2006-08-24

Podróż Dalmacja - feeria barw, magia zapachów

Opisywane miejsca: Wiedeń, Chorwacja, Krka, Trogir, Dubrownik (525 km)
Typ: Blog z podróży

Opis:

Słońce, błękitne morze i kamienna plaża - to wizytówka Chorwacji Chorwacja. Kraj tysiąca kolorów, intensywnych i pełnych życia tak bardzo, jak tylko się da. Kraj mocno zapadających w nozdrza zapachów – lawendy i rozmarynu. Czerwonych dachów mieniących się w słońcu. Kotów dumnie spacerujących po ulicach. Tysiąca małych i większych wysepek zanurzonych w błękitnych wodach Adriatyku, krętych dróg, które za każdym zakrętem ukazują kolejne tajemnice okolic. Kraj, na którym piętno wyrył wszechobecny biały kamień; to z niego budowane były kościoły, kamienice i uliczki. Niewielkie i urocze kamieniste plaże są tu codziennością, a słona turkusowa woda morska pozostawia na skórze białe ślady. Trudno nie zgubić się w wąskich uliczkach i nie zachłysnąć się urodą wodospadów w parkach narodowych. Soczysta zieleń, głęboki granat, intensywny turkus i błyszcząca w słońcu czerwień, fiolet lawendy i biel kamieni. Czegóż chcieć więcej…

Decydujemy się wybrać do Chorwacji samochodem. Mimo niezbyt komfortowej podróży (mamy do przebycia ok. 1600 km w jedną stronę), ten wariant ułatwia nam mobilność i możliwość dotarcia do niemal każdego miejsca na jakim nam zależy. Chcemy zobaczyć jak najwięcej, wiec wybieramy wariant przemieszczania się z miejsca na miejsce, spędzając w jednej miejscowości 2-3 noclegi. Wybieramy Dalmację. Dowiedzieliśmy się, że to chyba najpiękniejsza część Chorwacji i chyba najbardziej popularna. Chorwacja ma to szczęście, że w całej swojej rozciągłości położona jest nad Adriatykiem, więc praktycznie każda jej część jest atrakcyjna turystycznie. Zwiedzenie jej w całości w czasie dwutygodniowego urlopu wydaje się jednak niemożliwe (wybrzeże na terenie Chorwacji ciągnie się na prawie 1800 km), dlatego postanowiliśmy szerzej poznać jeden z regionów. Punktem obowiązkowym był Dubrownik. Pozostałe miejsca określiliśmy mniej więcej tworząc ramowy plan podróży, nie zamykając się na niespodzianki i nieplanowane atrakcje.
Na pierwszy przystanek w Chorwacji wybieramy Plitwickie Jeziora. Przekonani, że przekroczywszy granicę, znajdziemy się w ciepłym i słonecznym kraju, mocno się rozczarowujemy. Chorwacja wita nas deszczem i zimnem. Nie wygląda to zachęcająco. Noc spędzamy ok. 30 km przed Plitwicami, by z samego rana dotrzeć do parku. Deszcz powoduje, że zwykle w tłocznym parku narodowym, tym razem niewielu turystów. Nie pada, ale jest pochmurno i mgliście.


Zieleń i wodospady - oto Plitvice Zwiedzanie rozpoczynamy od wejścia drugiego i od najpiękniejszej części Plitwickich Jezior. Wybieramy 6. godzinną trasę nr C. Naszym oczom ukazują się piękne turkusowe jeziora, przeplatane drewnianymi krętymi mostkami, zanurzone w lesie pomiędzy skałami. Wokół zieleń drzew i tajemnicza mgła, która skutecznie osłabiała intensywne barwy. Z oddali słychać delikatny szum – to wodospady, małe i duże, a wszystkie spływają do jeziora.


Taim statkiem płyniemy po tajemniczym jeziorze Zalecamy rozpoczęcie zwiedzania od tego właśnie wejścia, ponieważ rano można zrobić zdjęcia turkusowym jeziorom. Trasa z drugiego wejścia umożliwia to po południu i wówczas pod słońce trudno zrobić zdjęcie (choć profesjonalni fotografowie zalecają robienie zdjęć właśnie pod słońce wbrew powszechnemu mniemaniu, z użyciem lampy; nam się to nie udawało). Schodzimy w dół. Woda jest krystalicznie czysta, widać dno, a na nim połamane konary drzew. W wodzie niezliczone ilości ryb, wokół trawy i czcina. Wszystko to powoduje, że człowiek może poczuć się jak w bajce. Żałujemy tylko, że nie ma słońca, wówczas widok byłby jeszcze bardziej niesamowity.

