2011-09-09

Podróż Marakesz, czyli jedno oko na Maroko

Opisywane miejsca: Marrakech
Typ: Album z opisami

Doleciałem do Marakeszu przez Dublin i Porto, zajęło mi to 3 dni, tylko dlatego że chciałem przy okazji przesiadek poznać nie tylko lotniska, ale również te skądinąd ciekawe miasta.

W końcu wylądowałem w Maroku według lokalnego czasu ok. 19.00, gdy już było całkiem ciemno. Dojazd autobusem z lotniska to tylko 20 dirham, czyli jakieś 7 zł, choć taksiarze czekali na frajerów licząc sobie za kurs po co najmniej 100 dirham, o czym miałem się za kilka dni przekonać w drodze powrotnej.

Centrum Marakeszu to plac Jemaa el-Fna, czyli dosłownie i w przeności fuje muje dzikie węże, zwłaszcza po zmierzchu. Trafiłem akurat na czas ramadanu, więc po zachodzie słońca kto żyw wychodzi na plac coś upitrasić, by po całym dniu postu zaspokoić głód i pragnienie. Lekko zmęczony jednak zamierzałem najpierw udać się do hostelu, jednak to nie była łatwa sprawa, mimo posiadania mapy, darmowo dystrybuowanej na lotnisku. Okazała się niestety mało przydatna, bo miejsce mojego noclegu znajdowało się w samym centrum mediny, czyli labiryncie wąskich, zadaszonych uliczek bez nazw lub opisanych wężykami. Zresztą po paru minutach błądzenia i odmawianiu natrętnym naciągaczom, z których każdy twierdził że jest "guidem", zdecydowałem się w końcu skorzystać z usług jednego z nich, bo prawdopodobnie całą noc mógłbym tak kręcić się w kółko i nie trafić do mojego hostelu, chyba że przypadkiem.

Szliśmy więc sobie z Ahmedem co rusz gdzieś skręcając, wchodząc w coraz ciemniejsze zaułki, przechodząc przez przejścia tak wąskie, że ledwo się mogłem zmieścić z plecakiem na sobie. Cóż, praktycznie nie było już odwrotu. Zdawałem sobie sprawę, że równie dobrze mogę zaraz zostać z łatwością ograbiony z tego co prawda niewielkiego dobytku jaki dźwigałem na plecach, ale dla mnie była to przepustka powrotna do domu, czyli paszport i karta pokładowa, nie wspominając o aparacie foto i bezcennych zdjęciach z Dublina i Porto. Tego byłoby mi naprawdę szkoda. Ale jak to mówią, kto ryzykuje ten w kozie nie siedzi. I tym razem okazało się to przysłowie na czasie, bo po kilkunastu minutach znaleźliśmy się w końcu pod drzwiami hostelu.

Mój dość gadatliwy guide, który podczas podczas tej tezeuszowskiej wędrówki uprzyjemniał nam czas swoimi opowieściami o marności świata, zażądał bez żenady zapłaty. Gdy mu chciałem wręczyć 15 dirham stwierdził, że to drobne dla dzieciaków. Nie miałem więcej w dirhamach, bo na lotnisku kantor był już zamknięty, ponoć przez ramadan, bo po zmierzchu wszyscy znikają zaspokoić zakazane w ciągu dnia żądze i pragnienia. To co miałem przy sobie wydał mi gościu z lotniskowego baru po zakupie słodkiej bułki. Zdecydowałem się ją nabyć po dość wysokiej cenie, bodaj 2,5 EU, by mieć resztę w lokalnej walucie chociaż na autobus do centrum.

Ahmed stwierdził, że nie ma problemu i poczeka na mnie pod drzwiami, bym rozmienił pieniądze w recepcji, przy tej okazji zapytałem się pani na portierni ile się daje za podprowadzenie do hotelu. Stwierdziła, że maksymalnie 30 dirham. Po szybkiej wymianie wg kursu 1EU=11dirham wręczyłem Ahmedowi taką kwotę, ale pod drzwiami zebrała się w międzyczasie grupka kilku mężczyzn, z których jeden młody, zachowujący się jak szef ulicznego gangu stwierdził, że mam dać minimum 50 dirham, to będzie dobrze. Dałem 40, ale byli wkurzeni i czekali na resztę, gdy tymczasem właściciel obiektu, Francuz, zamknął im drzwi przed nosem, mówiąc do mnie bym im nic nie dawał, bo nie dadzą spokoju.

