Podróż Na końcu świata
Podróż trwała z przerwą w Istambule 16 godzin! Przylecieliśmy o 14, szybko do hotelu, przebrać się i od razu zwiedzanie. Bylismy zmęczeni jak diabli, ale pogoda, słońce, niewiarygodne widoki, szybko nas postawiły na nogi!Miasto jest rzeczywiście piekne. Kolonialne kamienice, czyściutkie ulice, wszechobecny zapach kwiatów, zieleń jak ze sztalugi szalonego malarza. No i ta Góra!!!! Widoczna z każdego punktu, jak ta kwoka zawisła nad miastem! Niskie już słońce dawało niesamowity plastyczny efekt, na szczycie, płaskim jak ten stół od którego nazwę wzięła, chmury przelewały się w niesamowitym spektaklu. Jak Niagara zwalająca się ze szczytu. Wyjechaliśmy na szczyt kolejkę ze śmiesznymi obracającymi sie wokół osi wagonikami. Czekaliśmy tam na spektakularny zachód słońca nad oceanem.Pieknie, pięknie, pieknie... Jak słońce zaszło, powiał zimny wiatr, nagle zrobiło się strasznie, zwiewaliśmy do kolejki aż miło!!
Plaże i winnice 2013-03-25
Od rana była cudna pogoda. Najpierw pojechaliśmy na przepiękne plaże północnego Kapsztadu, potem była cudna winnica i degustacja win.
Plaże piękne, ale woda w oceanie zimna jak w Bałtyku w chłodny lipiec!! Zamoczyłam nogi i na tym się skończyło moje marzenie popływania w cieniu Góry:) Za to winnica w okolicy Stellenbosch moich oczekiwań nie zawiodła. Trunki były przednie, piwnice też niczego sobie, po spróbowaniu kilku rodzajów wina, perspektywa kąpieli w oceanie była jakby mniej przerażająca, no ale było już "po ptokach":)
Ale najlepsze czekało nas wieczorem.Wypływaliśmy z pieknego nabrzeża - Waterfrontu. Rejs katamaranem, "polowanie" na wieloryby i bajeczny zachód słońca nad oceanem. Widok Kapsztadu z morza, w promieniach zachodzącego słońca - bezcenny!!! Upał był straszny, nie wiem czy to było 30, czy więcej stopni! W czasie rejsu katamaranem lali szczodrze szampana i szczęście moje, że nie wypadłam za burtę chcąc koniecznie upolować wieloryba. Udało mi się dwa ogony złapać. Na zdjęciach nie wygląda to efektowanie (wybaczcie brak ostrości!) ale zapewniam was, ze przeżycie jest niesamowite, gdy na bezkresnym oceanie, przy zachodzie słońca, zaczynają furczeć „fontanny” wydmuchiwanej wody i na moment wyłania się leniwe cielsko, żeby z gracją natychmiast zniknąć w głębinach. Jak to się stało, ze nikt nie wypadł za burtę, nie wiem! Wszystkich amok jakowyś ogarnął i tylko dreptaliśmy z burty na burtę, ledwo utrzymując równowagę.
Wzdłuż wybrzeża - trasa Chapman's Peak 2013-03-25
Kolejny dzień zaczęlismy od przejazdu przepiekną widokową trasą uczepioną skał nad samym oceanem. Widoki powalały!! Stałam na skraju urwiska, patrzyłam na cudowne zatoki, baraszkujące w oddali wieloryby i czułam się jak na filmie!
Potem stateczkiem popłynęliśmy na wyspę fok. To taka nieduża skalista wysepka oddalona o 15 minut od uroczego portu Hout Bay. Na wyspie istne pandemonium! Jest tam tych fok kilka tysięcy i kłębi się to w absolutnym rozgardiaszu na skałach i dookoła.
Potem dojechaliśmy do uroczego miasteczka Simon’s Town, gdzie z kolei jest plaża zaanektowana całkowicie przez 2.500 pingwinów Jakie to są urocze stworzonka!! Drepczą sobie dostojnie na krótkich nóżkach, nic sobie nie robią z turystów podglądających ich życie ze specjalnie do tego zbudowanych platform. Ocean huczy, słońce piecze, a one jakby nic spacerują sobie po plaży, kąpią się, albo po prostu siedzą na skałach. Porobiłam im mnóstwo zdjęć, nie mogłam przestać !
