Podróż słodka turecka herbatka, czyli wakacje 2006
wyleciałyśmy po nieprzespanej nocy, kompletnie nieprzytomne. butlę z gazem musiałyśmy zostawić na lotnisku :) pani, która nas odprawiała, była lekko przerażona - ale cóż, nie było gdzie i komu zostawić, a nie chciałyśmy wrzucać butli butan-propan do zwykłego śmietnika. padło więc na wystraszoną panią. to w sumie miłe, że się zgodziła. a lot był piękny - w chmurach, przez czyste niebo, nad górami...
ck monarchia i festyn rewolucji 2006-09-24
skoczyłyśmy sobie na rewolucję jak na lody do sąsiedniego miasteczka. wracają czasy austro-węgier (to była jednak solidna firma), w budapeszcie czułam się jak u siebie - te ulice, domy, klimat.
no i sam piknik rewolucyjny: przedziwne zjawisko.
nocą zaś - szaleńcza podróż budapeszteńskim metrem bez biletu... czyżbyśmy wydały resztkę pieniędzy na słodycze...? tak czy owak - emocje były. kto widział "kontrolerów" - wie, o co chodzi :)
nocny lot 2006-09-25
nocny lot był piękny, choć niektóre szczegóły umykały mojej uwadze - zasnęłam już na pasie startowym, trudno w to uwierzyć, ale przespałam poderwanie do lotu, ocknęłam się na przekąskę, przespałam drinka i przebudziłam się raz jeszcze chyba tylko po to, by pozazdrościć pewnej współpasażerce obojętności i obycia, z jakimi poprosiła stewardesę o poduszkę.
mam żal do siebie o tego drinka.
aż wreszcie stambuł jak czarodziejski dywan utkany błyskotkami rozbłysł, rozłożył się daleko w dole, coraz bliżej, już.
ciężkawa noc na lotnisku, wertowanie przewodnika, ignorowanie rzeczywistości poza karimatą - próby snu, mocowanie się ze zmęczeniem, oczekiwanie, przyglądanie się własnym nadziejom i obawom.
wreszcie - 6 rano, havasz zabrał nas do centrum.
prawie :)
dałyśmy się złapać naganiaczowi sydney hostelu - 10 dolarów za 2 śniadania, jeden nocleg i darmowy net - dało się przeżyć, ale ogólnie nie było jakoś specjalnie miło, nie wróciłyśmy tam już w drodze powrotnej do domu.
stambuł... zmęczył nas. i przeraził - trochę cenami, bardziej jednak napastliwymi mężczyznami wszelkich profesji. hello, where are you from, excuse me, where are you from... can i ask you a question, aaaaa
where are you from?
błękitny meczet i bose stopy na dywanach. hagia sophia. spacer tu i tam.
wieczorem, gdy muezin odśpiewał koniec ramazanowego postu na ten dzień - ludzie siedzący na trawnikach, w restauracjach, na ławkach. ludzie jedzący. celebrujący jedzenie, świętujący, obżerający się.
my czekalyśmy godzinę na podwózkę na dworzec autobusowy - z powodu ramazanu, całego tego gwałtownego gremialnego jedzenia i zmian w organizacji ruchu ledwo zdążyłyśmy na autobus do goreme...
ale co tam, zdążyłyśmy, a wieczór - gdy tak czekałyśmy - był piękny.
spełnione marzenie 2006-09-27
dziwne uczucie, ale tak - marzyłam o tym od lat. rzeczywistość okazała się jednak większa od moich marzeń. alleluja! ;)))
pięknie. kraina cudów. naprawdę szczęśliwe chwile.
poza tym - kolorowy łańcuch zdarzeń, osób, momentów, słów, śmiechu: juuuzek, czok gizel, louis, który zdezerterował i odjechał traktorem w siną dal, wędrówka trochę na oślep, bez ładu i składu, przed siebie, na azymut mojej intuicji i z tym cudownym przekonaniem, że gdzie dojdziemy, będzie dobrze. winogrona, słońce, ryzykowny trawers piarżyskiem, zagubienie w cudownie czerwonej dolinie, wichura i szalona jazda w piątkę w szoferce starej furgonetki z pękniętą szybą... to było coś, ręka zawstydzonego i zachwyconego kierowcy między moimi nogami - a przecież to tylko zmiana biegów! paulina na kolanach joseffa, ręka tureckiego młodzieńca na kolanie pauliny, do tego ujadający piesek z ostrymi ząbkami w fazie szału i turecka muzyka. w tym wszystkim nie było nic zdrożnego, o nie. po prostu inaczej się nie dało. a na dokładkę - muzyka... cały czas się śmialiśmy, nie było rady.
