Podróż Holy Cow, czyli o Indiach bez ceregieli
Inspirować można na wiele sposobów. Kolumber zapytał na FB gdzie jest nasz prywatny raj. Ja, ze względu na swoją przewrotną naturę, pytam: gdzie jest to piekło, ten nieznośny kawałek ziemii, gdzie nic i nikt nie daje świętego spokoju? Od kilku lat mam już swoich faworytów w tej kategorii, ale za każdym razem, gdy uda mi się o nich wspomnieć ( mam tu na myśli Maroko i Kambodżę ) słyszę: "Przecież nie byłeś jeszcze w Indiach". Nie było więc wyjścia... Witam i zapraszam do komentowania mojej aktualnej podróży po kraju, który niewątpliwie inspiruje, pytanie tylko do czego i kogo? Zaczynamy w Delhi.
W związku z tym, że internet bezprzewodowy nie jest łatwo dostępny, zdjęcia pojawiać się będą sporadycznie, za co z góry przepraszam.
Ciężko jest docenić azjatycką aglomerację będąc Europejczykiem. Ciężko, bo są nieporównywalne. To co dla nas jest nieznośne i obrzydliwe, w Delhi i innych miastach subkontynentu jest normą. Czyli, aby pokochać Indie muszę obniżyć swoje standardy? W tym niemiłosierie chaotycznym i pogmatwanym mieście udało nam się zobaczyć Czerwony Fort, czyli jedną z zatrzęsienia podobnych do siebie budowli rozsianych po całym kraju. Inspirujące? Na pewno nie. Satysfakcjonujący okazał się jednak fakt, że przeżyliśmy riksze, ulice, skrzyżowania, upierdliwych sprzedawców, widok umierająych zwierząt i nadmiar biedy i udręczenia. Wiemy, że to dopiero początek.
Święte miasto położone nad brzegiem Gangesu, najbrudniejszej masy wody jaką widziałem, a parę rzek i rzeczek dane mi było zobaczyć. W Gangesie mają miejsce wszystkie etapy ludzkiego życia, no i śmierci jako jego części oczywiście. Poza ceremoniami pogrzebowymi nad jego brzegami udało się nam zobaczyć pływające trupy świń, kozła, więcej śmieci niż warszawskie MPO może sobie wyobrazić i wiele niezidentyfikowanych przedmiotów. Po świętej rzece pływa się wynajętymi łodziami lawirując pomiędzy myjącymi się i piorącymi ubrania mieszkańcami miasta. Poza ghatami, czyli schodami w nadbrzeżu i świątyniami rozsianymi dokoła miasto wygląda jak każde inne... indyjskie oczywiście:)
Przez zupełny przypadek i niezmiernie skomplikowany system kolei w Indiach trafiamy na kilka ładnych godzin do miejscowości Gwalior, która słynie (i tu uwaga - totalne zaskoczenie) z Fortu. Parę minut targowania i przeganiania i już jesteśmy przed świątyniami i pałacami. Po raz kolejny swoich emocji nie muszę utrzymywać w wodzach - jest całkiem całkiem jak na zupełnie nieodwiedzaną przez turystów miejscowość. Dodatkowo hinduska architektura świątyń rozsiana wokół kompleksu jest przyjemnym zaskoczeniem.
Jak zawsze podczas naszych podróży obieramy sobie atrakcję, która stanowić ma kwintesencję miejsca, które odwiedzamy. W Ameryce południowej to było Machu Picchu, w Azji Wielki Mur Chiński, w Indiach nie może się obyć bez Taj Mahal. Ten ogromny pomnik - symbol miłości, prawdopodobnie najsłynniejszy element indyjskiej kultury wybudowany został w miejscowości Agra. Wiele komentuje się na temat tej mieściny i w większości są to komentarze niezbyt pochlebne. Moim skromnym zdaniem zupełnie niesłusznie. Nie jest aż tak źle, a sam Taj Mahal też ma swój urok. Czy jest w tym samym stopniu zniewalający jak ruiny Inków w Peru, niestety nie. Jest to jednak budynek piękny i wyjątkowo świetnie fotografujący się w ciągu dnia.
Jedno z najsłynniejszych miast Radżystanu, które słynie z pięknej architektury i kolosalnych korków. Niepodal Jaipuru znajduje się Fort w Amber, niesamowicie majestatyczny w swym pięknie i lokalizacji. Bursztynowy kolor murów i przepych wnętrz, spotęgowany przez otaczający fort górski krajobraz są nie do opisania. W samym Jaipur zobaczyliśmy jeszcze przedziwne obserwatorium Jantar Mantar i fantastyczny różowy budynek Hawa Mahal. Tym, którzy czytają przewodniki i napotkają w przyszłości negatywne komentarze na temat "różowego miasta" jak i pozostałych dwóch rozpoczynających się na "J" w Radżystanie, proponuję o nich zapomnieć. Naprawdę warto zobaczyć.
