Podróż Za górami, za murami...
Opowieść o Palestynie wcale nie musi być historią o rakietach, bombach i terrorze. W mojej znajdziecie raczej tanie banany, etiopskich biegaczy i palestyńskiego Kotana przy grobie Mojżesza.
Tekst i zdjęcia: Witold Szabłowski
Kilka dni temu siedzieliśmy z dwoma kolegami nad oszroniałą butelką czegoś mocniejszego i licytowaliśmy się na jesienne ekstrema. Waldemar spędził zeszłoroczną jesień jak prawdziwy mężczyzna, grabiąc teściowej działkę. Kazik był na Synaju i za grube pieniądze dał się wsadzić do klatki i nurkował z rekinami. Wszyscy zamarli, czekając, co powiem ja.- Ja wynająłem samochód i pojechałem do Palestyny - powiedziałem, wiedząc, że wygraną w tej licytacji mam w kieszeni.Moim kolegom nie powiedziałem tylko jednego. Do Palestyny nie pojechałem jako poszukiwacz przygód, bomb ani ekstremów. Pojechałem, bo zbliża się trzydziestka, więc jeśli trzeba w życiu dokonać jakiejś korekty, to właśnie teraz! Chciałem sprawdzić, czy zamiast pić, śpiewać i clubbingować, nie powinienem zostać księdzem i śpiewać wyłącznie świętych pieśni. Trzeba to wiedzieć, zanim będzie za późno!Przypomniałem sobie wszystkie oazowie piosenki, na czele z tą o Noem i o Abrahamie, spakowałem wałówkę i ruszyłem do tak zwanej Ziemi Świętej.
Palestyna jest niewiele większa od dawnego województwa skierniewickiego. Można by ją objechać w pół dnia, gdyby nie jeden mały szkopuł: izraelskie check-pointy i mur, który utrudnia wjazd z każdej strony. Na murze, który stał się symbolem okupacji Palestyny, przyjeżdżają się wyżyć artyści z całego świata. Pofatygował się tu nawet słynny grafficiarz Bunksy. Inni artyści namówili ludzi z obu stron , żeby stroili do sąsiadów miny, strzelali sobie nawzajem foty i ponaklejali na mur po obu stronach.
Tyle jasna strona muru. Ciemna jest taka, że kolejki po obu stronach dłużą się niemiłosiernie.
Palestyna jest może wielkości Skierniewickiego, ale atrakcji ma nieco więcej. W Skierniewicach jest Izba Historii i stary parowóz. W Palestynie największa na świecie depresja (a w niej Morze Martwe) sąsiaduje z całkiem sporymi górami, a w wielu miejscach można połazić śladami Jezusa.
Jest tylko jeden szkopuł. Okupowana przez Izrael Palestyna jest jednym z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie. Niektórzy mówią nawet, że jeśli wybuchnie III wojna światowa, to właśnie tutaj. Dlatego mój pomysł, żeby się tu wybrać na samochodową przejażdżkę, większość znajomych kwitowała kółkami kręconymi palcem w okolicy czoła.
Samochód wynająłem w Tel Awiwie. Wyżelowany agent trzy razy powtórzył, że nie mam prawa jeździć na Zachodni Brzeg Jordanu ani do Strefy Gazy. Trzy razy przytaknąłem, po czym prosto z jego biura pomknąłem w stronę palestyńskiego Jerycha - najstarszego miasta na świecie. A dlaczego niby nie!
Autostrady Tel Awiw-Jerozolima nie powstydziłby się nawet rząd Tuska. Izrael zdobył Święte Miasto w 1967 r. Wtedy też Izraelczycy zabrali Jordańczykom Palestynę. Jerozolima dzieli się dziś na część żydowską i arabską. Pierwsza wygląda jak miasto amerykańskie. Szerokie ulice, wzdłuż nich palmy. Niskie, zadbane budynki.
I nagle, zza zakrętu, wyłania się zupełnie inne miasto - to jego arabska część. Zmiana jest całkowicie zaskakująca. Domy z parterowych zmieniają się w kilkupiętrowe, ulice z wysprzątanych w zawalone śmieciami (śmieciarki dużo rzadziej przyjeżdżają do palestyńskich dzielnic), a krajobraz z nizinnego nagle przeskakuje w górski.
Kilka kilometrów dalej góry przechodzą w pustynię. Zatrzymuję się, żeby zobaczyć wioskę Beduinów. Jest ich w Izraelu wiele tysięcy; żyją głównie z przemytu. Domki są sklecone z blachy i drutu. Pętają się między nimi kozy i wielbłądy. Dwóch chłopców bawi się, jeżdżąc w kółko na ośle. Nagle dostrzegają, że z szosy przypatruje im się jakiś facet - czyli ja. Zostawiają osła i pędzą w moją stronę. Krzyczą coś, machają rękami. - Chcą mnie zaprosić? - przemyka mi przez głowę. Dopiero gdy są naprawdę blisko, słyszę dokładnie: - Give me one dollar!