Na zakończenie dnia pojechaliśmy na koniec świata, czyli na Przylądek Dobrej Nadziei. To tam gdzie zlewają się dwa oceany, gdzie rozbiło się na przestrzeni wieków wiele statków, gdzie fale huczą i przelewaja się od zarania dziejów. To na tych wodach zaginął „Latający Holender” i podobno do dzisiaj czasami widać jego żagle na wzburzonym oceanie. Wdrapałam się na wierzchołek aż do latarni morskiej. Ledwo tam wlazłam, ale widok był tego wart! Patrzyłam na koniec świata!!
Safari 2013-03-25
No i nadszedł dzień, na który chyba najbardziej czekałam.
Wyjechalismy wczesnym rankiem, o 6.00 już wjeżdżaliśmy w bramę parku. Przez pierwszą godzinę czułam się zawiedziona, bo było zupełnie inaczej niż w Kenii. Tam zwierzaki takie jak antylopy maści wszelkiej, zebry, bawoły,żyrafy i słonie wystawiały się z każdej strony jak zamówione. Tu było inaczej. Przede wszystkim Park Krugera to nie sawanna, ale busz i to po porze deszczowej niezwykle bujny, zielony, gęsty i zwierzaki trzeba wypatrywać, a nie oglądać!!! Jechaliśmy w 9 osobowych odkrytych samochodach, wiało jak diabli, a rano było wściekle zimno na dodatek. Poniewać o tym wiedziałam, więc mieliśmy ciepłe polary, ale i tak głowę chciało urwać.
Potem, jak słońce wznosiło się coraz wyżej, zrzucaliśmy z siebie kolejne warstwy, a może było nam cieplej, bo i zwierzaków przybywało. Wypatrywalismy je w gęstym buszu po obu stronach drogi, ale i tak nasz kierowca był mistrzem! To strażnicy parku, tropiciele i kierowcy zarazem. Z biegiem dnia nasz „myśliwski dorobek” rósł, ale lwy trafiliśmy dopiero po lanchu, a ostatni zwierzak z wielkiej piątki (big five) pokazał nam się na 5 minut przed wyjazdem z parku.
Z lwami to był numer niesamowity. Najpierw dostrzegliśmy jednego leżącego dostojnie pod krzaczkiem jakieś 20 m od drogi. Oczywiście zaczęły zjeżdżać się natychmiast inne auta, bo kierowcy przekazują sobie takie info przez radio. Ustawiło się może z 10 aut, gdy nagle z krzaków wyłoniła się para innych lwów i najpierw odbyła ze sobą miłosne spotkanie na naszych oczach, a potem dostojnym krokiem zbliżyła się, weszła na jezdnię miedzy stojące samochody i ułożyła się w cieniu jednego z nich! Szok! Korek na drodze, wszystko stoi, no bo przecież one są u siebie i absolutnie przeganiac ich nie można. Myśmy byli już za nimi, więc po 15 minutach pojechaliśmy dalej, a reszta nie wiem jak długo stała w „lwim korku”
No i tak mieliśmy „4”, ale do wielkiej piątki brakowało nam lamparta. No i nagle nasz kierowca daje gazu, pędzi jak szalony, bo dostał cynk, że jest kot!!! Siedział sobie na drzewie tuż przy drodze, staliśmy obok niego przez 15 minut i pstrykaliśmy zdjęcia. Był cudny!!! To wprawdzie nie był lampart, ale gepart, ale ostatecznie piątkę zaliczyliśmy z małym minusem
Panoramic Route 2013-03-25
Canyon Blyde River to jeden z najgłębszych kanionów świata. Z kolei Pot Holes – cylindryczne formacje skalne, jak z księżyca wzięte wyrzeźbione przez wodę przez miliony lat to niezapomniany widok!! Oczywiście miałam ochotę powłazić na wystające platformy i porobić spektakularne zdjęcia, ale nasza pilotka i przede wszystkim moj Jurasek stanowczo mi tego zabronili:(
Było tam absolutnie pięknie! Tak z ogólnych przemyśleń – dziwny to kraj, gdzie wkoło każdego większego miasta znajdują się townshipy czyli takie getta murzyńskiej ludności, składające się z setek chatek wybudowanych z blachy, jakichś rupieci, sprawiających widok jak z Mad Maxa, a obok tego piękne, zadbane , absolutnie czyste miasta, pieknie utrzymana roślinność, no i co najbardziej mnie uderzyło – wszędzie są czyste toalety, z ciepłą wodą. Drogi jak z bajki!! Podrzędna droga jest lepsza niż nasza trasa szybkiego ruchu! Co 8 mieszkaniec RPA jest zarażony AIDS, prawie co 10 jest alkoholikiem.Na każdej poczcie, urzędzie, czyli po prostu w miejscu publicznym są do wzięcia za darmo prezerwatywy:) Przestepczość jest ogromna. Najwięcej zdarza się gwałtów połączonych z zabójstwami, tu ludzkie życie ma małą wartość. Ale to oczywiście dotyczy tych townshipów zamieszkujących przez ludność jakby drugiej kategorii. Prezydentem jest teraz czarny, mający tylko wykształcenie podstawowe, czarni mają pierwszeństwo w podjęciu pracy, tyle tylko, że im się nie chce.