Z parkami narodowymi tak już jest, że oferują fantastyczne ceny za safari, na krótych nie da się praktycznie zobaczyć nic. Owszem kilka jelonków i ptaszków, ale gdzie te tygrysy. Podobno jest ich tylko 26, z czego 11 przebywa na terenie dostępnym dla turystów. Szanse są raczej niewielkie.
Udaipur jest kwintesencją tego, czym Indie zaistniały w masowej kulturze i sztuce. Piękne, bogato zdobione pałące na wodzie, dziś najdroższe hotele na świecie. Haveli, czyli budynki, których fasady i wnętrza trafiały na ekrany kin ze wzgędu na zdobienia i charakter. Lake Palace Hotel, na którym skupione są oczy całego miasta widniejący po środku jeziora Pichola, widoczny dosłownie nawet z najmniej atrakcyjnego tarasu. Miasto zaistniało w obrazie "Octopussy", jednym z filmów o przygodach agenta 007 i co wieczór gros restauracji odtwarza film ku uciesze gości. Prawda jest taka, że nie muszą, bo widoki są zniewalające. Udaipur, to aglomeracja, która nie ma nic wspólnego z Delhi i chwała Bogu za to. Mekka nowożeńców z całego świata to póki co moje ulubione miejsce w Indiach.
Tak, tym razem padło na kolor niebieski. Kolejne miasto Radżystanu zawdzięcza swój przydomek kolorowi budynków, który podobno chronić ma mieszkańców przed uciążliwymi insektami. Widok interesujący, choć nie spodziewajmy się zniewalającej architektury. Budynki są raczej bunkro podobne, jak w pozostałych miastach regionu. Główną atrakcją miasta jest po raz kolejny Fort. Tym razem fantastyczny i rewelacyjnie utrzymany. Audioprzewodnik wliczny w cenę biletu był jednym z lepszych z jakich kiedykolwiek korzystaliśmy. Rewelacyjny okazał się też jarmark pod wieżą z zegarem, gdzie używane piękne sari można kupić dosłownie za kilka złotych. Jodphpur byłby o wiele sympatyczniejszym wspomnieniem, gdyby nie wypadek autobusu, którym wracaliśmy do Udaipuru. Najważniejsza rzecz, którą trzeba wiedzieć przed podróżą do Indii - rezerwować wszystkie bilety na pociągi przez internet z minimum kilkutygodniowym wyprzedzeniem i nigdy nie podróżować autobusami. Mądry Polak po szkodzie...
Tak jak mieszkańcy Ho Chi Minh City w Wietnamie, tak i mieszkańcy Mumbaju, nie używają oficjalnej nomenklatury. Bombaj i tyle! Miasto miało być porównywalne do Delhi, zatłoczone i nie do zniesienia. Okazało się nowoczesne, zaplanowane i zupełnie przyjemne, choć bez wyrazu. Budynki historyczne wraz z Bramą do Indii nie powalają, ale za to promenada wzdłuż Morza Arabskiego i lokalne smakołyki na plaży Chaupatti to co innego. Slumsy, które mieliśmy okazję oglądać w "Slumdog Millionaire" to troszkę więcej niż sama bieda. Podobnie jak na przedmieściach Kapsztadu w RPA, mieszkańcy "Bombaju z dykty" tworzą szkielet specyficznej dzielnicy miasta i wielokrotnie pracują w biurach, a śpią w slumsach.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Widac, ze Indie to nie Twoja bajka i zachwycony nimi nie byles. :-)) Ja mam juz kupiony bilet na wrzesien, nie wiem czy Indie to dobry wybor, ale na pewno calkiem inny swiat, ktorego jestem tak ciekawa... po powrocie na pewno podziele sie wrazeniami.Pozdrawiam ;))
-
Ciekawą podroz odbyles.
Zobaczyc tygrysa w jakiejkolwiek dżungli nie jest łatwo, zresztą i na otwartym terenie na sawanie w Afryce też jest to loterią. W Ranthambore tygrysy jednak są, czego dowodem jest parę moich zdjęc :-)
http://kolumber.pl/photos/show/golist:142402/page:87
http://kolumber.pl/photos/show/golist:142402/page:88
Pozdrowienia :-) -
Radku - bardzo ciekawa podróż.
A w ogóle to bardzo podoba mi się wstęp tej opowieści:)
Ja zawsze twierdziłam, że do Indii to 'nigdy' ale coraz mniej przekonania mam do tego swojego 'nigdy'..... -
kolejna ciekawa podróż:)
ja za Indiami tęsknię i bardzo chciałabym wrócić.
to kraj pełen sprzeczności. zachwycający ale i momentami przerażający.
pozdrawiam:)