i nigdy nie zapomnę nocy nad miasteczkiem. światła goreme, kolejny dywan z błyskotek pod naszymi stopami, głos muezina rozlewający się w ciemności, trawa, świerszcze, piwo, rozmowy o niczym, polityce, seksie, psychologii. czworo obcych sobie ludzi, blisko.
ostatniego dnia pojechałyśmy do derinkuyu - całkiem samodzielna wycieczka, jednak potrafimy. zwiedziłyśmy podziemne miasto, które nieco nas rozczarowało, a następnie dokonałyśmy nieoczekiwanych zakupów i nie dałyśmy się jakimś cudem rozjechać na głównej ulicy miasteczka. a była ona imponująca. otóż to. i urocza - z kurami, przyczepami, stosami drewna, gapiącymi się na nas ludźmi i wiszącymi przed sklepami kiełbasami.
mniam :p
lekcja cierpliwości 2006-09-30
długi wieczór na stacji w kayseri, dobrze, że pociąg miał tylko 15 minut spóźnienia. poznałyśmy w tym czasie davida, dziwnego, starszego, zakręconego... zgubił się, znalazł dopiero w malatyi, gdzie pociąg miał już 1,5 godziny tyłów. i jakos tak z nami został, chciał się zaopiekować, pojechał z nami w góry...
ale do tego - wybiegam zbyt zuchwale w przyszłość - jeszcze godziny stukotu kół, przesuwających się w żółwim tempie krajobrazów - ta podróż nie chciała się skończyć. na szczęście góry za oknem - były piękne jak góry...
turecka kolej... ćwiczenie cierpliwości.
dziewczynka ze spinką 2006-09-30
dziewczynką zajmowała się kobieta, oczywiście, mężczyzna spał jak dziecko całą drogę. zresztą - nie było to trudne, to zajmowanie się, mała nie mogła oderwać wzroku od dwóch znużonych, zaspanych europejek, które - jakby im było mało zmęczenia i monotonii jazdy - hipnotyzowała wzrokiem, a następnie za pomocą spinki.
i wreszcie 2006-09-30
po wielu godzinach... zmęczone krajobrazami monotonnie przesuwającymi się za oknem - dotoczyłyśmy się wreszcie do malatyi. podróże tureckimi pociagąmi są dosyć przyjemne i tanie. trzeba jednak mieć na nie czas. dużo czasu.
allah tak chciał 2006-09-30
czasem to dzieje się samo, zupełnie mogłoby cię nie być, plecak podawany z rąk do rąk, jakaś karteczka z tajemniczą nazwą, narady mężczyzn, którzy sami nie mają pewności, ale przecież i tak wiedzą lepiej, te turystki to mają pomysły - jest tylko jedna droga, droga przez góry: do adiyaman.
no niech będzie, skoro inaczej nie można, niech będzie, właściwie tak samo dobrze jak gdzie indziej, a może i lepiej, wszystko jedno, pięknie.
najwyżej zanocujemy... gdziekolwiek.
słodka turecka herbatka 2006-09-30
kahta, kahta. jeszcze nie zdążyliśmy postawić drugiej stopy na jej ziemi, jeszcze nie zdążyliśmy podnieść oczu i rozejrzeć się wokoło, a już dopadł nas zbyt uprzejmy i stanowczy monsieur. czy może nam pomóc? z pewnością, i choć chcieliśmy najpierw sami przyjrzeć się temu, co miasto ma do zaoferowania - nic z tego, zaciągnął nas niemal siłą do swojego biura.
david twierdził potem, że to nielegalne. że zgłosi w jakimś departamencie turystyki w stambule, że...
pisana nam była jednak podłoga w pensjonacie tego krogulca, pisana wyprawa na nemrut z sympatyczną parą prawników ze stambułu, którą zgarnął chwilę wcześniej i oszukiwał jak nas. próbowaliśmy gdzie indziej, wszystkie ścieżki tego małego paranoicznego światka prowadziły jednak do dusznego salonu, w którym zgromadziła się miejscowa młodzież (męska oczywiście) i paląc bez umiaru - oglądała uparcie telewizję, poklepując się pieszczotliwie po udach i trzymając za ręce. miałyśmy tam spać.
