobusy z turystami, głównie Chińczycy, choć tych najłatwiej rozpoznać, a pewnie są i z innych krajów.

Dzień zrobił się upalny, chmury w odwrocie, wyraźnie odchodzą na zachód – tak trzymać!

Zamówiliśmy marszrutkę (tak tu nazywają BUS-y) nad zalew. 300 rubli na głowę w Obie strony. Emocje powoli udzielają się. Dwie butelki Złotyj Boczki chłodzą się w lodówce.

 

15:03

Jesteśmy na miejscu. Obskoje Morie, faktycznie przypomina morze. Piękne grzywiaste fale dochodzące do metra wysokości, cudownie ciepła woda, plaża dość obszerna, by rozsawić się ze sprzętem i poopalać – jeśli ktoś przyjechał tu w tym celu. Masa astroludzi ze swym sprzętem do obserwacji, w oddali widać scenę – podobno odbywa się tu festiwal rockowy.  Po przyjeździe chciałem kupić pamiątkową koszulkę zaćmieniową, więc spytałem pierwszego napotkanego gościa w koszulce, gdzie kupił takową... A wtedy jego kolega wyjął z torby taką samą i dał mi ją, za darmo! Chciałem dać mu coś w zamian, ale niestety nie bardzo miałem co...

Na niebie chmury zaczęły rozwijać się w ciężkie burzowe, może być niefart na fazę całkowitą zaćmienia, bo częściowej na pewno całej nie zasłonią. To już za półtorej godziny...

 

16:00

Kąpiel w Obie zaliczona. Woda jest cudowna, jak niemal wszystko tu zresztą! Chmur ubywa. Umiejscowiłem się nieco z dala od grupy, by mnie zanadto nie rozpraszali. Sprzęt i właściciel gotowi do akcji!

16:42

Jest! Z prawej strony Słońca pojawiło się wygryzienie!

 

Po zaćmieniu...

 

Początek zaćmienia ludzie przywitali nieśmiałym entuzjazmem, każdy w skupieniu wypełniał swoje mniej lub bardziej misternie przygotowane plany zaćmieniowe. Ja wymyśliłem sobie, że będę fotografował trzema aparatami – Prakticą + MTO, Nikonem z obiektywem 80-300 i cyfrowym Canonem IXUS V. Dodatkowo odgłosy ludzi w trakcie całkowitej fazy będę nagrywał na odtwarzaczu MP3. W miarę jak ubywało Słońca, wyraźnie ubywało też chmur, coś takiego zdarza się tylko szczęśliwcom, do których niespecjalnie się zaliczam.

Aż trudno było uwierzyć, że to już za parę chwil dostaniemy te cudowne minuty ciemności w środku dnia.

Światło wyraźnie stawało się osłabione, ale bardziej kontrastowe, byłem niesamowicie skupiony i wtedy... Podeszła do mnie nieznajoma kobieta – Irina. Pochodzi z Chin, ale aktualnie mieszka gdzieś w Anglii. Trochę zdenerwowała mnie, bo myślałem, że zacznie zaraz chcieć oglądać Słońce przez mój teleobiektyw albo, że to jakaś złodziejka i korzystając z mojej nieuwagi, „podwędzi” mi coś. Tymczasem ona zachowywała się niezwykle nienatrętnie. Oglądała zaćmione Słońce przez niewielki kawałek zaświetlonego negatywu, nie absorbując mnie sobą. Postanowiłem dać jej spojrzeć przez MTO na słoneczny sierp, ale niestety mój niestabilny statyw nie dał nacieszyć się jej tym widokiem. Cienie stawały się coraz ostrzejsze, światło malowało otoczenie złotawą barwą, zdjąłem filtr i czekałem już na finał. Wtedy też nawiązała się między nami niezwykła więź słowna (niestety w języku angielskim) i metafizyczna, nie do opisania. Z chwilą, gdy gasły ostatnie promienie Słońca, pojawiały się ulotne perły Beillego. Z ust wyrwał mi się okrzyk zachwytu:

 „Łooooooooooooołłł, Jezuuuuuuuuuuuuu!!!!

To jest to!!!”

Niesamowicie pięknie widoczna struktura korony słonecznej – biała, jak najbielszy śnieg , czerwone jęzory protuberancji, w niedalekiej odległości gołym okiem widoczne Wenus i Merkury i ten niesamowicie bajkowy widok panoramy zaćmienia. Obraz wart każdych pieniędzy, każdych poświęceń...! Zewsząd okrzyki szczęścia i zachwytu, w oddali salwa fajerwerków, zaświeciły się latarnie, wiatr jakby przestał wiać, odgłos fal ucichł...

Gdy już zrobiłem planowany zestaw zdjęć zaćmionego Słońca, Irina zapytała nieśmiało, czy mogłaby zobaczyć zaćmione tarcze. Niestety, nie udało mi się ustawić na stałe tego widoku, ale (chyba) jej to nie rozczarowało... Była oczarowana i tym, co zaprezentowały dwa ciała niebieskie oglądane tylko gołym okiem.

Wszyscy mówili, że te niezwykłe minuty płyną też niezwykle szybko, ale nie w moim przypadku... Zastanawiałem się nawet, dlaczego tak długo to trwa... Może śnię? I wtedy nasiliły się krzyki. Usłyszałem: It is coming... Pojawił się pierścień z diamentem na brzegu tarczy Księżyca... Chciałem bić brawo naturze za ten spektakl, ucałować Irinę... i popłakałem się... To wszystko przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Gdy zdjęła okulary, dostrzegłem, że jej twarz jest zalana strugami łez – szczęścia. Spytała mnie, czy się bałem, sama wyznała mi, że ona bardzo...

Podarowałem jej kamień z Polski (podziękowała polskim: dziękuje), poprosiłem o wpis, pamiątkowe zdjęcie, ona na pamiątkę dała mi kawałek negatywu, przez który oglądała zaćmienie. Odchodząc pożegnała mnie słowami: Do zobaczenia... na kolejnym zaćmieniu.

Dalej wszystko przebiegało już w atmosferze rozluźnienia i wymiany spostrzeżeń.

Fotografowałem do końca zaćmienia fazę częściową, ale już z mniejszą dyscypliną. Spora część ludzi odpuściła sobie pozostałą część zaćmienia, znajdując sobie doskonały sposób na świętowanie – kąpiel. To był WIELKI DZIEŃ!

Życie to niezwykła PRZYGODA !!!

Wtorek

2 sierpnia 2008

10:25

Świętowaliśmy sukces wyprawy do 4:00 rano. Piwa, które wstawiłem do zamrażalnika oczywiście zamarzły, ale na szczęście sklepy były jeszcze otwarte. Wysłałem maile do Polski o sukcesie wyprawy. Nie ma chyba nikogo (między nami na pewno), kogo zawiódłby widok całkowicie zaćmionego Słońca. Podobno poza Nowosybirskiem zawiodła pogoda, ale to już nie nasz problem. Krzychu twierdził nawet, że nie zdziwiłby się, gdyby to rosyjscy „specjaliści” pomogli pogodzie być bezchmurną tego dnia? ;-) Niewykluczone, w każdym bądź razie piliśmy i za ich zdrowie.

Dziś pochmurno od rana, zanosi się nawet na deszcz. Pociąg do Irkucka wyjeżdża o 19:18, mamy więc niemal cały dzień na zwiedzanie miasta.

 

18:38

Wysłałem kartki do domu (za osiem sztuk 80 rubli plus 150 rubli za znaczki). Ma je wysłać kobieta pracująca w hotelu, bo nie udało mi się znaleźć poczty. Szukając jej, natrafiłem na festyn, widziałem pokaz siły ich żołnierek – rękami ugasiły ogień!

Kupiłem też gazetę „Konsomolskaja prawda”, w niej najwięcej było zdjęć z zaćmienia.

Korzystając ze słonecznego i nieco mniej upalnego popołudnia, postanowiliśmy trochę pozwiedzać nieoficjalną stolicę Syberii. Idąc „na miasto” spotkaliśmy Jagę i Miszkę, okazało się, że oglądali zaćmienie z tego samego miejsca co my. To niezwykłe, że jedzie się pół świata i w półtoramilionowym mieście spotyka się ludzi z pociągu – ot tak, na pierwszej ulicy. Wziąłem od nich numery telefonów, takie znajomości warto utrzymywać.

W centrum miasta widzieliśmy kapliczkę, którą postawiono dokładnie w centrum carskiej Rosji, później mijaliśmy jakąś nieszczególnie ładną i niezbyt atrakcyjnie umiejscowioną cerkiew. Podobnie jak w Moskwie, ekspansywne wieżowce psują widok na nią... Doszliśmy nad rzekę Ob, by obejrzeć zabytkowe przęsło mostu, który rozebrano parę lat temu. Tam spotkalismy Polaka, który podobnie jak my przybył na zaćmienie. Opowiadał, że gdy wylatywał z Polski, rodzina żegnała się z nim, jak gdyby miał już nie powrócić. Coś o tym wiem... Dziś 5 osób miało wracać do kraju samolotem, ale biuro nie wywiązało się z obowiązku i muszą kupić sobie bilet za własne pieniądze. Nieciekawie, jednym słowem...

Wieczorem Jurgen wybrał się zobaczyć tutejsze ZOO, oryginalnie... Mam wrażenie, że mało zobaczyłem z tego, co ma do zaoferowania największe miasto Syberii, ale to, co najlepsze do zobaczenia,  podziwiałem 25 godzin temu.

23:26

Pociąg do Ułan Bator – to jest jak amerykański sen – pomyślałem czekając na niego...

Tym razem jedziemy lepszą klasą, każdy ma swój 4 – osobowy przedział. Wreszcie nie trzęsie, gustowne firanki, więcej miejsca na bagaż i łatwiejszy do niego dostęp. Jestem w przedziale z Łukaszem, na dole dwóch Rosjan, starszy łysy mężczyzna i dziewczyna (poprawka, to jednak chłopak). Dwa dni jazdy przed nami... Zostawiłem na dworcu w Nowosybirsku kamień z Polski – pewnie go ktoś zabierze. I dobrze, niech jedzie w świat, jak jego dotychczasowy właściciel.