 

Idąc dalej, mijamy kolejne jeziora, tym razem już mniej turkusowe, jaskinie skalne, bujną, soczystą zieleń i wodospady. W połowie trasy czeka na nas statek, którym płyniemy spokojnym i tajemniczym jeziorem, cały czas pogrążonym w mgle. 

W trakcie wycieczki pogoda niestety się pogarsza, zaczyna padać deszcz. Nie zniechęca to nas i cały czas podziwiamy uroki parku narodowego. Po wyjściu zatrzymujemy się w barze na małym posiłku i herbacie. Nie polecamy tam jedzenia, drogo (jak na warunki polskie) i fatalnie…


Skały i woda - plaża w Chorwacji Po południu ruszamy w dalszą drogę. Autostradą kierujemy się w stronę Zadaru. Obserwujemy niesamowite zjawisko. Na termometrach na autostradzie z każdym kilometrem wzrasta temperatura. Wreszcie na niebie pojawia się słońce i z radością zauważamy, że wreszcie zaczynamy się czuć jak na prawdziwym urlopie. Przejeżdżamy przez Zadar i magistralą adriatycką zaczynamy kierować się na południe.

 

Widok jest niesamowity. Kręta droga, słońce i wreszcie morze. Po lewej stronie natomiast strome łańcuchy krasowych Gór Dynarskich, które niestety nie są zagospodarowane i nie ma możliwości wybrania się tam na spacer. Słusznie magistrala adriatycka nazywana jest jedną z najpiękniejszych dróg w Europie.
Z ulicy widać skalistą plażę i błękitną wodę. Morze jest łagodne, delikatnie szumi, a drobne fale połyskują w ciepłym słońcu. Postanawiamy wykorzystać pierwszą nadarzającą się okazję i po raz pierwszy kąpiemy się w morzu. Woda jest bardzo słona, ale ciepła i przyjemna.
Po kilku godzinach docieramy do Vodic. Tu postanawiamy pozostać na kilka dni.

  • Park Narodowy Plitvickie Jeziora
  • Tajemniczo, we mgle...

Decydujemy się na nocleg w okolicach Szybenika, aby przez kilka dni pobytu tutaj zwiedzić Split, Zadar i Szybenik. Postanawiamy zostać tu na trzy noce.


Pierwszy cel naszej wycieczki to Szybenik. Podobno najbardziej zapamiętuje się to, co zobaczy się na początku i to wywołuje największe wrażenie. Chyba coś w tym jest, bo to miasto wydało się nam jednym z najbardziej urokliwych. Zwiedzamy go w pochmurny dzień, nie ma więc tłumów turystów, więc bez problemu można obejrzeć to, co nas interesuje. Najważniejszym miejscem w Szybeniku jest katedra sv. Jakoba, do której wchodzi się po schodach prosto z nadmorskiego bulwaru. Kościół, jak na katedrę, jest niewielki, ale robi wrażenie. Biały kamień, kunsztowna fasada, rzeźby czynią z niego interesujący widok. Katedra usytuowana jest na niewielkim placu, skąd rozchodzą się schody i przeraźliwie wąskie uliczki w głąb miasteczka.

Momentami wydaje się, że gdy otworzy się okiennice z sąsiednich kamienic, jedna uderzy o drugą. Na placu stoi pomnik twórcy katedry – wielkiego budowniczego Juraja Dalmatyńczyka.
Miasto ma swój klimat – ciche i trochę senne, spokojne i majestatyczne.
Ze znajdującego się nieopodal wzgórza podziwiamy widok na Szybenik i port.

Jest uroczy, lecz to, czego w nim brakuje, to odrobina słońca, które rozświetliłoby piętrzące się na dachach domów i kamienic rude cegły. By móc udać się na wzgórze i zamek, musieliśmy zapłacić za bilet 10 KN.


