2011-07-08

Podróż Putucusi...drabina o alternatywnym wymiarze

Opisywane miejsca: Peru
Typ: Album z opisami

Peru, wakacje 2009.

Po dłuższym pobycie w trasie, która obfitowała w to, co w Peru najważniejsze, dotarliśmy do punktu najważniejszego - Machu Picchu. Obszar jakże inny od tego, który towarzyszył nam przez ostatnie dwa tygodnie. Zielono, ciepło, tropikalnie wręcz. A także dość schludnie. A może to złudzenie na skutek nagromadzenia roślinności? Teren w dalszym ciągu górzysty ale już nie tak jałowy. Dotarliśmy do naszego hotelu w Aguas Calientes, po jakże ekscytującej podróży pociągiem z Cusco. Wyjechać trzeba było rano oczywiście. Na tego typu wyprawach raczej nie ma czasu na sen. Część naszej ekipy wysiadła na trasie, by piechotą dotrzeć do miasta Szlakiem Inków. My z naszym przewodnikiem zdecydowaliśmy się na trasę alternatywną – Putucusi. Wiedzieliśmy tylko tyle, że widok z tej góry gwarantuje nam niezapomniane wrażenia i inne mało znane spojrzenie na Machu Picchu. Zatem brzmiało to jak zachęta. Pogoda była wymarzona. Lekkie chmurki, żandego smażenia, jedyne co doskwierało turystom, to ciągłe pragnienie.

 Krótkie zameldowanie w hotelu. Spakowanie małego, podręcznego plecaka - głównie picie i aparat. I ruszłyśmy w drogę. Trzy dziewczyny i Alejandro – nasz przewodnik. Trasa zaczęła się spokojnie, wąska ścieżka, lekko pod górę. Z boku rzeka. Zdążyło nas już minąć kilku niemieckich emerytów z własnym przewodnikiem. Naprawdę znakomita forma fizyczna. My trochę wolniej, wiadomo rozmowy, śmiech. I niestety nagle nas lekko zamurowało. Nie było to podejście pod górę jakie znałam z polskich gór, lub jakie preferuję, czy też do tej pory wybierałam. Nie była to podwrocławska góra Ślęża, tylko pionowa ściana, do której przytwierdzona była, jak się okazało jedna z pięciu drabin. Góra, kiedy na drugi dzień ją zobaczyłam, z drugiej strony, czyli będąc już w Machu Picchu, przypominała stromy kopiec, coś jak Corcovado.

Ta pierwsza drabina, bułka z masłem, bo myślałyśmy że to jedyna, 25 metrów. Ale przy drugiej, najdłuższej na trasie, 60 metrów, zaczęłyśmy rozważać powrót i komentować sytuację w stylu: to wcale nie jest śmieszne lub Alejandro czemu nam nie powiedziałeś co to za wypad. A bo wtedy żadna z was by nie poszła.

Ale chęć dojścia na szczyt, odkrycia dla siebie tego widoku na Machu Picchu była dosyć silnym napędem i mobilizatorem. Drabiny się skończyły, zaczęły się wąskie ścieżki, granie niemal, stromo po górę. Widok jednak był piękny. Humory wróciły, choć tak naprawdę nigdzie nie poszły, lekko zamaskował je jedynie lęk... lęk przed wysokością. Ja stwierdziłam, mimo wszystko, że kolejny urlop robię w terenie nizinnym. Alejandro odpowiedział żartobliwie, że tak mówi, większość jego wyprawowiczów po zmierzeniu się z drabinami.

Emeryci niemieccy już od dawna na szczycie, delektowali się widokiem, a jakże innym i pięknym. W końcu i my dotarłyśmy. Machu Pichcu z boku, istotnie coś ekstrawaganckiego, niewidokówkowo, alternatywnie.