  • dworzec
  • cerkiew Newskiego
  • kaplica serca Syberii
  • plac Lenina
  • zabytkowe przęsło mostu na brzegu Obu
  • Bolszewicy
  • Dworzec Nowosybirsk Główny
  • Irina
  • Szał niebieskich ciał
  • obserwatorki
  • Eclips team

Środa

3 sierpnia 2008

01:40

Wszyscy poszli spać, k... jego mać. Dwóch Portugalczyków jedzie do Pekinu, z tego pociągu wszędzie jest już blisko. Rozmawiałem z prowodnikiem – typowy handlarz, wciska na siłę piwo, herbatę i inne zasoby jego kantorka. Mówił, że widział zaćmienie  przez okno pociagu, ale niespecjalnie się napatrzył, bo go głowa bolała...

 

11:23

Krasnojarsk za nami, zaczęły się górki.

Obudziłem się koło 9.00, za oknem deszcz i las (nadal brzozowy). Z „żywych” spotkałem tylko Krzycha. Zaproponował wyjście na zrobienie paru zdjęć podczas postoju. Trochę w strachu, ale poszedłem. Dworzec ładny, okazały, niestety, z tego miejsca, gdzie byliśmy, nie było widać napisu, na który tak czekałem. Na placu obstąpiły mnie trzy cyganki - chciały mi wróżyć za rubla, ale uparcie odpowiadałem na każdą propozycję/pytanie: Spasiba. W tle placu potężny lew na postumencie (chyba godło miasta) i okazała fontanna. W oddali żuraw – normalny już dla mnie widok w wielkich, budujących się miastach. Szczęśliwie udało nam się wrócić przed odjazdem pociągu, ale już się chyba nie zdecyduję na taki ryzykowny wypad. Widzieliśmy pociąg „Rassija” relacji Moskwa-Władywostok, ludzie stamtąd wyglądali jak zoombie. Faktycznie, jeden gość ledwo chodził, ale to raczej jakiś dworcowy żul.

Na końcu miasta mijaliśmy rzekę Jenisej otoczoną pięknymi, wysokimi grzbietami gór.

 

12:37

Za oknem w końcu syberyjskie klimaty. Stepy, stepy, stepy i te „piękne” charakterystyczne drewniane domki z niebieskimi okiennicami – na niektórych zauważyłem nawet anteny telewizyjne. Tylko bydynek stacji jest zawsze murowany. Kumpel miał rację – bez sety nie da się ogarnąć umysłem tego wszechświata pustki.

Gdy robiłem zdjęcie przez otwarte okno, jakiś Niemiec kazał mi je zamknąć. Mogłem go olać udając, że nie rozumiem, o co prosi, ale zamknąłem. A on niedługo po tym poszedł, otworzył je i sam się gapił... Nie dam się więcej tak zrobić.

Poza  Łukaszem jeszcze nikt nie wstał...

 

16:10

Tajga – płuca Syberii i świata. Czegoś innego się spodziewałem. Dominują świerk i brzoza. Przy torach sporo spalonych drzew, zwęglonych ale żywych. Widziałem słup: 4444 kilometry od Moskwy. Teren dość pagórkowaty, mało rzek, a jeśli są, to małe.

Kupiłem u prowodnika przepiękną podstawkę na szklankę za 500 rubli. Gość nie chciał opuścić 100, ba, nawet 10 rubli ani dorzucić gratisowej herbaty... Na dziś mam jeszcze 1700 rubli i 50 dolarów. Przed nami 12 dni wyprawy, trzeba zacząć oszczędzać.

 

23:28

Dzień w pociągu za nami. Było parę widoków wartych walki o miejsce z aparatem przy otwartym oknie. Wzgórza gdzieś daleko na wschodnim horyzoncie i przepiękna intensywna tęcza o zachodzie Słońca. Widziałem parę krów, kilka samochodów, ludzi w tym pustkowiu naprawdę sporadycznie się widzi. Nie chciałbym tu zostać wysadzonym, jak to przytrafiło się moim rodakom pół wieku temu...

 

  • pośród taigi
  • Strzał Burzy
  • Przystanek zaopatrzeniowy
  • odjazd!
  • na zachód...
  • podróż marzeń
  • dziewczynka
  • sennie

 

Czwartek

4 sierpnia 2008

06:30

Dotarliśmy do Irkucka. Wyszedłem trochę na durnia, bo zaczęłem budzić ludzi dwie godziny za wcześnie (zapomniałem, że w pociągu panuje czas moskiewski, a nie lokalny). A tak w ogóle to dość dobrze znosi się zmianę czasu... Jestem o siedem godzin starszy niż Polacy!

Prowodnik pochwalił nas, że tak wzorowo, bez napomnień oddaliśmy pościel. W drodze non stop padał deszcz.

Stacja Irkuck przywitała nas mgłą, przywołującą sowiecką wizję tego miasta. Można było popstrykać ciekawe zdjęcia: miasto we mgle. A jednak jakoś przeraża mnie ta azjatycka metropolia. Ponieważ przybyliśmy tu około 4:00 rano i nie byłoby rozsądnie włóczyć się po mieście, Paweł, który był tu przed rokiem, zaproponował, byśmy przeczekali ten czas w całodobowym, pobliskim barze. Większość pasażerów z pociągu siedzi teraz znużonych podróżą, brakiem snu... Ciekawe, ilu ludzi w kraju zazdrości nam nie wiadomo jakich przygód... Powoli widać świt, na ulicach ożywia się ruch, brudne stare samochody, wałęsające się stado bezdomnych psów – chłopaki śmieją się, że będą z nich kebaby.

 

20:21

Irkuck

Wyjątkowo brzydka i nieprzyjazna – nie tylko oku – metropolia... Idąc rankiem na dworzec autobusowy mijaliśmy tak brudne, stare, zniszone domy, że było to aż nierealne. Tylko okiennice dawały wrażenie życia tych miejsc. W jednym z zaułków mijaliśmy jakichś meneli, butelki mieli do połowy opróżnione, wokół nich mnóstwo szkieł, tylko czekać, jak w naszą stronę poleci jakiś „tulipan”. Dziki ruch na drogach, bez przerwy słychać trąbiące na wszystko klaksony, przejść na drugą stronę ulicy znaczy przebiec w strachu po pasach, tylko, że tych najczęściej nie ma. Tylko rzeka Angara jakaś tu spokojna, otulona mgłą wiedzie wzrok tam, dokąd zmierzamy. Strasznie zimno (+7°) – faktycznie, to już nie tylko z nazwy Syberia. Centrum miasta – pomniki misternie posprzątane jeszcze o świcie, czuwa nad tym specjalna brygada porządkowa. Zatrzymaliśmy się pod cerkwią, wyglądała na opuszczoną, ale ktoś wyczytał w przewodniku, że po latach zapomnienia i dewastacji oddano ją z powrotem „do użycia”. Dzielnice to place budowy, błoto, pobite szyby w budynkach, wszelkiej rasy ludzie na ulicach. Zdarzają się i nowe budynki, potężne wieżowce, luksusowe banki, sunące jezdnią eleganckie samochody, jednak w zestawieniu ze slumsami, autobusami błagającymi    o złomowisko, daje to jeszcze bardziej ponurą wizję tego miasta.

Dzięki temu jeszcze dobitniej człowiek rozumie, że Rosja to kraj kontrastów, dwubiegunowości...

Na tutejszym targu kupiliśmy parę garnków. W prowiant na czas pobytu nad jeziorem zaopatrzyliśmy się w supermarkecie tuż przy dworcu autobusowym, gdzie przystanęliśmy ze swoimi nadludzkich kształtów plecakami. A dworzec? Lepiej nie mówić… Nie wyobrażam sobie, że można tu przeżyć noc...

bezproblemowo. Mniej tanio, ale równie szybko Udało nam się załatwić rejstrację w hotelu Angara – 200 rubli od osoby, szybko i udało wynająć się dwie marszrutki, którymi chcieliśmy dostać się do Bolszych Gołoustnych, nad Bajkał. Dwóch szemranych typów zaśpiewało 7000 rubli za przewóz; po dojeździe nie dziwiliśmy się, dlaczego tak drogo sobie zażyczyli. Zapakowali nas po sześć osób do busika – UAZ-a i w jakiś koreański „ogórek”.

 

  • na dworcu autobusowym
  • wymarsz z dworca kolejowego
  • Irkucki dom
  • W drodze nad Bajkał

Tylko jakaś dziesiąta część drogi była asfaltowa, a z licznika nie schodziło 80-90 km/h – byli to chyba tutejsi kierowcy rajdowi. Tumany kurzu przed i za nami, gościowi upadł papieros na podłogę – nie zwalniając i nie patrząc na drogę, schylił się i szukał go przez dość spory czas – hardcore! Na drodze mijaliśmy liczne stada bydła. Niemal wszystkie znaki drogowe były poprzestrzelane pojedyńczymi wystrzałami lub całą serią...

Po dwóch godzinach szczęśliwie dotarliśmy do wioski. Jej widok też wart jest głębszej refleksji. Dominują tu stare, drewniane chaty, błotniste drogi, głównym środkiem transportu jest tu chyba motor z koszem – bo mijało nas kilka. Autochtoni to postacie o tatarskich rysach i niezwykle przenikliwym sporzeniu. Poza wioską step aż po horyzont. Z miejsca, w którym wysiedliśmy, sam Bajkał nie był widoczny, dopiero po około  dwóch kilometrach marszu pojawiło się lustro wody. Z każdym krokiem było coraz piękniej ale i ciężej od niesienia tych tobołów. Ale niebieska – niczym morska – woda, otoczona górami porośniętymi tajgą, była nagrodą, która łagodziła wszelkie bóle i zmęczenie. Po jej tafli przebiegały dziwne białe bruzdy, widziałem parę szybko przemykających motorówek z turystami. Wzdłuż brzegu istne  zatrzęsienie porozbijanych namiotów! My rozłożyliśmy się na brzegu klifu w otoczeniu drzew – modrzewi. Dość szybko rozpaliliśmy ognisko, rozstawiliśmy namioty i sprawdziliśmy, czy Bajkał naprawdę jest taki zimny, jak się o nim mówi. Tak, to prawda! Wybrałem się, by zrobić parę zdjęć tutejszej przyrody; rosną tu piękne choc zdradliwe rośliny… Myślisz, że pachnie, bo piękny kwiat, ale gdy podejdziesz bliżej, jego zapach odrzuca; dotykasz, zdawałoby się, niewinnej rośliny, a parzy to to, jak najgorsza polska pokrzywa...