Nie jest to duża kwota, jednak to w Chorwacji jest nagminne – każda wieża, każde wzgórze, to opłata. Chorwaci chcą jak najwięcej zarobić na turystach, ale widać, że potrafią bardzo dobrze zagospodarować zarobione pieniądze. W kilkanaście lat po zakończeniu wojny nie widzimy tu jej śladów. Dobre drogi, nowoczesna infrastruktura dla turystów, duży wybór miejsc noclegowych – od luksusowych hoteli, do skromnych, niedrogich kwater prywatnych, czystość i odnowione turystyczne miasteczka – to zapewne atuty, które, oprócz tych największych i naturalnych czyli pogody i pięknego wybrzeża, sprowadzają tu co roku rzesze turystów.
Schodząc ze wzgórza można zahaczyć o malutki cmentarzyk, do którego prowadzi piękna, mosiężna i dostojna brama oraz dwa rzędy tui. Tu usłyszeć można prawdziwy koncert cykad.

Deszczowy Split


O ile w Szybeniku było pochmurno i od czasu do czasu spadło kilka kropel deszczu, o tyle w Splicie przywitała nas prawdziwa ulewa. Prawie godzinę siedzieliśmy w samochodzie, bo nie dało się wyjść na zewnątrz. Pogoda robi niespodzianki – kto by pomyślał, że w sierpniu w Chorwacji może być tak zimno i deszczowo. Wierzymy jednak, że jeszcze załapiemy się na słońce, a tymczasem staramy się dostrzegać pozytywy ciesząc się, że możemy zwiedzać bez upału. Już za kilka dni okaże się, że zatęsknimy za przyjemnym chłodem…


Split, być może ze względu na aurę, nie robi na nas dużego wrażenia. Duże miasto, gdzie tylko niewielka przestrzeń starówki jest ładna i interesująca. Sama miejscowość straszy okropnymi blokowiskami, wyglądającymi zdecydowanie gorzej niż nasza wielka płyta. Gdy oglądamy miasto z wieży, stanowią one dużą część panoramy. Na ich tle tradycyjne czerwone dachy, port, wąskie ulice i kamieniczki zdają się ginąć. A już na pewno siła rażenia ich urody maleje.

W Splicie warto obejrzeć Pałac Dioklecjana, a właściwie pozostałości po nim. Dioklecjan, cesarz rzymski zbudował tu w latach 295-305 rezydencję na późniejsze lata swojego panowania. Mury pałacu miały 2 m grubości, a budulec na nie pochodził z wyspy Brać i Egiptu. Być może wpływy egipskie zadecydowały o tym, że wejścia do katedry w kompleksie strzegły dwa sfinksy.

Obowiązkowym punktem wycieczki jest obejrzenie pomnika Grzegorza z Ninu, wczesnochrześcijańskiego biskupa. W samym pomniku ani w postaci nie ma nic niezwykłego. Istnieje jednak legenda, że dotknięcie czubka buta biskupa przyniesie szczęście.

Co ciekawe, miniaturę pomnika można obejrzeć w Ninie, miejscowości z której pochodził, położonej na północ od Zadaru. Przewodniki nie piszą jednak, czy dotknięcie miniatury także może przynieść szczęście.


Warto także przejść się starówką i – mimo brzydkich blokowców okalających stare miasto – wejść na wieżę i podziwiać Split z góry. To tyczy się praktycznie każdego miasteczka w Chorwacji – z wieży czy ze wzgórza pięknie wyglądają kamienne budowle wykończone rudymi, ceglastymi dachami. Krążąc po mieście trzeba nastawić się niestety na fatalne jego oznakowanie; do centrum trafić jest bardzo trudno.

Aura w dalszym ciągu nie sprzyja, dlatego rezygnujemy tego dnia ze zwiedzania Trogiru. Mijane miasteczka wyglądają pięknie a jednocześnie tajemniczo – wysunięte w głąb morza, mieniące się w delikatnym słońcu, a nad nimi złowrogie brunatne niebo.
Niebo wkrótce robi się czarne i zapada noc. Postanawiamy po drodze powrócić do Szybenika by obejrzeć go nocą. Robi takie samo, a może jeszcze większe wrażenie niż w dzień.

  • Szibenik nocą
  • Piękna katedra w Szibeniku
  • Białe kamienice są wszędzie
  • Widok na Szibenik
  • Dokąd ta brama prowadzi?
  • W Splicie- to na szczęście:)
Kolejnego dnia wreszcie budzi nas upragnione słońce. Postanawiamy to wykorzystać i zwiedzamy park narodowy Krka. W przeciwieństwie do Plitvic, zwiedzamy go we wspaniałej słonecznej pogodzie. Najbardziej widowiskowy wodospad to Skradinski Buk, który uformowany jest z 17 szeroko ciągnących się kaskad delikatnie szumiącej wody. 