bezradne wobec tego zamknietego obiegu i zmęczone uspokajaniem wzburzonego davida, który zdążył zniechęcić do siebie większość ziomków gospodarza, walcząc o lepsze warunki dla nas - ugotowałyśmy sobie zupę (mysz pod wiatą), podeliberowały nad możliwością noclegu pod chmurką i poszły zrelaksować się do... owszem, do kawiarenki internetowej.
i to było naprawdę przyjemne. kawiarenka - jedna z dwóch na głównej ulicy - taka sobie zwykła, lekko duszna, z brudnymi klawiaturami, zaraz jednak znalazły się dla nas 2 miejsca i słodkie tureckie herbatki. i w tym pełnym bacznie przyglądających się nam mężczyzn mieście w tamten ciepły wieczór, kiedy wszystko działo się samo, muezin darł się przez swój głośnik, pomyślałam, że po powrocie do domu czegoś z pewnością będzie mi brakować......
(nie, nie stad spoconych mężczyzn... :p)
w nocy zapomniano nas obudzić o 3, dopiero pół godziny później zerwałyśmy się na równe nogi - godzina wyjazdu w górynie tyle wybiła, ile rozbłysła zapalonym nagle światłem. nawet david zdążył się już umyć. po 15 minutach zbierania, ubierania i przepakowywania byłyśmy na szczęście gotowe do wyprawy.
mercedes benz 2006-10-02
długa podróż autobusem, przyjemna. od 11:30 (wbiegłyśmy w ostatniej chwili na dworzec! wypatrywano nas z niepokojem... aaa, a bilety dostałyśmy na krechę, stargowawszy wcześniej 10 ataturkow!) w niedzielę 1 października do 6 rano 2 października...
i mehmet :)
chimera i koledzy z olymposu 2006-10-05
otostop... ale najpierw uroczy olympos, pff, turystki burżujki, a jakie obiady!
z zamkniętymi oczami 2006-10-05
bezmyslna brawura, ale dojechalysmy :)
paulina ponoć pierwszy raz widziała, jak się czegoś naprawdę bałam. no i tak było - nie cierpię szaleńców za kółkiem.
swoja drogą - piękna trasa... przepiękna.
samo fethiye nie zrobiło na nas jakiegoś superpozytywnego wrażenia. ot, miasteczko kipiace turystami z europy, ba - z całego świata.
ale wycieczka na plażę w oludeniz - ponoć najpiękniejszą tutejszą plażę - i do opuszczonej greckiej wioski kayakoy była bardzo ciekawa. szkoda w sumie, że nie miałyśmy więcej czasu, by zagłębić się w te smutne opuszczone uliczki...
lokanta o 4 nad ranem 2006-10-07
no bo wylądowałyśmy w środku nocy na dworcu pełnym podejrzanie wyglądających turków wiadomej płci. zdesperowane zdecydowałyśmy się wydać parę groszy i zanim tuż przed świtem zabierze nas pierwszy dolmusz do Kuşadası - wpakować się do w miarę bezpiecznie wyglądającej lokanty.
tym sposobem straciłyśmy fortunę na dwie herbatki i porcję zupy, pieprzowej, jak się okazało nieco zbyt późno, by wycofać się z tego kulinarnego szaleństwa. właściwie miało to swój urok, a paulinie nawet smakowało.
w końcu ktoś po nas przyszedł, grzecznie podreptałyśmy z plecakami za facetem i po odsiedzeniu kolejnych 20 min w zimnym busie - odjechałyśmy z tego ponurego miejsca.
cóż, noc była zapowiedzią. zapowiedzią niezrównoważonego naganiacza, który zaciągnął nas do zatęchłego hotelu z basenem bez wejścia do basenu, zapowiedzią mało atrakcyjnego, przeładowanego turystami miasteczka i ponad wszystko - zapowiedzią zapchanego kibla.
co robiłyśmy?