Natknąłem się na dwa pomniki, nie wiem czy ci ludzie tu zginęli, czy tylko zostali pochowani... Też bym chciał spocząć w tak niezwykłym miejscu...

 

Piątek

5 sierpnia 2008

00:05

Noc nad Bajkałem jest wyjątkowo piękna. Szum „morza Syberii”, dzikie wzgórza, niezwykle ciemna noc, wzdłuż brzegu widoczne palące się ogniska. Tylko ta muzyka z samochodów biwakowiczów zakłóca doznania... Chłopaki dogaszają ognisko, bo wiatr dość niebezpiecznie się wzmaga. Noc ciepła. Jurgen czyta książkę. Nie mogę wysyłać już esemesów ze swojego telefonu, bo nic nie mam na koncie, ale i z Polski nikt prawie nie pisze... Jestem spokojny o nasze bezpieczeństwo – skoro nocuje tu tyle ludzi, to musi być bezpiecznie. Rano opuści nas grupa „Władywostok”. Szkoda, bo niezwykle się z nimi zżyłem, szczególnie z Marcinem Banackim.

Pora spać. W Polsce dopiero 17:00.

 

23:50

Dzień na szlaku nad Bajkałem. Przeszliśmy 13 kilometrów. Ciężko było...

Wyruszyliśmy w południe. Prowadził Łukasz, zamykał Paweł. Ja niestety na końcu. Strasznie ciężki i źle rozłożony ciężar mam w tym plecaku. Ten „podręczny”, który niosłem z przodu, przymocowałem na górę dużego, jest lepiej, ale jak sobie pomyślę, że jeszcze tak 40  kilometrów, to...

Szliśmy dość wąską kamienistą ścieżką, bardzo rzadko mijając wędrujących turystów. Czasem szło się bardzo blisko klifowego urwiska, jedno potknięcie i... zostaje się tu na zawsze.. Z drugiej strony las – dziki, dużo martwych, połamanych sosen. Widać sporo grzybów, poznaję tylko gołąbki. Komary w bardzo rozsądnych ilościach – właśnie jeden utopił mi się w świeczce, przy której piszę. Jurgen zawzięcie czyta.

W połowie drogi nieumyślnie rozdzieliliśmy się, Paweł, Jurgen, Krzychu i Marcin z Anią poszli szybciej. Denerwuje mnie już to, że tak pazernie kroczą naprzód, nie czekając na resztę, my zaś, goniąc ich, tracimy po drodze sporo ładnych widoków, które człowiek chciałby na spokojnie sfotografować.

Przy rozwidleniu szlaku zostawili spławik na tym odgałęzieniu, który wybrali. Poszliśmy za wskazówką, docierając do miejsca gotowego do rozbicia obozu. I wtedy Paweł krzyczy gdzieś z góry, żebyśmy dołączyli do nich. Po 19:00 człowiek chciałby już usiąść i odpocząć, a tu jeszcze trzeba wracać i górę zdobywać. Trochę puściły mi nerwy przez ten spławik... Ale zawróciliśmy do nich, tyle że owa ścieżka ponownie zawiodła nas do tego samego miejsca. Wtedy Paweł postanowił zejść do nas. Zrobili to na skróty po niezwykle niebezpiecznym i karkołomnym zboczu. Jurgen odreagował to kłótnią z Pawłem, a Ania płaczem. Później nawet wymiotowała z nerwów... Jurgen odgrażał się nawet, że jeśli jutro będzie trzeba wracać po tej samej ścianie, to on idzie sam wzdłuż plaży... Na tyle, ile go poznałem, mogę być pewien, że zrobiłby tak.

Ale jak już się rozbiliśmy, było super. Łukasz mówi, że to najpiękniejsze miejsce, w jakim miał okazję nocować pod namiotem. Wodę czerpaliśmy prosto z Bajkału, początkowo baliśmy się, ale od dwóch dni pijemy i póki co nikomu nie zaszkodziła. Coś niezwykłego, szkoda, że trzeba jeździć aż na Syberię, by czegoś takiego zaznać! Chłopaki ugotowali jedzenie – kasza plus fixy Knorra. Pycha było. Później przyszedł czas na kąpiel, wprawdzie ciemno i chłodno było, ale warto było się przełamać i wejść do rześkiej wody Bajkału; „zimna woda zdrowia doda” – coś w tym jest! Przy ognisku były dłuższe rozmowy, klimat harcerski, a nie jak porzedniego wieczoru. Jedzenie, kąpiel i do namiotów...  

Jutro podobna odległość do przemarszu, pobudka o 8:30. Nie słychać już szeptów, tylko wiatr. Chyba się nasila... W dzień trochę kropiło...

 

Sobota

6 sierpnia 2008

09:45

Noc z wrażeniami za nami. Zaczęło silnie wiać, (czytałem kiedyś o niezwykle silnych, niespodziewanych uderzeniach wiatru nad Bajkałem), rozpadało się. Rozbiliśmy się  nad urwiskiem, więc głupie myśli chodziły po głowie. Trzeba było wstać i przykryć namiot folią, bo zaczęło przeciekać. Jurgen nie mógł znaleźć kamieni, co prawda były przy ognisku, ale zbyt duże. Wiatr smagał folią jak szalony. Jej dźwięk nie pozwalał zasnąć, gdy namiot udało się już – dość prowizorycznie – nakryć. Nad ranem zbudził mnie odgłos odległej burzy. Na szczęście wyszalała się w górach, bo do nas już nie dotarła.

Dziś od rana siąpi deszcz, pobudka miała być godzinę temu, ale do tej pory widziałem tylko Pawła i Ankę Ciechanowską.

 

  • Bajkał, pierwszy widok
  • ...
  • Bajkalska impresja
  • Przystanek na szlaku
  • Noc pod gwiazdami
  • Ognisko
  • dotarli wreszcie...

Niedziela

7 sierpnia 2008

00:26

Jesteśmy w Bolszych Kotach.

Długa i pełna przygód droga za nami. Wyszliśmy po 12:00, szlak wiódł po płaskich łąkach. Niestety, zaczął padać deszcz i po paru godzinach byliśmy solidnie zziębnięci i przemoczeni. Jakby tego było mało, zaczęły się strome podejścia, klifowe urwiska, gołoborze... Nie mają tu oznaczeń szlaków, a przynajmniej nie widziałem takowych, więc idziemy utartymi ścieżkami – dotarliśmy do urwiska; nie dało rady się przedrzeć. Tuż przed tym miejscem miałem kryzys psychiczny  i fizyczny, myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi... Anka K rozpłakała się jak mała dziewczynka, żadne słowa otuchy nie docierały do niej. A trzeba było wrócić, jeszcze raz przechodzić przez te strome ściany... Jurgen, schodząc na plażę, chciał przebiec po kłodzie, niestety, tak nieszczęśliwie się poślizgnął, że upadł na niej i bardzo głęboko rozdarł sobie nogę na piszczelu. Dochodziła 19:00, w pobliżu nie było widać odpowiedniego miejsca na rozbicie namiotu, zresztą wszystko było mokre, pewnie nawet nie rozpalilibyśmy ogniska, by się wysuszyć. W pobliżu zacumował statek, ktoś z grupy zapytał, czy nas zabiorą, bo mamy rannego i trzeba zawieźć go szybko do lekarza. Wzięli nas na pokład, trochę ponaglając, poczęstowali wódką – Jurgen dostał podwójną „dawkę” – i przekąskami. Byli to rosyjscy turyści, którzy wybrali się na ryby – trójka mężczyzn i kobieta. Z łodzi zobaczyłem, że czekały nas do przejścia jeszcze cztery góry – bite trzy godziny marszu... Przy nadszarpniętym morale, zmęczeni, przemoknięci i przerażeni wizją kolejnych szczytów, nie dalibyśmy rady dotrzeć do tej wsi.

Niesamowite, jak szczęśliwie los zesłał nam pomoc – i to za darmo, bo nic nie chcieli za ten szczególny rejs po Bajkale. Gdy przybiliśmy do przystani, wybawiciele z opresji załatwili nam UAZ-a, by zawiózł rannego do miejscowego lekarza. Zabrał też „na pakę” nasze bagaże, więc bez obciążenia mogliśmy szukać zbawiennego noclegu... Był tylko jeden problem – nie wiedzieliśmy, dokąd odjechał samochód... Szliśmy po najświeższych śladach  pozostawionych na błotnistej drodze. Zrobiliśmy zakupy w tutejszym sklepiku, nędznie co prawda zaopatrzonym, ale każdy zaspokoił choć częściowo jakąś swoją zachciankę na coś słodkiego.

Gdy już odnaleźliśmy siebie, okazało się, że lekarza nie ma – wyjechał do Irkucka. Niedaleko od tego miejsca znaleźliśmy nocleg, 250 rubli za noc. Piętnaście minut po rozpakowaniu przyszła właścicielka i oznajmiła nam, że pomyliła się – chce 300. Trochę zdenerwowani, ale przystaliśmy na to... Ów nocleg to drewniany piętrowy dom, dwa pokoje z ośmioma łóżkami w każdym. Pachnie w nim taką starą drewniana izbą, którą u nas czuć chyba tylko w skansenach. Łazienki nie ma, jest wielka, drewniana „sławojka” na podwórzu. Tuż nieopodal jest kuchnia – ot, drewniana szopa z kuchenką elektryczną, dwiema nieczynnymi lodówkami, zestawem sztućców i kubków. Syberyjskie realia, po prostu...

Zamówiliśmy „banię” na wieczór – 100 rubli za godzinę. Coś wspaniałego – gorąca para, temperatura sięgająca 100°C. Człowiek polewa się wtedy zimną wodą i daje mu to taką radochę, że coś nie do opisania. Po tej kuracji w człowieka wstępują nowe siły witalne!