Park Narodowy Krka W parku można kąpać się pod wodospadem, dlatego warto zabrać ze sobą kostium kąpielowy. My nie doczytaliśmy tej informacji, jednak nie przeszkodziło mi to aby w pełnym ubraniu zanurzyć się w wodę – jak można darować sobie tak fantastyczną kąpiel! Woda wartka, kamienie śliskie, przyjemność jednak ogromna. Wodospady mniejsze niż w Plitwicach, park bardziej „komercyjny” i przygotowany na turystów, niemniej jednak także piękny.

Drugi punkt naszej dzisiejszej wycieczki to Nin, malutka miejscowość wysunięta najbardziej na północ z regionu Dalmacji.
Po przybyciu na miejsce warto spojrzeć na zegarek czy rzeczywiście dobrze chodzi, bo czas płynie tu zupełnie inaczej. Wolniej i bardziej majestatycznie. Senna mieścina żyjąca swoim własnym życiem, opodal miast, metropolii i pośpiechu. Trudno uwierzyć, że kiedyś była stolicą Chorwacji, zaraz po osiedleniu się Chorwatów na tych terenach, w VII wieku. 

To, z czego jest najbardziej słynna to najmniejsza katedra świata. Obejść ją można, wg przewodników w 36 kroków. Budowla została wzniesiona według najważniejszych pozycji słońca, czyli momentu letniego i zimowego przesilenia – zrównania dnia z nocą. Stała się przez to jednocześnie zegarem, kalendarzem i świątynią. 

Nieopodal katedry znajduje się miniatura pomnika Grzegorza z Ninu. Profilaktycznie tu także dotykamy buta na szczęście.
Z Ninu jedziemy do Zadaru. Zwiedzamy go po południu, w ciepłym, pomarańczowym słońcu powoli zbliżającym się ku zachodowi.
Zachód obserwujemy z wieży, niestety nie jest tak ładny, na jaki się zapowiadał. Wszystko przez zachmurzone niebo.

Miasto na pewno warto zobaczyć. Jedynym minusem, który występuje we wszystkich większych miastach Chorwacji, są szare blokowiska otaczające kamienne stare miasta. W Zadarze widać to szczególnie. Jednak w oderwaniu od nich, stare miasto wygląda imponująco. Na starówkę wchodzi się imponującą bramą z weneckim lwem, które stanowią najważniejszą budowlę renesansową w Zadarze. Piękna ulica Szeroka, uroczy rynek, kościół sv. Donata to niektóre tylko atrakcje miasta, które warto zobaczyć.

  • Najmniejsza katedra świata w Ninie
  • Czyż nie piękne?
  • Senny i leniwy Nin
Trogir uważany jest za jedno z ładniejszych miast Dalmacji. Nie bez powodu wpisany został na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Dla nas ma jedną wadę – ze względu na swoją urodę jest zatłoczony i pełny turystów niczym rynek w Krakowie. Niemniej jednak polecam każdemu wizytę tam.

Jak każde miasteczko w Chorwacji, także Trogir pochwalić się może wąskimi uliczkami i budowlami z białego kamienia. Godny zwiedzenia jest rynek, plac Jana Pawła II. Na placu znajduje się piękna katedra św. Wawrzyńca, do której wejścia strzegą dwa kamienne lwy oraz wieża, na którą szczególnie polecam wejść, gdyż widok na miasto z góry na długo pozostaje w pamięci.

Z Trogiru kierujemy się w stronę Riwiery Makarskiej. Jadąc poznajemy prawdę stwierdzenia, że im dalej na południe tym ładniej. Poruszamy się krętą serpentyną. Po lewej stronie mamy góry i momentami spalone słońcem lasy, po prawej błękitne morze i kolejne miejscowości.
Zatrzymujemy się w Tucepi chcąc tu znaleźć nocleg na kolejne kilka dni. Niemal cała miejscowość leży nad brzegiem morza, wzdłuż długiej, kamienistej plaży. Jest niewielka, lecz ma typowo kurortowy hałaśliwy klimat. Dlatego postanawiamy jechać dalej.

 

Zatrzymujemy się w Igrane i to jest strzał w dziesiątkę.