Było bardzo gorąco. Alejandro nakazał powrót, bo zbierały się chmury. Stwierdziłam, że dla ochłody fajny byłby mały deszczyk. Ale Alejandro zmarszczył czoło i dodał jedynie, że deszcz nie był by teraz wskazany, bo alternatywnej trasy nie ma i trzeba zejść po drabinach. A mokre to istny dramat. Sam miał okazję zjechać kilka szczebli w dół, gdy inną jego grupę złapała tropikalna ulewa. Strach zajrzał nam w oczy. Tak, to lepiej już chodźmy. Zejście to był może nie koszmar, ale raczej coś dla mocnych nerwów. Spojrzenie w dół, uh..., obrót i kolejno noga za nogą, spokojnie na dół. A szczeble to nie jak w drabinie z OBI. Równiótkie, wyprofilowane, ale czasem brakujące a czasem grube jak konar drzewa, którego nie da się objąć. 

Czułam jak w środku cała się trzęsę. A dodam nie lubię wysokości. A tu zero zabezpieczeń, jedynie po lewej ręce jakiś majtający się drut, a w dół to lepiej nie patrzeć. Alejandro jak krasnoludek. Już na dole. Krótki postój, ktoś idzie na górę. Ale o tej porze to już raczej trzeba wracać. I faktycznie, gdy my już pokonałyśmy drabinę, człowiek wracał i powiedział, że spróbuje jutro, dziś chyba za późno by dostać się na szczyt, nie mówiąc o powrocie po widoku. No to podziwiam człowieka. Po zejściu z pionowej ściany, odpoczynek. Nogi mi się dosłownie trzęsły jak galareta. Nikt nie mógł uwierzyć. Ja też nie, kiedy moje koleżanki robiły sobie na drabinie zdjęcia, machając do siebie, trzymając się jedną ręką. Naprawdę Putucusi to niezła adrenalina.

  • na górę
  • na górę
  • widok z trasy
  • widok na Machu Picchu
  • widok na Machu Picchu
  • widok na Machu Picchu
  • widok na Aguas Calientes
  • widok na Putucusi
  • widok na Putucusi

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. a_evermind
    a_evermind (10.10.2013 8:46)
    Ku mojemu zdziwieniu nie mogłam ocenić fotek, bo już kiedyś dałam im plusa. nie pamiętam kiedy - czyżby dopadła mnie odzjęciowa choroba wysokościowa? ;)
    Super opis, można sobie wyobrazić ten pion i poczuć adrenalinę :)
  2. bkrystina
    bkrystina (19.08.2011 13:21) +3
    Brawo i ogromiasty plus za odwagę.
  3. 3ale3
    3ale3 (01.08.2011 13:07) +2
    Peru kusi mnie od dawna [ jeszcze bardziej Argentyna] , ale patrząc na drabiny prawie mi przeszło. Prawie, bo te kilka nastepnych zdjęć .... koniecznie muszę się tam wybrać :) Pozdrawiam
  4. smyczek1974
    smyczek1974 (28.07.2011 8:40) +4
    Nie chce sie madrzyć ale...Milanello jest w błędzie!!!" Zeszedł" mówimy wtedy kiedy coś jest blisko, jest krótkie i takie tam... Te drabinki były długie i wysokie więc mówimy "zszedł".No....:-)
    A ja tam bym zeszedł....na zawał serca:-)
  5. milanello80
    milanello80 (12.07.2011 22:04) +4
    Też bym nie zeszedł, szkoda byłoby mi tracić miejsce do takich widoków. Machu Picchu to jedno z moich marzeń, czeka w kolejce.
    Gratuluję fajnej wyprawy.
  6. slawannka
    slawannka (09.07.2011 10:41) +7
    Wejść, jak znam siebie, to bym pewnie wlazla, ale zejść? Za żadne skarby świata!
    Fantastyczna opowieść, dziękuję! :)
  7. neiven
    neiven (08.07.2011 13:06) +7
    Interesująca, mrożąca krew w żyłach opowieść :)
    Gratuluję determinacji i odwagi w walce z własnymi lękami.