I tak najedzony, umyty i w końcu w miękkim łóżku, położyłem się, by odpocząć od tego długiego dnia.

Poniedziałek

8 sierpnia 2008

08:50

Niedziela, jak to niedziela – minęła pod znakiem odpoczynku. Niemal cały dzień spędziłem w „zagrodzie”. Właścicielka znowu zrobiła nas w konia – jak to w zagrodzie –  wzięła 100 rubli od osoby, a nie za godzinę bani, jak mówiła... Przez ten fakt postanowiliśmy, że nie będziemy u niej już nocować, tylko znajdziemy sobie inną. Niemal cały dzień padało, dopiero po 16.00 zaczęło się przejaśniać. Po 12:00 Jurgen wraz z Anią Ciechanowską popłynęli wodolotem do lekarza do Irkucka. Okazało się, że jest już trochę za poźno, by go zszywać. Opatrzyli go, dali zastrzyk przeciwtężcowy. Jurgen codziennie ma się teraz stawiać na opatrunki. A mieszkają w tamtejszym akademiku. Szkoda trochę Anki, tyle się „nazałatwiała”, a nie nacieszy się już pięknem Bajkału. Wybrałem się z aparatem w głąb wioski, żeby zrobić parę zdjęć... Niezwykłe i niemal nie do wypatrzenia u nas widoki. Konie w zagrodach, drewniane chałupy, „szczęśliwi” chłopcy na motorach z koszem suną po tych błotnistych drogach, że tylko dym po nich widać... Paweł i Krzychu kupili wspólny chleb - 5 bochenków – na dalszą część drogi. Okazało się, że pozostawione w bani mokre ubrania nie bardzo wyschły, więc zabrałem swoje, by wysuszyć je na grzejniku, który mam nad łóżkiem. Ale po około dwóch godzinach wyłączyli prąd – chyba w całej wsi – więc w niespecjalnie suche trzeba było się pakować. O 18:30 opuściliśmy kwaterę, kierując się w stronę polany, którą „wybadali” chłopaki. Zaraz na początku drogi Anka K. przypomniała sobie, że zostawiła płaszcz w kwaterze. Zmusiła Marcina niemal płaczliwą sceną, by wrócił po niego. Z dużymi oporami, ale poszedł. Reszta ruszyła, nie czekając na nas, ja zostałem z nią, bo strach było zostawiać ją w tym miejscu. Marcin wrócił po piętnastu minutach i tym razem to on zrobił awanturę swojej dziewczynie, bo oddała jego namiot chłopakom i teraz będzie miał niewyważony plecak z jednej strony… Głupota totalna... Obrażony wyrwał przodem, szybko zostawiając nas z tyłu; chodzę niczym inwalida wojenny przez te odciski na stopach, więc nie mogłem dotrzymać mu kroku. Szybko zniknął nam z oczu tuż nie opodal pola namiotowego. Nie wiedzieliśmy, czy to tu rozbili się nasi, czy poszli dalej. Postanowiliśmy przeszukać pola i wtedy podszedł do nas starszy człowiek – pułkownik rosyjskiej armii, jak się okazało. Za pamiatkę z Polski którą mu dałem, podarował nam gazetę z artykułem jego autorstwa, prosząc, by przetłumaczyć go na polski, opublikować i odesłać z powrotem. Był to artykuł o jakimś polskim generale, tyle przynajmniej z tego wtedy zrozumiałem... Ania już z mniej wystraszoną miną zadeklarowała się, że użyje swych kontaktów, by spełnić jego prośbę. Znalazła się na tej polanie para Polaków, która powiedziała nam, że nasi poszli dalej. Za jakiś czas na drodze spotkaliśmy Pawła, który zaniepokojony naszą długą nieobecnością wyszedł nas szukać. Byliśmy więc „uratowani” .

Chłopaki na nocleg wybrali dużą polanę otoczoną dwiema górami, do Bajkału prowadził dość wątły pomost. Na polance dzieciaki zrobiły sobie boisko do gry w piłkę nożną. Skład tej drużyny piłkarkiej był bardzo międzynarodowy, słychać było angielskie, niemieckie i rosyjskie okrzyki „zawodników”. Chłopaki od dłuższego czasu męczyli się z rozpaleniem ogniska , gdy jeden z rosyjskich dzieciaków w minutę może jakoś rozpalił je i dalej pobiegł kopać...  Normalnie wyśmiał nas na całego.

Od zachodu zaczęło się rozpogadzać, co wykorzystałem na zrobienie zdjęć Bajkału. W wieczornym świetle prezentował się niezwykle kolorowo.

A noc nad Bajkałem, przy pogodnym niebie, to niesamowita uczta dla oka i ducha. Droga Mleczna szkli się takim blaskiem, że chmury odbijają się na jej tle. Jowisz i najjaśniejsze gwiazdy rzucają swój blask, tworząc niby ścieżkę na wodzie. Gwiazdy widać niemal po horyzont, w zenicie bez specjalnych trudności można dostrzec gwiazdy jasności około 7,2 magnitudo. Byłem oczarowany – podobnie jak reszta, której dane było zobaczyć niebo TEJ NOCY.

 

  • Bajkalska Przystań
  • Syberyjski płot :)
  • Proza Syberii
  • Marsz
  • Dziecko Syberii
  • Woda prosto z jeziora
  • Rosyjska flota...
  • w tajdze
  • Chwila na zdjęcie

Wtorek

9 sierpnia 2008

09:25

 

Miniony dzień to jedna wielka wędrówka. Pogoda już nie tak wredna, jak wcześniej. Szlak też już nie tak karkołomny, z wyjątkiem końcówki, gdzie trzeba było wspinać się po paru półkach skalnych. W końcu trafiliśmy na piaszczystą plażę – niewielką, ale zawsze. Początkowo mieliśmy się na niej rozbić, ale okazało się, że w całości jest zajęta przez  biwakowiczów... Im dalej szliśmy, tym mniej było miejsc na rozbicie, nawet na trzy namioty. Widać też, że jest dość niedaleko Listwianki, bo na szlaku mija się coraz wiecej ludzi idących z tamtego kierunku. W końcu wieczorem znaleźliśmy miejsce na (ledwo) 3 namioty, znów nad urwiskiem...  I znowu dostęp do wody trudny, a jej temperatura odstraszała od kąpieli nawet największych twardzieli... Pojawił się zasięg w moim telefonie, zasypało mnie osiemnastoma wiadomościami, brat i przyjaciele pytają czy żyję...

Paweł wrócił się do mijanych Rosjan, żeby spytać, gdzie tak naprawdę jesteśmy i którędy najprościej dojść do Listwianki. Okazało się, że dzielą nas około trzy godziny marszu. Musimy jednak nieco wrócić, by obejść górę, bo droga, którą zmierzaliśmy, kończyła się urwiskiem. Ech, te oznaczenia szlaków... Szlag by trafił!

Rozpaliliśmy ognisko, z buczyny, Grzesiek i Krzysiek zabrali się za gotowanie makaronu, a ja za fix z mięsem. Każdemu przysługiwało po dwie porcje, tj. dwie menażki. Skończył nam się chleb... Gdy poczęstowałem ludzi cudownie uchowanymi w plecaku ciastkami, cieszyli się i smakowali je, jak zagłodzone dzieci peerelu. Teraz dopiero niektórzy poczuli, co to znaczy głód.

Po 23:00 przypłynął statek, zacumował nieopodal  brzegu, gdzie się rozbiliśmy. Wzbudziło to we mnie trochę niepokoju. Paweł pół żartem, pół serio powiedział, że mogą to być piraci... Na szczęście, rano okazało się, że to rosyjscy biwakowicze.

Niebo tej nocy ponownie pokazało swoje przecudne oblicze. W otoczeniu drzew widok był iście bajeczny. Długo stałem z Grześkiem, napawając się niesamowitością i pradawnością tutejszego nieba. Po północy wszyscy zwinęli się do namiotów, skończył się zapas drzewa, ognisko wygasło... Zapowiadała się zimna noc...

Po 4-tej wstałem za potrzebą, inaczej nic by mnie nie wygoniło z cieplutkiego śpiwora. Poranne niebo kusiło, by dłużej na nie popatrzeć... Pomyślałem, że muszę tu kiedyś powrócić, by zakosztować jeszcze takiej nocy.

 

Środa

10 sierpnia  2008

09:20

Listwianka

By dotrzeć do niej, trzeba było obejść – zdawałoby się – niedużą, bo czterystumetrową górę... Dała nam nieźle w kość. Podejście zygzakami, przy ostrym Słońcu, o głodzie – mordęga... Przy nadziei trzymała mnie wizja zimnego piwa i sycącego posiłku kupionego w pierwszym lepszym sklepie, jaki wypatrzę... Na szlaku spotkaliśmy grupę „łagierników” międzynarodowego wydania,  porządkujących ten szlak. Efekty naprawdę widać.

Około południa dotarliśmy na szczyt, tam szybki obiad: czerstwy chleb i konserwa, potem zejście. Wbrew pozorom też bardzo nas wymęczyło. Szedłem z Grześkiem, dzięki czemu zatrzymywałem się na kilkuminutowe odpoczynki. Około 14:00 wyszliśmy wreszcie z tajgi na drogę gruntową. Ale dopiero po około trzydziestu minutach dotarliśmy do zabudowań. Tam też droga zamieniła się w końcu na asfaltową –  byliśmy więc w „mieście”. Fakt, dużo domów, ale jeszcze większe dysproporcje. Od nowo wybudowanych kolosów, po zawalające się chaty, mimo to wciąż zamieszkane. Podobnie z samochodami – od rdzewiejących wraków, po luksusowe auta terenowe.