Ok. Ale już tego wieczoru wolałem się nie wybierać na miasto, za to skorzystałem z basenu pod gołym niebem jaki znajdował się na wspaniałym dziedzińcu. W 8-osobowym pokoju, oprócz mnie, znajdowali się sami Niemcy i jeden Szkot, który już spał. Nasi sąsiedzi znad Odry moczyli się w basenowej wodzie. Próbowałem ich podpytać trochę o miejscowe zwyczaje, jakieś dobre rady poruszania się po mieście, ale okazało się, że przyjechali kilka godzin przede mną i jeszcze nie zwiedzali Marakeszu. Nie wiem zresztą czy w ogóle mieli zamiar wyjść kiedykolwiek na miasto, bo przy basenie siedzieli dobre kilka godzin.

Cóż. Pierwsza noc całkiem spokojna, nikt zbyt głośno w nocy nie chrapał, ani nie miał uporczywego kaszlu. Zapachowo też nie najgorzej. Po dość ubogim śniadaniu, czyli plackach z dżemem, ruszyłem na miasto. Pamiętałem klimaty suków z Egiptu, Tunezji i Turcji, ale niestety w Marakeszu zrobienie jakiegolwiek zdjęcia wywoływało spore zamieszanie i w kolejce po pieniądze ustawiały się małe grupki. Z czasem normalne już dla mnie było uganianie się z podbiegającymi do mnie kilkulatkami z agresywnym wzrokiem krzyczącymi: No photo! No photo! Money! Money! Zacząłem więc robić zdjęcia kotom i ewentualnie pani z koszem na głowie, mając nadzieję, że mnie w takim "kapeluszu" nie dojrzy.

Temat na oddzielny referat to sprawa zakupów. Pamiętam z innych krajów arabskich, że co najwyżej ktoś na suku przy odmowie kupna rzucił coś złośliwie, ale raczej bez wulgaryzmów i agresji takiego stopnia jakie widziałem tutaj, w Maroku. Nie byłem tam też świadkiem takich scen jak tu, gdzie dosłownie taksówkarze bili się na pięści o to, kto ma podwieźć turystę na lotnisko. Sam za 3 dni miałem mieć podobną sytuację, gdzie kilku taksiarzy wręcz wyszarpywało mnie sobie jak jakieś mięso. Nie ważne było z kim rozmawiałem pierwszy, ważne było kto mnie pierwszy wciągnie do swojej taksówki ;(

Co gorsza bijatyka to nie tylko domena mężczyzn. Byłem świadkiem jak dwie sprzedawczynie owoców pobiły się przez to, że naiwna Hiszpanka wzięła brzoskwinie ze straganu jednej pani, a leżące obok pomarańcze ze straganu jak się okazało już innej handlarki. Ta od brzoskwini złapała turystkę za rękę i oprócz brzoskwini wręczyła jej pomarańcze ze swojej części straganu, a tamta druga wytrąciła jej obce brzoskwinie z ręki wręczając swoje i każąc zapłacić. Zrobiła się z tego rozróba na całą ulicę, wszyscy zaczęli się szarpać, krzyczeć, bić, biegać...No, nie wiem czy to normalne, ale wtedy pomyślałem, że toczy się tu okrutna walka o przetrwanie, a nie handel uliczny. Kto nie uhandluje ten nie je.

Postanowiłem łyknąć trochę kultury po tych połajankach i udałem się na zwiedzanie Pałacu El-Badi, z którego niewiele zostało, ale za to z tarasu mogłem zobaczyć dachy medyny od góry, a nie jak do tej pory tylko od spodu. W lepszym stanie i bardziej ciekawy jest Pałac Bahia, gdzie można zobaczyć całe komnaty bogato zdobione w mozaiki, wspaniałe sklepienia i dekoracyjne detale.

Zajrzałem też na słynną nekropolię z grobowcami Saadytów, która ponoć przez 200 lat była ogrodzona i nikt nie miał do niej wstępu. Jest tam jeden grób, o innej orientacji płyty w stosunku do pozostałych. Okazało się, że to grobowiec chrześcijanina, którego płyta nagrobna była usytuowana nie w kierunku Mekki. Byłem tym trochę zaskoczony, że niewierny leży z wyznawcami Allaha na jednym cmentarzu. Przypomniałem sobie co prawda cmentarz Montparnasse w Paryżu, gdzie obok siebie były groby chrześcijan, żydów i muzułmanów, to jednak dobrze wiedziałem, że Marakesz to nie stolica Francji przecież.