W sklepach jest wszystko! Pochodziłam trochę po supermarkecie i oczy mi wyłaziły! Pomieszanie z poplątaniem! Najlepsza przekąska jaką odkryłam to biltong:) Tutejszy smakołyk, czyli suszone na słońcu mięso wołowe, kudu, lub innego stwora, ciete potem na cieniutkie chipsy. Razem z piwkiem – znakomite!!
Johannesburg 2013-03-25
Kolejny dzień naszej podróży to dość uciążliwy przejazd do stolicy. Piekne widoczki za oknem trochę spowszedniały. Nieco rozrywki dał nam postój w osadzie pierwszych poszukiwaczy złota Pilgrims Rest. Za to stolica dała nam kopa adrenaliny! Po tym mieście (starej części) biali nie chodzą! Jest krańcowo niebezpiecznie. Prawdę mówiąc, miałam pietra patrząc z okien autokaru na to co na zewnatrz,bo gesty w rodzaju"fack you" były takie najbardziej "przyjacielskie". Po zniesieniu aparthaidu biali i wszystkie firmy z centrum Johannesburga wyniosły się w tempie ekspresowym i teraz centrum to ruina! Z dala widać wieżowce, zdawać by sie mogło, ze nowoczesne i lśniące, a zbliska - widok jak po wojnie. Powybijane okna, widać przez nie czasem zarwane stropy, czarni zajmują te lokale całkiem bezkarnie, nikt tym nie rządzi, o nic nie dba. Śmieci walające się dookoła potęgują wrażenie baznadziejności! Miasto liczy sobie zaledwie 127 lat, a koniec jego jest bliski! Nie jestem rasistką, ale chwilami miałam złe myśli:( Kiedyś Johannesburg zapowiadał się na metropolię, a teraz jest to miasto wyglądające jak po wojnie w filmie science fiction!
Oczywiście my mieszkaliśmy poza centrum, w hotelu przy dawnej farmie Poula Krugera. Kolację mieliśmy w takiej regionalnej restauracji, gdzie serwowano nam pieczone na masajskich mieczach mięsiwo zebr, kudu, krokodyla,impali i zwykłego wołu.
To było fajne, ale nie mogłam zapomnieć tego widoku miasta bezprawia!!
Miasto kiczu! 2013-03-25
Pretoria i skansen Lesedi 2013-03-26
Dla mnie mało ciekawa. Administracyjna stolica RPA. Jedynie Church Square z pałacem sprawiedliwości i Ratuszem dawało odczuć, że to stolica, Budynki Unii położone na wzgórzu i otoczone przepięknymi ogrodami też były warte obejrzenia. Tak poza tym nic ciekawego.
Po południu odwiedziliśmy skansen kulturowy Lesedi. Jak zwykle takie imprezy mnie nie pociągają, tak ta była całkiem fajna. To taka wioska zbudowana z killu zagród, gdzie można było zobaczyć przedstawicieli różnych plemion afrykańskich, w typowych strojach, w typowych domostwach, potem jakieś tańce, kolorowe i żywiołowe nad wyraz. Wiem, że to bajka dla turystów, ale cos jednak nam dała i miło spędziliśmy ten czas.Panowie w różnych skórach prezentowali się nieźle i chętnie się z nimi fotografowałam, ku zgorszeniu mojego męża:)
"Odwrócone ZOO" 2013-03-26
Jest takie miejsce nieopodal Johannesburga, gdzie żyją białe lwy. Niestety nie na wolności.