Na brzegu Bajakału spora ilość turystów, tutejsza plaża to około trzymetrowy skrawek kamienistego lądu i to tylko wtedy, gdy jezioro jest spokojne. Z drugiej strony zatłoczona szosa, ruch mniej chamski niż w Irkucku, jednak też trzeba się mieć na baczności. Chłopaki czekali na nas pod barem, popijając upragnione piwo. Co prawda, biorąc pod uwagę stan mojego portfela, nie bardzo mogłem sobie pozwolić na to, „czego dusza zapragnie”, ale i ja napiłem się i najadłem J. Gdy już wszyscy doszli, postanowliśmy iść na tamtejszy targ, by kupić pamiątki i polecane przez Pawła suszone ryby - omule. Mniej więcej połowa targowiska to właśnie stragany z takimi rybami, reszta to kramy pełne deseczek, pocztówek, koralików i podobnych drobiazgów. Po „szale” zakupów postanowiliśmy poszukać miejsca na rozbicie namiotów. Dowiedzieliśmy się, esemesem z Polski, że Rosja zaatakowała zbrojnie Gruzję. Tu się nie czuje zupełnie, że kraj jest w stanie wojny.

Wybraliśmy plażę, na górze było widać parę namiotów, więc oznaczało to, że miejsce jest dość bezpieczne choć w przewodnikach stanowczo je odradzano. Doszliśmy na koniec plaży  i tam się rozłożyliśmy, rozbiliśmy, co nie było prostą sprawą... Wbić śledzia w kamieniste podłoże to nie kaszka  z mleczkiem. Okazało się też, że ubiegłej nocy rozbiliśmy się niespełna  kilometr od tego miejsca. To nieszczęsne urwisko nie dało nocować na listwiańskiej plaży już noc wcześniej... Później przyszła pora na zebranie drew na ognisko, ale szybko okazało się, że bardzo trudno znaleźć „niezagospodarowane” drzewo w tym lesie. Zaczęliśmy więc ścinać małe, wątłe sosenki... Gdy już przynieśliśmy je na miejsce, przyszła jakaś kobieta ostro wykrzykując na nas. Straszyła, że doniesie na milicję, że niszczymy przyrodę miejsca, które jest parkiem narodowym. Na szczęście milicja nie odwiedziała nas tej nocy, a drzewo zostało spalone do ostatniej gałązki. Dołączyły do nas trzy osoby – rosyjscy turyści (autostopowicze!) z Petersburga. Jedna z tych dziewczyn pytała, czy ktoś by się z nią nie wykąpał. Wcześniej najlepszym z nas udało się zamoczyć w całości może na jakieś dwie minuty... Tymczasem ona, nie mogąc znaleźć nikogo do towarzystwa, tuż po zapadnięciu zmroku rozebrała się do naga i weszła do lodowatego jeziora jak do ciepłej wody (temperatura nie przekraczała +7°C). Po jakichś sześciu minutach wyszła, przyciągając wszystkie męskie oczy w swoją stronę – ale i tak niewiele było widać przez ciemną noc i nie pomogła nawet solidna dawka drzewa podłożonego do ognia na tę okazję. Później już w bikini przyszła do ogniska porozmawiać (może i ogrzać się), pytała nas, jak podoba nam się jej kraj. Ognisko, z braku drwa, skończyło się o 23:30. Ja wraz z Łukaszem i Grześkiem siedzieliśmy do północy, później już tylko z Grześkiem, a na koniec sam. Niesamowita sprawa doświadczać tak atramentowego nieba, takiej ciszy, takiego spokoju. Szkoda, że trzeba tego szukać aż na Syberii... Bajkał tej nocy był spokojny, jak nigdy dotąd. Co chwila też jakiś Perseid przemykał po nieboskłonie... Cudowna noc. Obok grupka Rosjan na karimatach otulonych w śpiwory, rozmawiających bez końca...

Rano zauważyłem, że jednak rozbili namioty.

Ranek powitał nas sztormem, fale docierały niemal do namiotu, trzeba się było ewakuować. Pora wyruszyć w drogę powrotną do domu.
  • statki
  • Listwianka/Nikoła
  • Brama Bajkału
  • Ostatnia kolacja nad Bajkałem
  • złota godzina

Czwartek

11 sierpnia 2008

10:34

Irkuck

To dopiero był dzień…!

Rankiem postanowiliśmy wejść na szczyt góry i obejrzeć tutejsze obserwatorium słoneczne. Po drodze zobaczyliśmy jeszcze dwa normalne obserwatoria astronomiczne. Przy jednym z nich widzieliśmy sporo drewnianych krzyży. Obserwatorium słoneczne dało się dostrzec zza ogrodzenia, brama była nawet otwarta, ale pies pilnował „swego rewiru”. Ciekawszy stamtąd był jednak widok na Bajkał i góry Chamar Daban.

Po powrocie z obserwatorium ostatnie grupowe zdjęcie nad Bajkałem i wymarsz do nerparium (fokarium). Po drodze zatrzymaliśmy się koło informacji turystycznej, trzeba było zapewnić sobie powrót do Irkucka. Po załatwieniu newralgicznej kwesti wyruszyliśmy do tego (nieszczęsnego) nerparium. Droga niby płaska, ale dość długa, bo ponad pięć kilometrów, dała nam nieźle w kość. Od dwóch dni, w miejscu, gdzie miałem kiedyś pęknięcie, zaczęła mnie bardzo boleć noga. Niewesoło się robiło... Chciałem nawet zrezygnować, ale głupio i nierozsądnie byłoby oddzielać się od grupy. Po drodze zatrzymaliśmy się przed muzeum Bajkału – wstęp 100 rubli dla Rosjan i 200 dla cudzoziemców. Ceny nieco odstraszyły wszystkich, więc podążaliśmy dalej, by zobaczyć foki. Na miejscu okazało się, że to jakiś barak, gdzie gość zamknął dwie foki i życzy sobie za ich oglądanie 150 rubli. Wszyscy z głupią miną zrezygnowali i wrócili do muzeum. Trzy osoby zostały, ja też – z oszczędności – przed budynkiem, pilnując plecaków. Ale i tu ludzie nie byli zadowoleni z tego, co miało do zaoferowania muzeum. Czekał nas jeszcze powrót na miejsce odjazdu marszrutek do Irkucka. Na szczęście, na przystanku szybko złapaliśmy „okazję”. Jegomość zażyczył sobie stówkę za kurs. Chyba nie dotarłbym na własych nogach... Na „dworcu auto-busowym”, w ciągu niespełna trzech minut od wysiadki, Paweł załatwił pojazd do Talcy – ludzie chcieli zobaczyć tutejszy skansen.O 16:05 po raz ostatni widziałem Bajakał u ujścia do Angary. Początkowo rzeka była błękitna, ale już po pięćdziesięciu kilometrach w Irkucku stała się szara jak Wisła.

Po jakichś dwudziestu minutach jazdy zatrzymaliśmy się na przystanku Talca i wypełzliśmy wyrwani z półsnu na zwiedzanie skansenu. Bilet kosztował 150 rubli, ponownie byłem zmuszony odmówić sobie tej przyjemnosci ze względów zdrowotnych i finansowych. Na zwiedzanie przyjechał też ranny Jurgen ze swoją tłumaczką Anią. Ponieważ było już po jego obchodzie, siedzieliśmy razem tuż przy budynku strażnika, dzieląc się wrażeniami z podróży. Ludzie oglądali ponad godzinę chaty, cerkwie, szałasy, grody, co okazało się złym pomysłem. Na przystanku, na którym poza nami na pojazd oczekiwała sfora ludzi, nie zatrzymywało się prawie nic! W końcu nadjechał autobus, wsiadłem ja, Anka K. i Łukasz. Kierowca powiedział: chwacit i nikogo już nie wpuścił – pojazd miał komplet. Droga upływała dość szybko, z dużą ilością podjazdów i zjazdów –  podobno wybudowano ją w dwa miesiące, bo nad Bajkał chciał przyjechać prezydent USA. Potem jednak nie przyjechał, ale za to droga jest i to niezła. A na niej wściekły ruch samochodów. Tutejsi kierowcy szybko pokazali, na co ich stać. Jakiś debil wyprzedzał nas poboczem, inny z kolei zatrzymał się tak niespodziewanie, że wszyscy w środku poczuli się jak manekiny do testów zderzeniowych. Po pięćdziesięciu minutach dotarliśmy do dworca autobusowego w Irkucku. Tam mieliśmy czekać na resztę. Gdy robiliśmy zakupy w supermarkecie, dostałem esemesa od Krzycha, że do tej pory tkwią tam i proszą o załatwienie im powrotnego auta. Taksówkarze na dworcu zażyczyli sobie 4000 rubli za dwa pojazdy. Niestety, próba kontaktu z naszymi była nieskuteczna. Ja nie miałem nic na koncie, telefon Łukasza nie działał, a u Anki też był jakiś problem. Jeden z taksówkarzy wspaniałomyślnie udostępnił Łukaszowi swoją komórkę. Rozmowa też niewiele wyjaśniła, Paweł w ostatnich słowach powiedział, że podzielą się w pary i tak będą łapać stopa. Za tą rozmowę taksówkarzowi ubyło z konta 270 rubli – miał przez to trochę nieciekawą minę, podobnie jak i my.  Po kilku minutach dostałem esemesa, że Anka i Krzysiek już jadą. Na dworcu robiło się coraz ciemniej, na szczęście nie kręciły się jakieś podejrzane typy, zresztą, poczucia bezpieczeństwa dodawała nam opieka taksówkarzy, którzy co chwila pytali nas, czy decydujemy się na ich usługi. Twierdzili, że tego dnia nic, co mogłoby ich zabrać, już nie będzie jechało z tamtej strony.  Niby znaliśmy adres akademika, gdzie mieliśmy nocować, ale trzeba było czekać na resztę. Niedługo po tym pojawili się pierwsi autostopowicze z naszej grupy, więc robiło się raźniej. Okazało się też, że taksówkarze puścili w eter wiadomość, że grupka Polaków poszukuje transportu. Po chwili kierowca marszrutki, który zakończył swój kurs, ustalił, że jego kolega wiezie naszych. Wtedy też taksówkarze ponownie przeszli do ofensywy, proponując nam zawiezienie do hotelu. Ostrzegali, że tramwaje już nie kursują, bo most, po którym trzeba jechać, po 23:00 jest zamknięty z powodu remontu. Było już grubo po 22:00, kiedy przyjechała ostatnia czwórka. Tak więc za 100 rubli od głowy piękną Wołgą i nieszczególnie piękną Ładą pojechaliśmy do hotelu – jak się potem okazało, zwykłego akademika. Tam po wielu próbach zawiadomienia „recepcji”, że chcemy wejść, w końcu drzwach pojawiła się starsza kobieta – z gatunku „jędza”. Wpuściła tylko tych, których znała, tj. Jurgena i Ankę, Grześka zaś dość stanowszo wypchnęła za drzwi i z łoskotem je zatrzasnęła. Staliśmy zaskoczeni, zmęczeni tym wariackim dniem, trochę rozbawieni sytuacją, a Anka negocjowała za drzwiami – ze szczęśliwym efektem. Po otwarciu drzwi, szybkiej opłacie i prowizorycznym meldunku dostaliśmy klucze do pokoi. W toalecie był tylko sedes i umywalka, na prysznic musieliśmy czekać do rana. Zrobiliśmy kolację, można powiedzieć: pożegnalną, z winem dla Anki w podzięce za wszystko. Wszyscy byli nieziemsko zmęczeni, ale i szczęśliwi, że mimo tych wszystkich komplikacji dotarliśmy do upragnionego łóżka i czystej pościeli. Po 1:00 w nocy padłem skonany na łóżko... Uff! Jak dobrze się spało...