Ciekawie wygląda minaret meczetu Kutubijja widoczny z placu Jemaa el-Fna. Dotarłem też do muzeum miejskiego, ale było zamknięte. Dziwne środek dnia, czwartek. Może przez ramadan. Nie udało mi się natomiast znaleźć opisywanej w przewodnikach medresy, ale to chyba tylko dlatego, że miałem dość wypytywania o drogę, bo każdy od razu chciał pieniądze jako "guide".

Gdy wyczłapałem się z gmatwaniny uliczek i zadaszonych suków kompletnie straciłem orientację, co mi się rzadko zdaża. Żadnej z mijanych uliczek nie było oznaczonych z nazwy na mojej mapie. Nie chciałem płacić kolejnemu samozwańczemu przewodnikowi, więc kupiłem sobie wodę w małym sklepiku i zapytałem sprzedawcę o to gdzie tak właściwie jestem pokazując mu mapę. On stwierdził, że ta mapa jest nic nie warta, ale wskazał, że jestem gdzieś w północnej części miasta i jeżeli chcę dojść do placu Dżema to może zawołać kogoś kto mnie tam zaprowadzi. Nie chciałem. Wręcz przeciwnie, miałem zamiar wyjść z medyny poza bramę.

Dzięki podpytywaniu turystów poruszających się bez mapy, co świadczyło, że już są tu zadomowieni co najmniej od kilku dni, udało mi się to w ciągu kilkunastu minut. Niestety poza medyną Marakesz nie ma do zaoferowania nic ciekawego, no może poza ogrodami Majorelle, do których i tak chyba lepiej pojechać taksówką niż wałęsając się na piechotę z mapką w ręku.

Wieczorem znów udałem się na plac Jemaa el-Fna, w skrócie plac "dżemu", jak go zacząłem nazywać. Nazwa nieprzypadkowa, bo można tam znaleźć mydło i powidło, jak to się mówi. By porobić fotki ludzi trzeba oczywiście mieć sporo drobnych. Przykładowo, gdy kucnąłem robiąc zdjęcie czarnej kobrze tańczącej do dźwięków fujarki tamtejszego grajka, wiedziałem, że trzeba mu coś wrzucić do koszyczka. Ale gdy nagle poczułem na sobie pytona, to się lekko zirytowałem, bo jakiś inny facio, który bez mojego pozwolenia i jakiegokolwiek zapytania zarzucił mi go na szyję od razu domagał się co najmniej 30 dirham.

Zabawny, acz z deka trochę wkurzający był także "cyrk" z małpą. Facet z makakiem na łańcuchu dosłownie zaczepiał każdego przechodnia starając się wyłudzić kasę za samo dotknięcie małpki. Gdy zrobiłem mu fotkę od tyłu na tle zachodzącego słońca, za chwilę już był przy mnie żądając zapłaty. Ma oczy z tyłu głowy? Cóż, jak mam płacić to niech ta małpa zrobi jeszcze jakąś głupią minę. Zanim się zdążyłem przymierzyć do zdjęcia, przyleciał inny facet z drugą małpą ładując mi ją na ramię i oczywiście wyciągając rękę po pieniądze. To już przesada, ale małpa złapała mnie za szyję i nie chciała puścić paska od aparatu. Dobrze wyszkolona sztuka. Mam więc pozowane zdjęcie z dwoma małpami na ramieniu. Czułem się jak jedna z nich ;)

I tak skończyły mi się dirhamy. Mogłem więc już tylko popatrzeć sobie na to pokrętne, a jednocześnie magiczne miejsce, na wieczorne ceremoniały ucztowania, na innych turystów przechadzających się ze sztucznym uśmiechem lub złością podczas odganiania się od nagabywaczy wszelkiej maści.