Urokliwe Igrane

Znajdujemy tu sympatyczną kwaterę nad samym morzem. Zakochujemy się w Igrane od pierwszego wejrzenia. Położone nad zatoką, wokół plaży domki i kwatery prywatne zanurzone w zieleni.


Cisza i spokój, niewielkie kafejki przy plaży. Postanawiamy zostać tu na cztery dni.
Oprócz pięknego widoku, z Igrane zapamiętamy wietrzną pogodę. Silny wiatr bora

daje się nam we znaki, szczególnie wieczorami. Dlatego wieczory na tarasie nie należą do najmilszych; spędzamy je w towarzystwie znajomych, którzy też w tym samym czasie spędzali urlop w Igrane. Skutecznie grzeje nas chorwacka rakija, która jest naprawdę mocna;) Pijemy rakiję w wersji „nie dla turystów”, bez cukru i dużo mocniejszą od tej sprzedawanej w ładnych szklanych butelkach z ozdobami. Mnie jednak nie przypada do gustu; za bardzo przypomina alkohol typu whisky, choć z prawdziwym whiskaczem niewiele ma wspólnego;)
Wiatr ma także swoje plusy. Umożliwia kąpiel wśród fal. Zwykle łagodny Adriatyk zamienia się w groźniejsze morze, a mocne fale rozbijają się o pomost i skalisty brzeg.
Plaże w Igrane są niewielkie, piaszczyste, wijące się pośród poszarpanych skał. Wokół intensywnie zielone drzewa pinii. Snurkując, można zauważyć nieduże ryby, od czasu do czasu groźne jeżowce. Nie jest to wprawdzie fauna Morza Czerwonego w Egipcie, ale i tak podwodne widoki ciekawe.

Lawendowy Hvar

Pierwszą wycieczkę w tej okolicy urządzamy na wyspę Hvar, znajdującą się niemal na wysokości Igrane. To jedna dłuższych wysp Chorwacji (ma ok. 70 km) i najładniejsza ze wszystkich, jakie zwiedziliśmy. Określana jest jako jedna z najbardziej słonecznych wysp Adriatyku. Nie zawiedliśmy się.

W czerwcu Hvar jest cały fioletowy. To kwitnąca lawenda. W sierpniu lawenda już przekwitła, niemniej jednak gdzieniegdzie dostrzegamy fioletowe kępki. Oprócz lawendy Hvar to turkusowe zatoki, winnice, zielone lasy piniowe i oliwne gaje. To także ogromne połacie spalonej roślinności, kikuty drzew i wysuszona trawa.

Są to skutki pożaru jaki miał miejsce na wyspie kilka lat temu. Taki krajobraz pozostał nie sprzątnięty ku przestrodze turystów, którzy często zbyt lekkomyślnie podchodzą do ognia.
Na wyspę docieramy promem i jedziemy krętą dróżką aż na sam jej koniec. Po drodze zabieramy parę Francuzów, którzy liczyli na autobus, okazało się jednak, że akurat dziś autobusy nie kursują:( Spotkając nas, mieli dużo szczęścia, byliśmy bowiem jednym z ostatnich samochodów jakie wyjechały z promu. Nikt wcześniej nie dał się zatrzymać. O dziwo Francuzi mówili po angielsku;) Umacniając przyjaźń polsko – francuską jedziemy w głąb wyspy.

 

Za namową pasażerów zbaczamy trochę z kursu i najpierw postanawiamy zwiedzić malutką miejscowość Stari Grad. Jesteśmy nią absolutnie oczarowani. 

To drugie po Igrane miejsce, które aż tak bardzo nas zachwyca. Wąska promenada wzdłuż wybrzeża, kamienice, zieleń, jachty zacumowane w malutkim porcie. Warto zwiedzić dawną posiadłość słynnego w tych regionach poety Hektorovica- wewnątrz mnóstwo zieleni, kamienny basen z rybami otoczony arkadami i wąskie alejki.

Po zwiedzeniu Stari Gradu docieramy do miejscowości Hvar. Jest dużo większe niż Stari Grad. Wchodzimy na twierdzę Napoleona, z której rozpościera się piękny widok na miasteczko i zatokę.

Po drodze zieleń, olbrzymie kaktusy, kwiaty i drzewa pomarańczowe i cytrynowe.
Na Hvarze jest duży wybór rakiji i wina, do tego mnóstwo ziół, pachnących mydełek pięknie pakowanych, idealnie nadających się na prezent.
Z wyspy wracamy starą trasą – jeszcze bardziej kręta niż poprzednia, ale jeszcze ładniejsza. Przejeżdżamy przez miejscowość Brusje. Tu chyba diabeł mówi dobranoc, pustkowie, zniszczona tablica z napisem miejscowości i rolnik pasący kozy….