Piątek

12 sierpnia 2008

10:25

Wczorajszy dzień minął chyba najspokojniej podczas tej wyprawy. Niemal w całości spędziłem go w pokoju, podczas gdy reszta grupy poszła oglądać miasto. Przez ten czas przeprałem swoje najpotrzebniejsze ciuchy i przepakowałem graty. Po 15:00 zacząłem się trochę niepokoić, bo jakoś długo nikt nie wracał. Dopiero po 16:00 pojawiła się Anka C., a wyjście na pociąg do Moskwy ustaliliśmy na 17:00. Wszyscy pojawili się na kwadrans przed piatą, by w wielkim pośpiechu spakować się i wyjść na tramwaj. Po drodze zrobiliśmy zakupy na ponadtrzydniową podróż, ale że niemal wszyscy byli spłukani, nie pozwoliliśmy sobie na wielkie zapasy. Tramwaj, którym dojechaliśmy do dworca, to jeżdżący zabytek. W środku zasłonki jeszcze chyba z lat 60., siedzenia z desek przykryte kilimami, na ścianie tuż przy stoliku jakiś obrazek, Wysockiego chyba... Za to przejazd tylko 10 rubli. Na dworcu nie zabawiliśmy długo, dość szybko podstawił się nasz pociąg - jechał z Czity. Tym razem zostaliśmy ulokowani w 14. wagonie, na łóżkach przy korytarzu. Przez te osiemdziesiąt osiem godzin podróży, każdy był tylko numerem – ja 47. Tuż obok mnie młody chłopak – Buriat, sądząc po rysach twarzy, wyciagnął gitarę (humsa się nazywała) i zaczął grać i śpiewać. To, co pokazał, gdy się „rozgrzał”, zaskoczyło wszystkich. Na tej dwustrunowej gitarze wydobywał takie dźwięki i melodie, że wierzyć się nie chciało. A gdy zaczął śpiewać gardłowo, ciary przeszły mi po plecach. Później w rozmowie z nim dowiedziałem się, że gra jeszcze na osiemnastu innych instrumentach i w dużym stopniu nauczył się tego sam. Nagrałem parę jego kawałków na MP3, szkoda, że wysiadał już następnego dnia. Bez jego gry zrobi się pewnie nudno...

  • Bajkał
  • 88 godzin  podróży...
  • marszowe nogi

Sobota

12 sierpnia 2008

08:39

 

Gdzieś za Omskiem (dopiero…)

Z samego rana w Krasnojarsku wysiadł niestety ten gość od humsy i śpiewu gardłowego.

Przez niemal cały piątek pogoda w kratkę – rano chmury, wieczór bezchmurny, noc znowu pochmurna. Gdzieś tak około północy zatrzymywaliśmy się w Nowosybirsku, niemal pół wagonu wysiadało tu, ale po paru minutach miejscówki po nich zajęli kolejni podróżni. To niezwykłe, ale nie ma „niezasiedlonych” miejsc, a w Polsce czasem cały wagon gości paru podróżnych. Między innymi wsiadła kobieta, która pokazała mi zdjęcia ze swojego pobytu nad Bajkałem. Była w Listwiance, Slidiance i Ułan-Ude. W tym ostatnim mieści się największy w Rosji klasztor buddyjski. Duże wrażenie zrobiły na mnie jego zdjęcia. Chciałbym pojechać tam jeszcze kiedyś, by zobaczyć go na własne oczy.

Później mieliśmy degustację miodów. Ja poczęstowałem sąsiadów naszym, ona rosyjskim – „sklepowym” – a mężczyzna miodem dzikich pszczół ałtajskich. Ten drugi najbardziej mi smakował, czuć w nim było smak lasu. Właściciel  mówił, że taki miód można kupić tylko w dwóch miejscach w Rosji za cenę zbliżoną do naszej – 200 rubli, czyli 20 zł za litr.

„Nasi ludzie” zajęli się grą w kości, niektórzy niemal cały dzień śpią albo czytają. Wielu rozrywek to tu nie ma. Za oknem widoki jakby już znajome i opatrzone. Poza mną chyba już nikt tego nie fotografuje.

Co rano przechadzają się milicjanci, w szczególności legitymują tych o śniadej cerze. Pewnie „mają oko” na Gruzinów, Czeczeńców i „Kaukazów”. Ale mimo że jedzie cała plejada nacji  -  Chińczycy, Niemcy, Polacy, Rosjanie – panuje spokój, przyjazna atmosfera, żadnych zgrzytów póki co nie było.

Noc w wagonie była dość chłodna, nawet się kocem okryłem. Tymczasem w dzień niesamowita duchota, mamy tylko dwa otwarte okna... Męska część wagonu paraduje bez koszulek, kobiety zaś jakoś nie dają po sobie poznać, że „zalewają je poty”.

Byle do wieczora...

Niedziela

14 sierpnia 2008

08:27 (czasu moskiewskiego)

 

Jesteśmy już gdzieś za Boleznią, następna stacja Kirow.

W mieście, gdzie byliśmy tuż przed północą, w trakcie „wymiany składu” pasażerów do naszego wagonu dostał się jakiś gość, by się „obłowić torebkami”. Na szczęście, jedna z kobiet narobiła krzyku, że „narkoman kradnie” i równie szybko jak się pojawił, zniknął –  na szczęście bez łupu. Ja cały swój cenniejszy ładunek trzymam pod poduszką, zresztą tu jeden drugiego pilnuje, jak dotychczas nic nikomu nie zginęło.

Cały dzień minął sennie, duchota jeszcze potworniejsza niż wczoraj. Wszystko lepi się do człowieka od potu... Byłem w sąsiednim wonie - u nich temperatura zupełnie jakby mieli klimatyzację. Pod koniec dnia zauważyłem, że paru pasażerom udało się jednak otworzyć okna. Okazało się wtedy, że to prowodnik się spił i już po godzinach pracy w geście litości otworzył je proszącym. Wszyscy od nas byli wściekli, że dusił nas przez dwa dni, jak bydło... A wyglądał na przyzwoitego człowieka. Na szczęście w WC była zimna woda, człowiek co jakiś czas mógł ochłodzić spocone ciało. Parę osób mówiło mi, że schudłem, fakt, jem już ostatnie gorące kubki, kisiele, rosołek w kostkach, a do tego czerstwy albo czerstwy chleb... Bardzo ucieszył mnie Snickers schowany w plecaku na czarną godzinę gdzieś nad Bajkałem.

Za oknem dalej syberyjskie, drewniane wsie, nie ma już nikogo, kto oglądałby te widoki przez okno. A przypominam sobie, jak jadąc w tamtą stronę, trzeba było się niemal bić o spojrzenie z aparatem przez otwarte okno. Dziwny jest ten... człowiek. Pociąg jedzie wolniej, ma sporo postoi dwu – czterominutowych. Ludzi przy życiu trzyma tylko myśl, że za niespełna dobę będziemy w Moskwie. Bo czas moskiewski mamy już na zegarkach...

  • toaleta Ani w podróży...
  • Ania
  • Wirtuoz humsy
  • żegnamy Syberię
  • zaopatrzenie

Poniedziałek

15 sierpnia 2008

23:45

Moskwa

Tuż o świcie dojechaliśmy do stolicy. Było trochę zamieszania przy opuszczaniu pociągu, ale to raczej normalne, gdy robi się to o 4:30 po trzyipółdniowej podróży. Na dworcu Jarosławskim, rozłożeni pod ścianą czekaliśmy do 6:00 na otwarcie metra. Jurgen poszedł do punktu medycznego, by zmieniono mu opatrunek na nodze, ale powiedzieli, że sprawa jest zbyt poważna, żeby się nią zajmowali. Bagaże zostawiliśmy w przechowalni, z nimi nie byłoby mowy o zobaczeniu tylu miejsc, ile zaplanowaliśmy.

Wcześniej w pociągu ustaliliśmy plan zwiedzania. Mieliśmy cały dzień.

Metrem, nie aż tak zatłoczonym jak się obawialiśmy, dojechaliśmy pod Uniwersytet Łomonosowa. Przepotężny pałac w stylu naszego Pałacu Kultury, otoczony wielkim skwerem. Następnie przeszliśmy na Wróblowe Wzgórza zobaczyć panoramę Moskwy. Pogoda co prawda sprzyjała, było bezchmurnie i słonecznie, ale widok popsuł smog...

Tam też ludzie zrobili w końcu pamiątkowe zakupy – matrioszki, koszulki, pocztówki, mnie stać było tylko na... pieróg z mięsem.