Kilka kilometrów dalej brązowy znak wskazujący atrakcje turystyczne poleca zjazd w prawo, żeby zobaczyć "poziom morza". Co to może być - zachodzę w głowę. Okazuje się, że jest to tylko kreseczka namalowana na górze. Od tej pory będzie niżej i niżej, aż nad Morzem Martwym wysokość (niskość?) wyniesie 400 m poniżej poziomu morza. To największa depresja na świecie.
Kolejny znak znów poleca skręt w prawo. Tym razem do Nebi Musa. Musa to po arabsku Mojżesz. Świetnie! Skręcam.
Trafiam do stareńkiego meczetu, koło którego stoi kulawy wielbłąd, a pamiątki sprzedaje facet o wyglądzie włoskiego mafiosa. Wchodzę do środka. Zaczepia mnie gość z brodą, której chłopaki z zespołu Dżem mogą mu tylko pozazdrościć.
- Przyjechałeś do grobu Mojżesza - mówi i pokazuje obłożony zielonym materiałem sarkofag. - On jest tak samo ważny dla chrześcijan, jak dla muzułmanów.
Zaraz, zaraz! W Jordanii byłem na górze, gdzie Mojżesz zmarł. Przewodnik mówił, że nie wiadomo, gdzie ten dzielny prorok został pochowany. Mówię to brodaczowi, który jest tu imamem, czyli muzułmańskim księdzem. A on zaczyna się śmiać.
- Tak jest napisane w Biblii, ale to nieprawda. Koran mówi, że po śmierci Mojżesza aniołowie przenieśli go do naszego meczetu.
- Przecież Koran powstał kilka tysięcy lat po śmierci Mojżesza!
- Ale jest święty. Tylko w nim jest pełnia objawienia.
Widzę, że się nie dogadamy. Zmieniam więc temat. Brodacz ma na imię Ismail i prowadzi przy grobie Mojżesza schronisko dla narkomanów. Jak podkreśla, pierwsze w Palestynie.
- Tu jest łatwiej, bo jesteśmy na pustyni. Trudno kupić narkotyki. A obecność świętego proroka wycisza. Wiesz, kiedyś przyjechał tu diler. Myślał, że sprzeda dużą działkę naraz. Ale moi chłopcy zdrowo mu dokopali. Więcej się nie pokazał.
Żeby wjechać do Jerycha, trzeba wytłumaczyć wszechobecnym izraelskim żołnierzom, co konkretnie będzie się tam robić. Tłumaczę więc, że będę zwiedzał większą atrakcję okolicy - górę, na której szatan kusił Chrystusa naj. Żołnierze kręcą trochę nosami, ale puszczają.
Zaraz za ich posterunkiem zawieszam na antenie arafatkę - symbol walki o wolność Palestyny. Znajomi radzili, żebym tak zrobił - auto na białych izraelskich numerach wyróżnia się wśród żółtych tablic palestyńskich.
Na Górę Kuszenia prowadzi kolejka linowa. Reklamuje się jako najniżej położona kolejka górska na świecie. Wjazd na szczyt zajmuje kilka minut, a kosztuje sporo, postanawiam więc wdrapać się o własnych siłach. Nagle pod górę podjeżdżają dwa autokary z pielgrzymami z Etiopii, a ja przypominam sobie nazwiska wybitnych etiopskich biegaczy. Dlaczego? Bo czarni bracia w wierze dosłownie wbiegają pod dosyć stromą górę.
Widok z góry nie zapiera tchu w piersiach, ale jest przyjemny. Tutaj Chrystus pościł czterdzieści dni. Zastanawiam się chwilę, czy umiałbym tak samo...
Nie, nie umiałbym. Prosto z góry idę na talerz ukochanego humusu - pasty z ciecierzycy, którą mógłbym jeść na kilogramy.
Z radością odnotowuję, że ceny w Palestynie są o ponad połowę niższe niż w Izraelu. Samo Jerycho słynie z malutkich, pysznych bananów. Pytam sprzedawców, jak to możliwe, że dwie torby warzyw i owoców mam u nich za cenę paczki ziemniaków w Izraelu.
- Izraelczycy biorą wszystko ze swoich kibuców - mówi arabski sprzedawca. - Kibuce są drogie, ale kupowanie tam to objaw patriotyzmu. My sprowadzamy z Egiptu i Syrii, gdzie jest tanio.
- Szkoda, że hotele nie są takie tanie - wzdycham, bo Palestyna oferuje wyłącznie wyższą półkę cenową. Niespodziewanie sprzedawca warzyw bierze mnie na noc do siebie do domu. - Tylko nie chrap, bo cię wygonię z powrotem do Izraela - śmieje się.