Jako osoba towarzyszaca wybralem sie na koncert pewnej rozbrykanej, krotko scietej blondynki o pseudonimie scenicznym P!nk. Poza mozliwoscia czesciowego ogluchniecia i potupania dolna konczyna do skocznej muzyki mialem okazje zagrac w fotograficznego totolotka. Ustawilem aparat na pelny automat i tracany przez plasajacy tlum pstrykalem. Z calego stada nieostrych, za jasnych, za ciemnych i nieciekawych zdjec udalo mi sie wylowic pare (pare par) szczesliwych trafow w tej rockowej loterii fotografa amatora.