Kolejnym celem naszego marszu była Klasztor Nowodziewiczy. Po drodze mijaliśmy jeszcze park miejski, wielkie targowisko i most nad rzeką Moskwą. Cerkiew, a ściśle rzecz ujmując: kompleks cerkwi, zupełnie różny był od tego, co widzieliśmy na zdjęciu w przewodniku. Mimo to nikogo chyba nie zawiódł tym, co miał do zaprezentowania. Można powiedzieć, że to taki mniejszy Kreml, tylko bez budynków rządowych. W tym miejcu rozdzieliliśmy się. Część została, a ja wraz z czterema osobami poszedłem zobaczyć raz jeszcze Cerkiew Zbawiciela. Po drodze zahaczyliśmy o Muzeum Usuniętych Pomników. Faktycznie, niektóre były tak tandetne i straszne, że łatwo zrozumieć, dlaczego je usunięto. Pogoda tego dnia nie bardzo sprzyjała spacerom w słońcu... Z nieba lał się niesamowity żar, temperatura spokojnie przekraczała 30°C. A miejsc na odpoczynek w chłodzie jakoś nie udawało nam się napotkać. Tuż nie opodal Soboru Zbawiciela zatrzymaliśmy się na parę zdjęć przed pomnikiem Piotra I. Ów pomnik to metalowy okręt około sześćdziesięciu metrów wysokości z postacią kapitana u dziobu, umiejscowiony na środku rzeki. Rozmachem wykonania może śmiało rywalizować ze Statuą Wolności czy Wieżą Eiffla.

Zbawiciela dłużej oglądał tylko Grzesiek, ja byłem tu już trzeci raz. Udaliśmy się na Arbat odpocząć od nieznośnego upału. W Rosji nie ma zakazu picia alkoholu w miejscach publicznych, co niecnie wykorzystaliśmy w arbackim parku. Jednak trochę nieswojo było się tak afiszować z butelką piwa w ręce...  

Po tej chwili dla ciała udaliśmy się metrem na skraj miasta do jego „płuc”. Niestety, wysiedliśmy o stację za daleko i trzeba było wracać na piechotę. Moje nogi miały stanowczo dość, każdy krok był okupiony coraz gorszym bólem i w efekcie grymasem twarzy.

Gdy dotarliśmy na miejsce, spasowałem, zostałem na krawężniku, tuż obok człowieka, który za 10 rubli ważył i mierzył chętnych. Pewna kobieta zrobliła ówmościowi niezła scenkę, oskarżając go o to, że jego sprzęt kłamie J Reszta poszła na zakupy na pobliski targ. Zrezygnowaliśmy ze zwiedzania parku, bo robiło się już późno.

Po powrocie towarzyszy wsiedliśmy w metro, ja wróciłem na dworzec i tam w poczekalni, czytając „Imperium” Kapuścińskiego, wyglądałem pociągu do Polski. Podstawiono go na około godzinę przed właściwym wyjazdem. Byłem nieco zdziwiony jego standardem, bo oto w końcu było miękko, nowo i europejsko. W szafeczce zaś czekały na nas rogaliki i butelka wody mineralnej. Nie mogłem się jeszcze przestawić na to, by mówić do konduktora po polsku, czy w WC pobierać wodę na nasz sposób – kto jechał ich pociągiem, wie o co chodzi. W odróżnieniu od ich pociągów nasze WC były stale otwarte, tyle że kożystanie z niego na postoju grozi mandatem.

Moskwę opuściliśmy, gdy już zapadał zmrok. Jakieś nowe siły w człowieka wstąpiły –  może to dlatego, że już za dwanaście godzin mieliśmy  przekroczyć granicę kraju.

  • Uniwersytet Moskiewski im Łomonosowa
  • Sobór Nowodziewiczy
  • Uniwersytet Moskiewski
  • Panorama znad rzeki Moskwy
  • Klasztor Nowodziewiczy
  • Rosja!

Wtorek

16 sierpnia 2008

12:13

Nocą przejechaliśmy niemal połowę Białorusi; pociąg jechał w iście ekspresowym tempie... Teraz mija się jedynie pola i wsie. Widać, że i tu dotarł postęp. Kombajny, rolowana słoma, a nie kosiarki i kogutki zboża –  jak się u nas o nich mówi. Domy małe, dość podobne w stylu do tych w syberyjskich wsiach, ale już w przewadze murowane.  

Na dworcu w Brześciu ponownie dopadły nas babuszki z kuricą, blinami, pirogami i piwem.

Nie zarobiły jednak na nas – biednych turystach po trzech tygodniach podróży. Później półtoragodzinna zmiana rozstawu kół na standardy europejskie i oczekiwanie na odprawę celną. Konduktor zapytał się nas, czy nie przewieźlibyśmy mu po kartonie papierosów. Jako że mogliśmy, przystaliśmy na tę propozycję. Dostaliśmy za to po czekoladzie – zniknęły w imponującym tempie.

A odprawa wyglądała tak:

Co panowie zgłaszają coś do oclenia ?

Nie...

Alkohol, papierosy ?

Jedno piwo i karton papierosów.

Kawior ?

Nie!

I poszli do następnego wagonu.

Trochę dziwnie patrzyli się na zarośniętych trzytygodniowym zarostem chopaków,  gdy porównywali zdjęcia paszportowe z ich właścicielami.

Polska przywitała nas od razu... bocianem. Coś niezwykłego –  przez niemal sześć tysięcy kilometrów nie widziałem ani jednego, a tu w Polsce niespełna dwadzieścia kilometrów od granicy leci sobie.

Trochę jednak żal było rozstawać się z tymi ludzmi, ale pięknie się to odbyło.

Gdy już wysiadłem na dworcu w Siedlcach, każdy podał mi rękę przez okno.

Przechodzący starszy gość powiedział do mnie:

Co tak cicho żegnają?!

Zmęczeni podróżą – usprawiedliwiłem ich.

A skąd wracacie ?

Z Syberii...

O! To piękna sprawa... Zazdroszczę... i gratuluję !

 

I tak oto wyglądała podróż moich marzeń, mojego życia…

  • Pierścień z diamentem

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. amused.to.death
    amused.to.death (29.05.2010 23:20) +2
    Ooo...dopiero zaczynam czytać, ale już się dopiszę:)
    Pięknie się zaczyna historia (i kończy:) - bo na koniec też zerknęłam) - też bym chciała kiedyś dotrzeć na Syberię.
  2. przedpole
    przedpole (03.05.2010 14:29) +2
    Podróż marzeń dla każdego szanującego się podróżnika.Zjechałem wprawdzie pół świata ,ale Syberia wciąż przede mną.
  3. mimbla.londyn
    mimbla.londyn (25.03.2010 10:33) +2


    Wspaniala, poruszajaca, wzruszajaca, oniesmielajaca z zachwytu relacja.

    Czytam i jestem,widze,doswiadczam wzruszen jakie byly przeciez Twoim udzialem...

    Bardzo Ci dziekuje, ze podzieliles sie ta zyciowa opowiescia, dziekuje.

    Zycze Ci (i sobie , i innym) jeszcze wielu tak niesamowitych podrozy .
    :)
    .
  4. fiera_loca
    fiera_loca (09.03.2010 1:20) +2
    bardzo fajna relacja,ciekawie napisana,wciaga :)
  5. maciek-39
    maciek-39 (01.01.2010 14:12) +1
    Jestem pod ogromnym wrażeniem. Brawo. :))))
  6. kuniu_ock
    kuniu_ock (22.12.2009 9:35) +1
    o... ja też, jeszcze od czasów Wczesnej Podstawówki, mam ciągoty ku tamtym terenom. Aczkolwiek i Prypiat wraz z Zoną chodzi mi po głowie.. czasem to zanika, ale powraca falowo.
    Charków, wybrzeże Morza Czarnego, Odessa i znane z filmu "Deja vu" Schody Potiomkinowskie, Krym, Kreml, Moskwa z Placem Czerwonym i Mauzoleum... sporo takich Wschodnich ;) miejsc.
  7. dd1981
    dd1981 (21.12.2009 19:48) +1
    Nie byłem i jakoś mnie tam nie ciągnie.
    A na Ukrainę, na Krym mam chrapkę :)
  8. kuniu_ock
    kuniu_ock (21.12.2009 18:08) +2
    uuhhh... sporo napisałeś. pozwolę sobie "wziąć to" na kilka podejść. hmm.. przyznam szczerze - na tyle na ile przeczytałem, Twój użyty styl pisania pasuje do klimatu opowieści, wyprawy.. Adin fot, SMO, sierp i młot...
    aż wpadłem w dziwny nastrój...

    nie wiedzieć czemu - pasujesz mi do wyprawy do Czarnobyla. tak mi się jakoś to wszystko połączyło i skojarzyło. Byłeś tam może? Wybierasz się?

    hm..

    pozdrawiam
    Krzysiek
  9. dd1981
    dd1981 (19.12.2009 18:41) +1
    O tej wyprawie marzyłem długie długie lata
    Rok 2008 umożliwił mi spełnienie tego,
    co wcześniej wydawało się nierealne.
    Oto opis tej wyprawy na „ciemna stronę Słońca”...


    „Cięższą od drogi przebytej jest ta,
    której się nie przebyło...”
  10. dd1981
    dd1981 (19.12.2009 10:19) +1
    Nie wiem o czym bardziej teraz marze... czy jechać w Andy czy powrócić tam raz jeszcze...
  11. rebel.girl
    rebel.girl (18.12.2009 20:26) +1
    a mnie znów ciekawość zżera: zfieszu, jesteś zaspokojony?? ;)
  12. kubdu
    kubdu (18.12.2009 19:53) +2
    Nie żałuję ani linijeczki więc plusa też nie pożałuję. Bomba !
  13. imbusek2
    imbusek2 (18.12.2009 14:11) +2
    Super czyta sie Twoja relację!! Jadę nad Bajkał w 2010! I juz sie nie mogę doczekać!!
    Marzę o tym od wielu lat!!
    A całkowite zacmienie oglądałam w 1999 roku w Rumunii w paśmie Paringu!!

    Duży plus za tekst i zdjęcia!!!