  • Widok na Igrane
  • Trogir
  • Wejścia do katedry w Trogirze strzegą dwa kamienne lwy
  • Trogir widziany z wierzy
  • jeszze raz Igrane
  • Na takim pomoście można marzyć tylko o pięknych rzeczach...
  • Piękne chorwackie kamieniste plaże
  • zielony Hvar
  • to slad po pożarze który kilka lat temu nawiedził Hvar
  • W cichym porcie
  • 6707 - Trogir Tłumy w Trogirze i spokój Igrane
  • Miasto Hvar widziane z góry
  • kaktusy
  • Czas zatrzymał się tu wiele lat temu...
Po kilku dniach żegnamy się z Igrane. Chcielibyśmy zostać jeszcze dłużej, ale w naszej kwaterze nie ma już miejsca, a nie chce nam się szukać nowego miejsca, dlatego postanawiamy wyruszyć dalej zgodnie z planem.

Podążamy na południe. Serpentyna wydaje się być coraz bardziej kręta, pogoda coraz bardziej upalna i słoneczna. Na niebie nie ma ani jednej chmury. Wreszcie docieramy do Mlini – jednej z kilku miejscowości na Zupie Dubrownickiej. Tu postanawiamy zatrzymać się na sześć kolejnych nocy.

Kwaterę znajdujemy przez pobliskie biuro podróży w cenie 13 E za dobę (kwatera nie jest przy morzu, tak jak mieliśmy w Igrane). Mamy wrażenie, że ceny tu wyższe niż na Riwierze Makarskiej; to z pewnością ze względu na bliskie położenie Dubrownika.

Mlini usytuowane jest na wzgórzu. Trzeba więc sporo wysiłku włożyć w poruszanie się po miejscowości- po licznych i stromych schodach. Miejscowość jest bardzo ładna, pełna zieleni jak żadna z naszych dotychczasowych kwater. Mimo to nie urzeka nas tak bardzo jak Igrane; myślę, że teraz trudno nas już będzie zaskoczyć.
Córka właścicielki mówi po angielsku i to ona doprowadza nas z biura pośrednictwa kwater na miejsce. Inaczej trudno by nam było trafić. Jednak potem znika. Wkrótce poznajemy jej matkę, sympatyczną starszą kobietę, która ni w ząb nie mówi w żadnym dostępnym dla nas języku, na dodatek słabo widzi, więc kontakt mieliśmy z nią utrudniony.

Starsi Chorwaci zwykle nie mówią w obcych językach. Dlatego uczymy się kilku podstawowych zwrotów po chorwacku, inaczej trudno by nam było znaleźć kwatery. Mimo problemów w komunikacji, odczuwamy przychylne nastawienie właścicieli kwater do turystów. Z nikim podczas wyjazdu nie zaprzyjaźniamy się bliżej, ale to dlatego, iż nigdzie nie przebywamy dłużej niż kilka dni. To na Chorwacji rzadkość, zwykle turyści przyjeżdżają na pełne dwa tygodnie i przebywają w jednym miejscu. Niektórzy nie chcą nam nawet wynająć w ogóle pokoju, słysząc nasze terminy. Ale to zdarza się niezmiernie rzadko, zapewne ze względu na termin – jesteśmy tu praktycznie po sezonie.

Młodzi Chorwaci, mimo że komunikują się lepiej po angielsku, nie są tak przyjaźni. Odnosimy wrażenie, że zależy im tylko i wyłącznie na kasie i jedynie tolerują turystów, wiedząc że bez nich nie mogą żyć, ale nic więcej. Nie okazują takiej serdeczności, jak ich rodzice.
Podobnie jak na Riwierze Makarskiej, także tu plaże są kamieniste, choć trochę brzydsze.
Pogoda jest fantastyczna- gorąco, brak wiatru, a jednocześnie jeszcze nie aż tak bardzo upalnie. Słowem – w sam raz na zwiedzanie Dubrownika.

Dubrownik – perła Adriatyku

Pulsująca życiem stolica Dalmacji położona jest na półwyspie u stóp wapiennego łańcucha górskiego Kras. Słusznie nazywany perłą Adriatyku, pełny turystów, handlu i historycznych budowli powinien stanowić punkt obowiązkowy każdej wycieczki.