Niestety od patrzenia na stragany ze świeżym sokiem pomarańczowym zachciało mi się pić, a woda mineralna jaką miałem w buteleczce już mi sie skończyła. Wszystkie drobne wydałem na bakszysz, musiałem więc wrócić do hostelu i wymienić kolejne Euro. Poszedłem znów na Dżema na sok z pomarańczy. Negocjacjom nie było końca, gdy chciałem kupić całą butelkę. Wczoraj płaciłem 15 dirham, dzisiaj chcą po 25. O co tu chodzi? Może o to, jak twierdził jeden z handlarzy, że niektórzy sprzedają sok taniej, bo go rozcieńczają wodą, a on nie. A może to tylko gra, w której zawsze przegrywa turysta, liczy się tylko to, na jak wiele tym razem można sobie pozwolić go oskubać.

Przysiadłem sobie na chwilę na ławce popijając świeżo wyciśnięty pomarańczowy soczek z butelki po jakiejś lokalnej coli, nie dbając o ryzyko zemsty faraona i bakterie coli właśnie. Zaraz jednak jakiś cwany kelner podsunął mi talerz z szaszłykami pod nos i już nie miałem wyjścia, musiałem zacząć biesiadować razem z całym tłumem wyposzczonych przez cały dzień Marokańczyków.

Naprawdę można się tu nauczyć asertywności. Trzeba umieć odmawiać, tak by nie zostać zwyzywanym i robić zakupy tak, żeby się kupcy nie pobili. Można tu się przekonać, że mapa do niczego się nie przydaje, a ważniejszy jest instynkt, zmysł obserwacji, szczęście i dobre buty oraz duuużo dirham.

Jak się też okazało, żadnym problemem nie jest porozumiewanie się tu po angielsku. Obawiałem się, że mój słaby francuski może być źródłem wielu nieporozumień, ale w Marakeszu handlarze mówią chyba we wszystkich językach świata. Choć jak słyszałem z ust Marokańczyka gadkę po polsku "Dobra, dobra zupa z bobra", to nie byłem przekonany czy on wie co mówi.

Gdy mnie męczyły na każdym kroku pytania handlarzy, guidów, czy innych naciągaczy o moją narodowość stwierdzałem, że jestem Finem lub Węgrem. Mając przy tym oczywiście nadzieję, że się nagabywacz po prostu odczepi z powodu trudności językowych. Niestety węgierski, mimo że jest jednym z najtrudniejszych języków świata, okazuje się być bardzo łatwy dla Marokańczyków, którzy "egeszege buroki" i innych zwrotów znają więcej niż ja. Z fińskim mają większe problemy, ale prawdopodobnie i tak umieją go lepiej ode mnie.

Nie ukrywam, że już po dwóch dniach tego zgiełku w Marakeszu, błądzenia po medynie w upale i ciągłego tłumaczenia, że nie mam zamiaru robić nikomu zdjęcia, tylko cykam sobie fotki budynków, co prawda przeważnie "pięknych inaczej", poczułem, chyba po raz pierwszy od dawna, że chcę do domu.