Park zwiedza sie siedzac w dużym okratowanym samochodzie, nasza pilotka nazwała go "więźniarką":) Wypisz wymaluj!! Najpierw poruszamy się po całkowitym bezdrzewnym terenie, a dokoła zobaczyc można stada zebr, gnu, bawołów, innych antylop i jeszcze kilku gatunków. Ta część przejażdżki trwa mniej więcej pół godziny i jest najmniej ciekawa.Kolejny etap to terytorium lwów. Przed wjazdem oczywiście tabliczki pod tytułem: "Nie wysiadaj z samochodu". To teren zamknięty i strzeżony, podzielony na kilka wybiegów. Potężne samce z białymi grzywami, dorodne lwice, jedna karmiąca. Lwy przesypiają kilkanaście godzin dziennie, bardziej aktywne są w nocy, więc jedyne, co zobaczyliśmy, to przeciągające się wielkie koty. Mało który był nami zainteresowany. Co mnie zaciekawiło, to w każdej zagrodzie samice stały jak wmurowane patrząc w jednym kierunku. Chyba stamtąd dowozili im jedzenie. Panowie lwy turlały się w swoim towarzystwie i sprawiały wrażenie, że są zainteresowane wcale nie samicami:)
Park daje także możliwość zbliżenia się do młodych, kilkumiesięcznych lwów: można je pogłaskać i sprawdzić z bliska, jak wyglądają. Później zostaje jeszcze możliwość nakarmienia żyrafy - w tym celu wchodzimy na wysoki podest, żeby zwierzak nie musiał się schylać. Karmę z radością przyjmą też strusie, choć nie okazują tego w jakiś wymowny sposób.Oczywiście chciałam je kulturalniue poczęstować z torebki gdzie zostało mi trochę żyrafiego żarcia, ale jak ten struś taki owaki dziabnął mi w torebkę, to wszystko się rozsypało, a ja ledwo uratowałam się przed zadziobaniem:) Na miejscu jest oczywiście restauracja i sklep z pamiątkami. Swoje wybiegi mają tu także kojoty, hieny, gepardy i surykatki.
Takie "odwrócone"zoo, my w klatkach, zwierzaki dookoła. Ale jednak to zoo...Oczami wyobraźni widziałam te piekne białe lwy pędzące przez sawannę, idące w zawody z wiatrem, zmykające sprzed ich nosów impalki i otaczający ich zewsząd zapach wolności....No cóż. One tego nie zaznają nigdy. Stamtąd są sprzedawane do rezerwatów, ogrodów zoologicznych, nie do cyrków!!
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Obejrzałem zdjęcia,bardzo śliczne.Pozdrawiam.
-
Dzięki za dodanie zdjęć. :)
-
...dziś, Jolu, udało mi się otworzyć parę zdjęć z Twojej podroży na kraniec świata, ale w dalszym ciągu jest to trochę loteria. Może się mylę, ale niektóre zdjęcia już wcześniej widziałem, na przykład te z Kapsztadu. Oczywiście będę jeszcze wracał do Twojej podróży ... :-) ...
-
Jestem w trakcie!!! Męczę się dla Ciebie Smoku i dla Kolegi, który wybiera się moim śladem!~pozdrówka!!
Nie mam pojęcia co się stało z moimi zdjęciami! Teraz wklejam od nowa trochę chaotycznie, ale w wolnej chwili poprawię i opiszę:) -
Zdjecia wrocily!! Z malymi wyjatkami posuwalem sie Twoim szlakiem, wiec z przyjemnoscia jeszcze raz Twoje zdjecia zobaczylem :-) Moje tez niedlugo beda gotowe...
-
Co się stało z moimi zdjęciami/////
-
Miło sie czytało,ale brak zdjec.Pozdrawiam.
-
Jedna z podróży marzeń. Pozdrawiam.
-
Fajnie było sobie odświeżyć wspomnienia :)
Pzdr/bARtek -
Ciekawie wyszło.Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt.
-
Piękna podróż, ale szkoda brak opisów zdjęć.
Pozdrawiam Tadek -
Musimy Cie czesciej wysylac na rozne konce swiata, bo nam zawsze przywozisz ciekawe relacje :-)
-
Bardzo ciekawy ten koniec swiata-)
Fajnie opisane.
Z przyjemnoscia obejrzalam.
Pozdrawiam-) -
Zaczalem od tekstu - Ty to masz talent! Zdjecia powoli i dokladnie pogladam...
-
Kapsztad