Samochód parkujemy kilka kilometrów od Starego Miasta, w porcie Gruz. Doradzili nam to zaprzyjaźnieni Francuzi, których podwieźliśmy na Hvarze. Tu bowiem można parkować za darmo. W każdym innym miejscu bliżej centrum trzeba płacić, co nie jest komfortowe, jeśli chce się spędzić w Dubrowniku wiele godzin.
Do Starego Miasta można dojechać autobusem nr 1A 1B i 3 za 10 KN, my jednak wybieramy spacer. Wkrótce naszym oczom ukazuje się słynny mur obronny okalający dubrownicką starówkę. Wysoki na 25 m, 6 m gruby. Potężny a jednocześnie majestatyczny.

Stare miasto pełne jest turystów, kamiennych kościołów i budynków i … uroku. Podobne to innych chorwackich miasteczek, które już widzieliśmy, z rdzawymi lśniącymi w słońcu dachami, a jednak inne, może dlatego że większe, najbardziej znane, gwarne i dynamiczne, mimo to spokojne i pełne swojego własnego klimatu.
Tłumy turystów. Wycieczki i osoby indywidualne. Młodzi i starzy. Eleganccy i szmatławi. Mnogość języków.

Powoli zanurzamy się w miasto. Na początku idziemy głównym deptakiem. Patrząc na bruk, wydaje się że jest mokry od deszczu. A on po prostu błyszczy wypolerowany tysiącem kroków przez setki lat. Najpierw odsłania się przed nami słynna studnia Onufrego, potem kolejne kościoły i kamienice. Kawiarnia za kawiarnią, do której zapraszają liczni naganiacze przebrani w stare weneckie stroje.
Początkowo chodzimy z przewodnikiem chcąc wiedzieć, co mijamy. Ale chyba najlepsze rozwiązanie to wczuć się w rytm miasta i spacerować bez wyraźnego planu, odkrywać kolejne ulice i zakamarki. Każdy z nich jest piękny i pocztówkowy.
Wreszcie wchodzimy na mury. Najpierw w słońcu, potem o zachodzie jeszcze raz oglądamy miasto, teraz z innej perspektywy. Czerwone dachy widzieliśmy już wiele razy w Chorwacji, ale nigdy tak piękne i w tak dużej ilości.

Niestety nie możemy zostać do nocy, a szkoda, bo Dubrownik nocą z góry byłby widokiem niezapomnianym.
Schodzimy i odkrywamy miasto na nowo, gdy niebo już ciemnieje, a ulice rozbłyskują światłem latarni.
Teraz dopiero widać, jak bardzo niesamowite to miejsce. Wielokulturowość jest jeszcze bardziej odczuwalna. Z kościołów wychodzą młode pary, za nimi odświętnie ubrani goście, eleganckie samochody i odgłos fanfar i klaksonów. Wokół roznosi się delikaty zapach perfum. Para młoda wsiada do czerwonego kabrioletu i triumfalnie odjeżdża. Pozostaje po niej tylko zapach świeżych kwiatów rozrzuconych na kamiennych schodach wiodących do świątyni.
Do domu wracamy późną nocą.
  • Dubrovnik jak na dłoni
  • Tłumy turystów na głownej ulicy starego miasta
  • morze i zieleń
  • 6699 - Dubrownik Dubrovnik perła Adriatyku
  • Czerwone dachy to charakterystyczna architektura Chorwacji
  • zbliża się zachód słońca
  • ..i już po zachodzie..
Półwysep Peljecac – wino jak marzenie


 Po gwarnym i tłumnym Dubrowniku zwiedzamy spokojny i leniwy półwysep Peljecac. Miejsce słynne z hodowli ostryg i małży oraz wyśmienitego wina. Rozciąga się na długości 65 km pomiędzy lądem a wyspami Korcula i Mliet. Na trasie do miejscowości Ston mijamy piękne górzyste tereny. Tu wspinamy się na wielki mur okalający pobliskie wzgórza. Podobno jest najdłuższym murem w Europie, drugi po murze chińskim.