ano spacerowałyśmy, gapiły się na ludzi, odganiały namolnych zaczepiaczy, miejsce jednak jakoś nie sprzyjało odpoczynkowi. były owoce, internet, prawie śmiertelna dawka papryczki, wycieczka na wysepkę w zatoce i plażę kobiet, a na deser - prócz przepychania kibla wieszakiem na ubrania - awantura z właścicielem. taka prawdziwa. taka, że aż zaczęłyśmy się bać. taka, że tylko allah mający nas niewątpliwie w swej opiece uchronił nas przed... właściwie nie wiem czym. przed wybuchem śmiechu prosto w twarz rozhisteryzowanego właściciela hotelu i wszelkimi konsekwencjami takiego szaleństwa. poszło oczywiście o pieniądze, a katastrofalne w skutkach mogło okazać się wykrzyczane do nas zdanie: ”but it costs half past twelve!”... :ppp
no ale. wpis robi się już nieprzyzwoicie długi, a nie wspomniałam jeszcze o najważniejszym: o wycieczce.
otóż... pojechałyśmy. pojechałyśmy sobie na wycieczkę, a podróżowanie po turcji lokalnym transportem poza stricte turystycznymi trasami jest piękną przygodą samo w sobie. ekscytującą i zabawną. w pobliże didymy dotarłyśmy bez problemu. celem były ruiny świątyni apollina. wrażenia? upał, upał straszliwy i chłodny cień kolumn - tych ostatnich stojących i tych zwalonych przed wiekami, podtrzymywanych siłą naszej wyobraźni, falującej w słońcu i kurzu. nie wiadomo, co bardziej wyobrażone w tym miejscu... pęknięcia i szczeliny w murach, umykające jaszczurki... większość rzeźb wywieziono do... no, gdzieżby indziej - do british museum, ale ruiny świątyni i tak robią wrażenie. sanktuarium apollina, święte źródło, wyrocznia... rozpalone czoło, chłód zwalonych kamieni. i ta ironia historii, która wzmaga i tak już ogromny dystans: tym kilku ocalałym meduzom można było spojrzeć w twarz bez lęku. śmiało. bez zdziwienia. bo czy to dziwne, że patrząc na ludzi setki lat, wolały zmienić w kamień same siebie?
dostanie się popołudniową porą z didymy do miletu łatwe nie było. złapałyśmy jednak jakiś busik, który dowiózł nas do sąsiedniej mieściny. stamtąd... stamtąd było już blisko, ale niestety - nie kursowała już żadna komunikacja publiczna. czekał nas kilkukilometrowy marsz w lejącym się z nieba żarze... i niepewność co do możliwości powrotu do selczuku. ale jechać taki kawał świata i zrezygnować niemal już u celu? nie ;) jeszcze w granicach wioski złapałyśmy stopa - przejażdżka na pace miała ten ogromny plus, że pozwalała cieszyć się widokami i chłodzić czoło przed kolejną porcją wrażeń.
dream guests :) 2006-10-09
no właśnie. dream guests ;)
a główny punkt programu to oczywiście efez. miasto ma jednak jeszcze kilka innych atrakcji - warto zatrzymać się na noc, choć desperaci mogą zdążyć w jeden dzień.
białe ciepłe 2006-10-10
bawełna, chmury, bałwanki, stopy w chmurach - szkoda, że nie ma takich tagów.
are you two together? 2006-10-12
are you happy together?
natręty na wielkim bazarze. ostatki ramazanu. taras na dachu hostelu. moje chyba najsmutniejsze urodziny ever.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Ja widać z reakcji odwiedzających Twoją wycieczkę że trzeba by tu przyjechać tylko kiedy, urlop za krótki na plany wyjazdowe. Postanowiłem że kraje bliżej Europy odwiedzę na emeryturze - jeszcze osiem lat. Bardzo dziękuję za piękne opisy miejsc gdzie Byłaś. Pozdrawiam
-
ech, dzięki! ;)
trasa i plany godne pozazdroszczenia! zazdroszczę! ;) mnie właśnie ciągnie do wschodniej turcji...
w gruzji i azerbejdżanie byłam, tyle że relacja musi swoje odczekać ;) też bardzo polecam!
a armenia z pewnością w najbliższej przyszłości. -
chciałam tu napisać coś o przyjemności, ale jestem PEWNA, że zfiesz by się czepił ;)
bardzo dziękuję, czuję się - jak zwykle w takich razach - zawstydzona ;) -
Widzisz, Rebel, poważnie myślę o odwiedzeniu Turcji w marcu - musiałam przeczytać tę relację. A Twój język... strumień świadomości...ciąg skojarzeń - to czysta przyjemność.
-
na zdrowie! turcja jest przepiękna i bardzo zróżnicowana - każdy coś dla siebie znajdzie ;) a choćby i takiego mehmeta ;)
balony... widziałyśmy ;) jednak nie była to przyjemność na naszą dziurawą kieszeń ;)
może kiedyś... na pewno tam wrócę... nie wiem tylko, czy jest sens zakładać, że będę miała coś w tych kieszeniach ;) -
Narobiłaś mi smaku, chyba w marcu zrobię sobie wolne...
A balony w Goreme? Widziałyście je? strasznie mnie korci taki wypad.
Wciągająca relacja... I jak tu teraz iść spać? Jakiś Mehmet mi się przyśni i co będzie? - się zobaczy :) -
odwiedzić Turcję "po wielokroć" - POPIERAM, POPIERAM, POPIERAM - byłam tam 25 razy i jeszcze nie mam dosyć !!! Super opis i wyprawa ;-) Ja Istambuł wspominam cudownie, na pewno tam wrócę !!!
-
jak "zawsze coś", znaczy, że jest dobrze ;)
-
nieee no.... zawsze coś.. (ale kto powiedział, że będzie lekko? :P) nie napisałem tego po t, by Cię poprawiać! ;P chodziło mi bardziej o to:
kuniu - bardzo dzielny jesteś ;) miło naprawdę, że tu zagladasz ;) kurde ;)
pozdr.
- niewinny ę ą Kuniu :P -
a, no fakt, ty to taki nie tylko niewinny, ale i ą ę jesteś ;)
-
kurdę ;)
-
ojej, dziękuję, imichorowski ;) na zdrowie, rzekłabym, tylko że cukier nie bardzo chyba zdrowy... ;) kolejne filiżanki słodkich i nie tylko dobroci w miarę napływu weny i czasu ;)
kuniu - bardzo dzielny jesteś ;) miło naprawdę, że tu zagladasz ;) kurde ;) -
Ze wszystkich rozkoszy nigdy nie przekonałem się do słodkich jak ulepek herbat. Po prostu nigdy nie lubiłem słodkiej herbaty. Tym większe brawa dla Ciebie, że Twoją słodką herbatę wypiłem ze smakiem. a nawet poprosiłbym o drugą filiżankę. Pozdrawiam
-
Okejusek.. jeszcze parę fot mi zostało do obejrzenia, ale zostawię na później :)
W jakim to filmie było..? "Jeszcze tu kurdę wrócimy!!!" ;P -
dzięki! trzymam za słowo ;)
-
o tak :) fajnie się czyta :)) "lekki" opis ciekawej podróży :)) obiecuję jeszcze tu zajrzeć i śmignąć przez galerię (póki jeszcze jestem na zwolnieniu ;P)
Pozdrawiam :)) -
dziękuję za błyskawiczną reakcję! na pewno warto wybrać się do turcji, co ja mówię - warto po wielekroć ;)
pozdrawiam!
(niestety wciąż nie udało mi się dokończyć relacji, ale może w końcu się zmobilizuję, by zapełnić te białe plamy pod koniec...) -
ale napewno pojade
-
Świetne w Turcji jeszcze nie byłem
-
ojej, dziękuję ;) dosyć skromne, ale... wesołe, że tak powiem ;)
-
este125 - dziękuję bardzo ;)
jak już znajdę odpowiednie miejsce na ziemi, żeby postawić swój fotel bujany, to... kto wie ;))) pozdrawiam! ;) -
nie no, niczego więcej nie pisałam... jeszcze ;)
-
a ty dodałaś tu jakieś nowe literki? bo nie chce mi się od nowa czytać:-p
-
agnieszko, dziękuję za dużego plusa i wszystkie małe ;)
cieszę się, że się podobało ;) -
rebel bardzo ciekawa relacja :) podróż pełna przygód:) duży plus za lekkie pióro i humor :)
-
dziękuję! ;)))
-
Rebelko, nieźle jesteś zakręcona, ...słoik przy Tobie to furda!
aha, to jest kompement :-) -
sławanko, dziękuję bardzo za wszystkie plusy!! ;)
-
ja chce do Turcji! natychmiast!!