    A gdzie następna podróż????
  14. sagnes80
    sagnes80 (14.12.2009 20:29) +1
    świetna relacja!!! jestem pod wrażeniem i podróży i pasji :)
  15. dd1981
    dd1981 (14.12.2009 17:58) +1
    Nimfa bajkalska pozowała tylko przy ognisku a mój aparacik za skromny był na taka robotę :) A dorzuciłem pewne zdjęcie, które powinno Cie zaspokoić ;)
  16. zfiesz
    zfiesz (13.12.2009 20:14) +2
    ech... nawet najlepsza podróż musi się skończyć. ale bez tego, pewnie nie byłaby taka fajna:-)

    jeszcze raz... kawał dobrej roboty!

    i cieszę się, że instrukcje się przydały. teraz relacja wygląda zdecydowanie lepiej!:-)

    p.s. taka drobna sprawa nie daje mi spokoju... tyle się rozpisywałeś o tych uroczych rosjankach, a... jakoś ich nie widzę:-D o bajkalskej nimfie nawet nie wspominam:-)
  17. dd1981
    dd1981 (13.12.2009 16:48) +1
    Stukrotne dzięki Zfieszu za instrukcje.
    Oddaje w Wasze ręce/oczy poprawiony opis "Syberii 2008". Nie chciało mi się już wstawiać zdjęć pod każdym etapem podróży tylko wrzuciłem na koniec (może kiedyś się za to zabiorę).
    Czekam na komentarze, uwagi i pytania
    Pozdrawiam
  18. zfiesz
    zfiesz (13.12.2009 14:19) +2
    oki... postaram się w miarę jasno objaśnić ci jak zrobić powieść w odcinkach:-)

    na początek, ponieważ tekstu masz bardzo dużo,podziel go sobie w jakimś edytorze na rozdziały, które później łatwo będzie ci zidentyfikować i wklejać. żeby jeszcze bardziej ułatwić sobie sprawę, możesz każdemu z tych fragmentów przypisać etykietkę w postaci miejsca którego dotyczy. oczywiście nie musisz dzielić trasy na kilkadziesiąt fragmentów odpowiadających każdemu przystankowi pociągu, ale kilka głównych byłoby wskazanych.

    jeśli się z tym uporałeś, zmień lokalizację istniejącego punktu na, na przykład, siedlce (bo tam zaczynałeś podróż) i edytując go wykasuj z niego wszystko to, co dotyczy kolejnych "przystanków". skoro ustawiłeś lokalizację jako "irkuck" wiesz też zapewne jak ją zmienić. niekoniecznie? pod tytułem punktu masz linijkę z lokalizacją (w tym przypadku będzie to "irkuck") zamień ją na "siedlce" lub inne miejsce z którego chcesz zacząć, kliknij "sprawdź" i jeśli lokalizacja jest wieloznaczna wybierz właściwą, a następnie zatwierdź. dodaj tagi, popraw edycję jeśli coś się posypało, a na koniec klikasz "zapisz" pod okienkiem edycji i masz pierwszy, krótki punkt podróży.

    zdjęciami chwilowo się nie przejmuj. zdążysz je poprawić...

    gdy pierwszy punkt jest gotowy, kliknij guzik "dodaj nowy punkt podróży" znajdujący się między zdjęciami a oknem komentarzy. procedura jest taka sama jak w przypadku pierwszego punktu: nadajesz tytuł, wybierasz (i jeśli trzeba potwierdzasz) lokalizację, wklejasz tekst, edytujesz, dodajesz tagi i zapisujesz. i tak z każdym punktem po kolei (powiedzmy: moskwa, dinaja, jekaterynburg, nowosybirsk, krasnojarsk, irkuck, bolsze oty, listwanka, itd) aż dojedziesz do końca.

    jeśli po kliknięciu "sprawdź" przy określaniu lokalizacji, okaże się, że jakiejś lokalizacji nie ma w bazie kolumbera, możesz dodać ją samemu. pamiętaj żeby zrobić to w miarę dokładnie, bo inaczej nowosybirsk wyskoczy ci na zachodnim wybrzeżu afryki (tam wyskakują wszystkie niedookreślone lokalizacje:-)

    zrozumiałe? gotowe? świetnie! teraz fotki. te które zostały przy pierwszym punkcie edytujesz klikając czerwony guzik "edytuj zdjęcia". możesz przenieść wszystkie na raz do innego miejsca, lub innej podróży. wybierasz z listy tytuł podróży, a jeśli podróż ma więcej niż jeden punkt, po wybraniu podróży, pojawi się lista z jej rozdziałami. klikasz właściwy, powtarzasz to samo przy każdym zdjęciu, zatwierdzasz i, po odświeżeniu, zdjęcia powinny pojawić się pod właściwymi rozdziałami.

    pozostałe fotki, te które "wypadły" z relacji po zmianie ich lokalizacji edytujesz z profilu. masz tam link "edytuj moje zdjęcia". klikasz, wchodzisz do swojego magazynu i masz tam zdjęcia podzielone według daty dodana i lokalizacji. łatwiej będzie pozamiatać pracując na lokalizacjach. klikasz na lokalizację (dajmy na to "moskwa") i wchodzisz do galerii z twoimi zdjęciami tylko z moskwy. zaznaczasz żeby wszystkie przeniesiono do podróży "syberia 2008", wybierasz punkt podróży (np. zatytułowany po prostu "moskwa") zatwierdzasz i to samo robisz z innymi zdjęciami. efekt końcowy może cię miło zaskoczyć:-)

    jeśli nadal będziesz miał jakieś pytania - wal śmiało! chętnie pomogę, bo ciekaw jestem dalszego ciągu:-) ale mam przeczucie, że sobie świetnie poradzisz!:-)
  19. dd1981
    dd1981 (13.12.2009 10:28) +1
    Dziękuje za kolejne punkty i komentarze.
    Chciałbym podzielić relacje wg sugestii ale nie bardzo potrafię, a nie chciałbym (tak jak stało się ze zdjęciami) by rozsypało się to... Proszę więc o pomoc jak krok po kroku zrobić takową
    PS: Zdjęcia zaćmienia zdobi okładkę pisma Kozirynek (www.kozirynek.com), a w przyszłym numerze ukaże się relacja z tej podróży (etap nadbajkalski).
  20. zfiesz
    zfiesz (13.12.2009 1:35) +1
    aha... i przychylam się do sugestii o podziale relacji na punkty przypisane do miejsc. zawsze to ładna mapka wychodzi:-)
  21. zfiesz
    zfiesz (13.12.2009 1:32) +2
    dla mnie bomba! masa pasji, łzy wzruszenia, odciski, czerstwy chleb i konserwy, folia na namiotach, dziurawe kieszenie... to jest życie!:-)

    jedno tylko mnie szokuje! ileż tam turystów na tej syberii! toż u mnie w herefordzie, słynnym mieście pogranicza, takich tłumów nie uświadczysz! oj! świat się nam kurczy!:-)
  22. sagnes80
    sagnes80 (12.12.2009 21:49) +2
    świetna relacja!!!
  23. mj1945
    mj1945 (12.12.2009 19:01) +1
    To dopiero był dzień…! Przeczytałem Twoja relację z wielkim zainteresowaniem.
  24. iwonka55h
    iwonka55h (11.12.2009 22:32) +1
    a ta podróż koleją, to była kolej transsyberyjska czy jakaś lokalna. Znajoma mnie wyciąga na taki wypad i trochę się waham ze względu na bezpieczeństwo, pijaństwo itp.
  25. rebel.girl
    rebel.girl (11.12.2009 15:16) +2
    nie mam pojęcia, jak to jest - nie powinno być takiego limitu, ale zważywszy, że wrzuciłeś całość do jednego punktu.... możliwe! ;) a nie myślałeś o tym, żeby podzielić tę relację na jakieś części, odpowiadające choćby dniom, miejscom czy etapom trasy?
    nie będzie to wtedy relacja punktowa a linearna ;)))
    no i wydaje mi się, że taką właśnie podzieloną łatwiej się trochę czyta...
    no ale to już kwestia gustu i wyborów "artystycznych" autora ;)
  26. dd1981
    dd1981 (11.12.2009 14:52) +2
    Iwonka55h:
    Dzięki za komentarz i punkty
    Mam ale w sumie to jest najlepsze... kiedyś jeszcze coś wrzucę
    Nie żałuję ani minuty ani km ani rubla :)

    podziecha:
    Dzięki za komentarz i punkty
    Miło mi było poznać tych dwóch ludzi "głodnych życia"

    Ps: Podróż na razie nie ma końca bo z jakiegoś powodu nie mogę umieścić tekstu (może jest jakiś limit). Będę próbował :)
  27. podziecha
    podziecha (11.12.2009 11:18) +3
    RE-WE-LA-CJA!!! W dodatku z moimi ziomami podróżowałeś- z Marcinem B. i Wojtkiem B. Ależ ten świat mały!:-)
  28. iwonka55h
    iwonka55h (10.12.2009 23:32) +5
    witaj, doczytałam do zaćmienia, jutro pojadę dalej.
    Dzięki za piękne wspomnienia z samego zaćmienia słońca.
    Ja w sierpniu 1999 r. jechałam nad Balaton aby obejrzeć zaćmienie. Zgadzam się z Tobą, że przeżycie jest niezapomniane. Księżyc "zjadał" słońce ok. 2 godzin, potem kilka minut ciemności i powrót słonka - najpierw pierścionek, potem coraz więcej tarczy widać. Coś magicznego. Gdy połowa tarczy słonecznej była schowana powoli robiło się coraz chłodniej, przyroda zdawała się szykować się do snu, ptaki leciały do gniazd, pojawiły się owady latające tylko o zachodzie słońca, powoli robiło się coraz ciszej i wyczuwaliśmy w powietrzu jakieś niewytłumaczalne napięcie i niepokój. Dla tych dwóch godzin warto było jechać tak daleko, mam nadzieję, że też nie żałujesz.
    Masz więcej fotek z samego zaćmienia, chętnie obejrzę.
  29. lmichorowski
    lmichorowski (09.12.2009 23:15) +3
    Super podróż, fajna relacja i zdjęcia. Poprawiłbym tylko "kolumberową" lokalizację, która przy każdym zdjęciu podaje "Irkuck". Pozdrawiam.
  30. rebel.girl
    rebel.girl (09.12.2009 15:57) +4
    a nie bardzo wiem, jak skomentować twój opis samego zaćmienia.
    udzieliło mi się wzruszenie, choć to twoje marzenie i twoje przeżycie. pięknie ;)
  31. rebel.girl
    rebel.girl (09.12.2009 15:53) +4
    czyta się rewelacyjnie ;) nawet podróż pociągiem, choć długa, nawet nie wiem, kiedy upłynęła ;)