Kierujemy się w głąb półwyspu aż na jego koniec. Zatrzymujemy się w Orebicu, stamtąd przeprawiamy się promem na sąsiednią Korculę. Na wyspie ponoć najładniejsza jest stolica wyspy, Korcula, miejsce urodzenia Marco Polo. My postanawiamy zwiedzić tylko tą miejscowość.
Już z promu ukazało nam się urocze miejsce- malownicze średniowieczne miasto usytuowane na cyplu. Tu wg legendy urodził się Marco Polo. Jest tu ulica nazwana jego imieniem i dom, w którym podobno mieszkał.

Urocze sklepy pełne są pamiątek – kolorowych mydełek, posągów, drewnianych pirackich statków i oczywiście pięknie zapakowanych ziół.


Wracając zatrzymujemy się w zapomnianej zupełnie przez świat wiosce Prizdrina. Tam mieści się winiarnia Barturlovic, w której nabywamy wyśmienite i pięknie zapakowane wina.

Dziwimy się, jak w takiej głuszy może funkcjonować w pełni profesjonalna winiarnia, a obsługujący nas mężczyzna płynną angielszczyzną opowiada o winach, ich produkcji i szczepach win, z jakich zostały wyprodukowane. Wyjątkowo polecamy to miejsce i trud jaki warto sobie zadać w znalezienie go.
W powrotnej drodze w Stonie kupujemy małże. Nigdy ich jeszcze nie jedliśmy i mimo moich uprzedzeń do owoców morza przyrządzamy je wieczorem w domu. Cóż, moje uprzedzenia nie giną… Rafał sam zjada całą porcję. Owoce morza strawne są dla mnie jedynie w formie mocno zmiksowanej sałatki w sosie majonezowo – śmietanowym, grunt aby nie było widać zawartości….

Niemal ostatni punkt naszej wycieczki to Czarnogóra. Kraj położony na południu od Chorwacji, ewidentnie mniej popularny i mniej bogaty. Widać to zaraz po przekroczeniu granicy. Krajobraz niby ten sam, ale większe zniszczenia, większa bieda i surowość okolicznych budynków. Po wojnie dużo gorzej odbudowane zniszczenia. Podobno kwatery prywatne są w dużo gorszym stanie niż te w Chorwacji. Postanawiamy jednak tam pojechać, a główny punkt naszej wycieczki to Kotor, miasto portowe otoczone imponującym murem miejskim, leżące w zatoce.

Postanawiamy wejść na górę Sv. Ivan, skąd podziwiamy piękny widok – zatoka zanurzona w zieleni drzew, oczywiście czerwone dachy i wszechobecny kamień oraz skaliste góry.
Zejście z góry jest dużo bardziej problematyczne niż wejście. Po pierwsze, schodzimy po śliskich schodach, po drugie słońce zaczyna już mocno przygrzewać. Dlatego polecamy zwiedzanie góry i twierdzy wczesnym rankiem.
Samo miasteczko jest dużo bardziej surowe i wschodnie niż wszystkie, które do tej pory zwiedziliśmy w Chorwacji. Widać to w prawosławnych wnętrzach świątyń, na szyldach pisanych cyrylicą. Jedno tylko się nie zgadza. Ceny wszędzie są w euro!

Ku powrotowi

 

I tak upłynęły dwa tygodnie naszej wycieczki po Chorwacji. Rozpoczęliśmy ją w całkowitym deszczu i zimnie, zakończyliśmy w ponad 30 stopniowym upale, słońcu, bez najdrobniejszej chmurki na niebie.
Po drodze robimy jeszcze ostatnie zakupy. Olbrzymie, słodkie i soczyste arbuzy po pierwsze. W Polsce niestety takich nie ma. Po drugie pyszne słodkie wino Prosiek, w zgrabnych szklanych butelkach. Po trzecie rakija. Można kupić też pięknie zapakowaną lawendę i rozmaryn.

Chorwację zapamiętamy przede wszystkim jako kraj czerwonych dachów, bujnej zieleni i głębokiego błękitu Adriatyku. Pełny kolorów i zapachów. Nie zachwyciliśmy się Dalmacją aż tak bardzo jak Egiptem, chyba z tego względu że to kraj europejski i nie tak bardzo egzotyczny. Niemniej jednak spodobała się nam na tyle, że w sezonie 2007 wybraliśmy się tam ponownie. Tym razem na żagle.

Ale to już zupełnie inna opowieść.....

  • Zatoka w Kotorze w Czarnogórze
  • To nie Chiny, to plw. Peliesac
  • Tu warto wstąpić po wino - płw. Peliesac
  • Kotor

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż