Podróż Dorset na długi weekend
Nigdy nie zdarzyło się tak, żeby zabrakło mi pomysłów na zorganizowanie sobie długiego weekendu. Pomimo korków na autostradach, chorych cen biletów, tłumów w kurortach oraz zapchanych hoteli i restauracji, które mają na celu jedynie ogołocenie cię z ostatniego centa, zawsze znajdzie się przynajmniej kilka kandydatów na weekendową wyprawę. W sumie materiału mam tyle do przerobienia, że przydałoby się, żeby przynajmniej co drugi weekend był nieco dłuższy (przynajmniej ten jeden dzień).
Pomysł na wyprawę do hrabstwa Dorset pojawił się podczas oglądania żeglarstwa na Igrzyskach Olimpijskich w 2012. Nie jestem wielkim fanem żeglarstwa, w sumie nawet za bardzo nie orientuję się o co się w tym rozchodzi, a na transmisję trafiłem przypadkiem, jednak uwagę moją przyciągnęło wyjątkowo urocze, klifowe wybrzeże w okolicach Weymouth. Było to około trzech tygodni przed wspomnianym weekendem i praktycznie miałem już zaplanowaną wyprawę do Snowdonii w Walii, jednak po zgłębieniu tematu spadła ona na drugie miejsce, a to za sprawką klifów Durdle Door, będącym atrakcją nie tylko regionu, ale i całej Wielkiej Brytanii. Na bazę wypadową wybraliśmy Weymouth – największe miasto i centrum turystyczne regionu, będące ongiś zimową rezydencją Grzegorza III, ze względu na swój bardzo łagodny klimat.
Dzień wyjazdu zaczął się wcześnie, bo około 5:00 rano, takie ekstremalne poświęcenie było konieczne, żeby nie marnować cennych zwiedzaniogodzin na stanie w korkach. Sama droga przebiegła bardzo sprawnie i tak jak było planowane pojawiłem się w Weymouth około 8:00, chociaż po drodze zostałem zaskoczony przez świeżo wybudowaną z okazji IO drogę, która nie pokazywała się w nawigacji. Niemniej metodą prób i błędów udało się dotrzeć na miejsce.
Po przyjeździe pierwsze kroki skierowaliśmy do pubu, nie po to jednak żeby angielskim zwyczajem obalić kufel piwa i spróbować socjalizować się z lokalnymi, ale żeby wreszcie zjeść jakieś porządne śniadanie. „Full English” zrobiło swoją robotę, więc ze spokojnym żołądkiem, można było przystąpić do zwiedzania okolicy.
Pogoda dopisywała, więc udaliśmy się na spacer wzdłuż głównej promenady i plaży miejskiej (jeszcze nie zatłoczonej). Następnie ruchomym mostem przeszliśmy drugą stronę rzeki Wey, od której miasto wzięło swoją nazwę i kontynuowaliśmy spacer wzdłuż niej aż do falochrony przy jej ujściu, skąd rozpościera się panorama na miasto oraz białe skały Durdle Door. Co nas zdziwiło nad brzegiem rzeki siedziało mnóstwo ludzi, głównie ojców i dziadków, spędzających swój czas z rodziną na łowieniu krabów. Jakiś lokalny sport czy co?
W pobliżu rzeki znajduję się fort, z którego można było oglądać regaty podczas IO. Planowaliśmy go zwiedzić, lecz niestety nie zmieścił się w harmonogramie. Niedługo potem, pomimo pozorów pogodnego dnia zaczęły się serie przelotnych deszczów, wiec udaliśmy sie w drogę powrotną, zahaczając o Greenhill Gardens – park przy promenadzie. Wpasowaliśmy się z tym akurat w lukę pomiędzy deszczami, stąd też zdjęcia stamtąd wyszły całkiem przyzwoicie.
Ja nie byłam na wyspach i zawsze chętni oglądam zdjęcia z różnych miejsc.