  • Maroko marakesz 001
  • Maroko marakesz 002
  • Maroko marakesz 003
  • Maroko marakesz 004
  • Maroko marakesz 006
  • Maroko marakesz 007
  • Maroko marakesz 008
  • Maroko marakesz 009
  • Maroko marakesz 010
  • Maroko marakesz 011
  • Maroko marakesz 012
  • Maroko marakesz 013
  • Maroko marakesz 014
  • Maroko marakesz 015
  • Maroko marakesz 016
  • Maroko marakesz 017
  • Maroko marakesz 018
  • Maroko marakesz 019
  • Maroko marakesz 020
  • Maroko marakesz 022
  • Maroko marakesz 023
  • Maroko marakesz 024
  • Maroko marakesz 025
  • Maroko marakesz 026
  • Maroko marakesz 027
  • Maroko marakesz 028
  • Maroko marakesz 029
  • Maroko marakesz 030
  • Maroko marakesz 031
  • Maroko marakesz 032
  • Maroko marakesz 033
  • Maroko marakesz 034
  • Maroko marakesz 035
  • Maroko marakesz 036
  • Maroko marakesz 037
  • Maroko marakesz 038
  • Maroko marakesz 040
  • Maroko marakesz 041
  • Maroko marakesz 042
  • Maroko marakesz 043
  • Maroko marakesz 044
  • Maroko marakesz 045
  • Maroko marakesz 046
  • Maroko marakesz 047
  • Maroko marakesz 048
  • Maroko marakesz 049
  • Maroko marakesz 051
  • Maroko marakesz 052
  • Maroko marakesz 054
  • Maroko marakesz 055
  • Maroko marakesz 056
  • Maroko marakesz 057
  • Maroko marakesz 058
  • Maroko marakesz 059
  • Maroko marakesz 060
  • Maroko marakesz 061
  • Maroko marakesz 062
  • Maroko marakesz 063
  • Maroko marakesz 064
  • Maroko marakesz 065
  • Maroko marakesz 066
  • Maroko marakesz 067
  • Maroko marakesz 068
  • Maroko marakesz 070
  • Maroko marakesz 071
  • Maroko marakesz 072
  • Maroko marakesz 073
  • Maroko marakesz 075
  • Maroko marakesz 076
  • Maroko marakesz 077
  • Maroko marakesz 078
  • Maroko marakesz 079
  • Maroko marakesz 080
  • Maroko marakesz 081
  • Maroko marakesz 082
  • Maroko marakesz 083
  • Maroko marakesz 084
  • Maroko marakesz 085
  • Maroko marakesz 086
  • Maroko marakesz 087
  • Maroko marakesz 090
  • Maroko marakesz 091
  • Maroko marakesz 092
  • Maroko marakesz 093
  • Maroko marakesz 094
  • Maroko marakesz 095
  • Maroko marakesz 096
  • Maroko marakesz 097
  • Maroko marakesz 098
  • Maroko marakesz 100
  • Maroko marakesz 105
  • Maroko marakesz 106
  • Maroko marakesz 109
  • Maroko marakesz 111
  • Maroko marakesz 112
  • Maroko marakesz 113
  • Maroko marakesz 114
  • Maroko marakesz 115
  • Maroko marakesz 116
  • Maroko marakesz 117
  • Maroko marakesz 119
  • Maroko marakesz 120
  • Maroko marakesz 121
  • Maroko marakesz 122
  • Maroko marakesz 124
  • Maroko marakesz 125
  • Maroko marakesz 126
  • Maroko marakesz 127
  • Maroko marakesz 129
  • Maroko marakesz 130
  • Maroko marakesz 131
  • Maroko marakesz 132
  • Maroko marakesz 133
  • Maroko marakesz 135
  • Maroko marakesz 136
  • Maroko marakesz 137
  • Maroko marakesz 138
  • Maroko marakesz 139
  • Maroko marakesz 140
  • Maroko marakesz 141
  • Maroko marakesz 142
  • Maroko marakesz 144
  • Maroko marakesz 145
  • Maroko marakesz 146
  • Maroko marakesz 128
  • Maroko marakesz 147
  • Maroko marakesz 148
  • Maroko marakesz 149
  • Maroko marakesz 150
  • Maroko marakesz 151
  • Maroko marakesz 152
  • Maroko marakesz 154
  • Maroko marakesz 155

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. lmichorowski
    lmichorowski (26.05.2013 22:50)
    Zgadzam się z przedmówcami, że czyta się świetnie. Ja na takie natrętne zachowania w Maroku nie natrafiłem - nawet w Marakeszu, ale faktem jest, że w tym kraju bywałem dość dawno (w latach 80-tych), jeśli nie liczyć krótkiej wizyty w 2007 roku. No i od tamtych czasów wysokość "bakszyszu" wzrosła kilkunastokrotnie...
  2. kielec
    kielec (04.10.2011 20:59)
    aggie, nie ma się czego bać, ma to też swój urok i zapada w pamięć...choć jak dla mnie 2 dni w Marakeszu wystarczy, więc jeśli planujesz pobyt w Maroku to resztę proponuję spędzić w innych miejscach...góry Atlas, północna Sahara, Casablanka, Rabat, Agadir etc.
  3. zosfik
    zosfik (25.09.2011 19:09) +1
    Jesteś świetnym gawędziarzem, co stwierdzam po przeczytaniu twojej kolejnej relacji z podróży. Napisane lekko i "z przymrużeniem oka". Dobrze,że wróciłeś cały i z aparatem, to będą następne ciekawe relacje. Pozdrawiam.
    Do zdjęć wrócę jutro.
  4. kielec
    kielec (16.09.2011 13:31) +1
    smoku, widocznie miałem to szczeście, że trafiłem na ramadan no i obecnie sytuacja gospodarcza i polityczna odbija się na zachowaniu ludzi....W Egipcie też to widać ;(
  5. renata-1
    renata-1 (16.09.2011 10:16) +1
    ciekawie opisana podróż, a co do dodatkowych "atrakcji" - będziesz miał co wspominać
  6. s.wawelski
    s.wawelski (16.09.2011 4:58) +2
    Spedzilem w Maroku 2 tygodnie i w Marrakeszu 4 dni, ale az tak drastycznych przygod nie mialem, choc faktem jest, ze tamtejsi ludzie raczej nie zdobyli mojego serca. W kazdym razie Twoja opowiesc swietnie sie czyta :-)
  7. freemarti
    freemarti (13.09.2011 20:57) +2
    zawsze chciałam tam pojechac ale muszę powiedziec, że jestem teraz zaskoczona. Oczywiście słyszałam od znajomych opowieści o wymuszanych na turystach zapłatach ale..... historia zarówno Twoja oraz przypadku z pomarańczami jest szokująca. Chyba bym się wkurzyła i też zareagowała agresywnie bo takie zachowanie jest dla mnie czymś co mi ciśnienie znacząco podnosi.
    Póki co nie wybieram się tam ale Twoje zdjęcia z ochotą obejrzę , zwłaszcza, że przyjemnie się podróż czytało :)
    Pozdrawiam :
  8. 2_koty
    2_koty (11.09.2011 12:55) +4
    Twój opis czyta się świetnie. Ja byłam w Maroku przez tydzień w połowie kwietnie tego roku (opis do Kolumbera jest ciągle "w opracowaniu"). Kilkoro moich znajomych wróciło stamtąd rozczarowanych, wiec nie miałam wygórowanych oczekiwań. Marrakesz, chociaż malowniczy, był najgorszym miejscem które odwiedziliśmy, a Jema el-Fna było epicentrum jego beznadziejności. Zero autentyczności, tłumy turystów, chamskie naciągactwo. Chociaż generalnie wszędzie w Maroku trzeba było być asertywnym, to w innych miastach ludzie byli naprawdę mili i otwarci i nie spotkałam się z agresywnym wciskaniem "pamiątek". Świetnie wspominam zwłaszcza piękną, senną Essaouirę. Maroko wciąż ma niezwykły urok i mam nadzieję, że Marrakesz też kiedyś wróci do normalności i turyści przestaną być postrzegani jako worki z pieniędzmi.
    Teraz zabieram się do obejrzenia zdjęć :-)
  9. kielec
    kielec (10.09.2011 23:43) +4
    mj, niestety trochę mnie to zaskoczyło w Marakeszu, jak piszę w relacji bo w Tunezji, Egipcie czy Turcji nie spotkałem się z taką natarczywością i często wręcz agresją. Czytałem też sporo relacji z Maroka i sporo osób chwaliło ten kraj, że właśnie nie ma czegoś takiego jak w Egipcie. Może tak trafiłem. Weźmy pod uwagę, po pierwsze to, że ja byłem w Marakaszu podczas ramadanu. Po drugie zawsze miałem przy sobie dośc spory i widoczny aparat, na który Marokańczycy reagowali albo jak magnes do wyciągania pieniędzy albo jakbym miał im zrobić krzywdę. Genralnie jednak Marakesz jest bardzo fotogeniczny, ale by robić portrety ludziom trzeba zaopatrzyć się w sporo dirham, niekoniecznie drobnych ;)
  10. rodos13
    rodos13 (10.09.2011 13:30) +4
    Świetnie się czyta. Nawet chwilami się uśmiechałam, ale tylko dlatego, że Twój sposób opisywania to powodował a nie sytuacje. Dobrze, że można powędrować sobie po tych miejscach np. w Twojej podróży, gdzie jest ślicznie, spokojnie, kolorowo i nie jest się narażonym na takie zachowania :)
  11. mj1945
    mj1945 (10.09.2011 10:29) +5
    Takie zachowania o jakich piszesz ,zawsze odpychały mnie do odwiedzanie krajów arabskich.Na poczatku lat 90-tych podobnie było w Turcji (bez wyzwisk) teraz nie ma po tym śladu.
    Świetny opis.
kielec

kielec

Tomasz Kosiński
Punkty: 100970