Podróż Chiny 2010 Pekin i okolice
Pekin odwiedzamy już drugi raz. Poprzednim razem – w 2009 roku chcieliśmy zobaczyć wszystkie możliwe atrakcje. Tym razem Pekin miał być bazą wypadową do Chengde, Datongu i na Wielki Mur Jinshanling – Simatai.
Do Pekinu wracaliśmy jak do dobrego znajomego. Nie znaczy to bynajmniej, że poprzednim razem udało nam się poznać całe to ogromne miasto. Pekin, jak pewnie większość dużych miast, dobrze poznać można dopiero wtedy, jeśli się w nim trochę pomieszka. Najlepiej przez kilka lat.
Mieliśmy już jednak doświadczenie w poruszaniu się po Pekinie. Hostel wybraliśmy ten sam co poprzednio – Sunrise Hostel. Dobra lokalizacja – blisko Zakazanego Miasta, w wyremontowanych hutongach.
Przyjechaliśmy z Szanghaju nocnym pociągiem sypialnym, więc wyspani, zaraz po rozpakowaniu w hostelu ruszyliśmy w miasto. I ciekawostka! Pekin który wydawał się nam pierwszy raz taki czysty – teraz, po przyjeździe z Szanghaju wydał się bardziej brudny!
Tym razem wreszcie dorwaliśmy mapę Pekinu z autobusami i po angielsku. Poprzednim razem taka sztuka się nam nie udała! Przyznam jednak, że system autobusów w Pekinie jest zupełnie nielogiczny!
Plan na pierwszy dzień zwiedzania to Meczet przy ulicy Wołów. Dzięki Markowi i mapie dotarliśmy tam w miarę szybko. Dzielnice muzułmańską w Pekinie zamieszkuje mniejszość Hui. Dzielnica nie jest może tak malownicza jak ta w Xi’an, ale to naprawdę ciekawe zobaczyć meczet w chińskim stylu.
A jak wygląda minaret? Oczywiście jak pagoda! Jest też tu niezbyt wysoka wieża Wangyue Lou z której robiono obserwacje astronomiczne.
Kolejny punkt programu to Świątynia Fayuan – prawdopodobnie najstarsza w Pekinie (zbudowana w 696 roku). Jednak to co oglądamy obecnie, to rekonstrukcja z czasów dynastii Qing.
Przy świątyni jest szkoła dla mnichów. Sama świątynia jest trochę zaniedbana, ale jej niewątpliwy urok to brak turystów. Tym razem widzieliśmy więcej mnichów niż wiernych.
Do metra docieramy przez labirynt uliczek w hutongach. Faktycznie niektóre wyglądają bardzo malowniczo. Na wielu były jednak już znaczki do wyburzenia, a część była już tylko ruiną. Szybko zmieniają się te Chiny…
Wielki Mur Jinshanling – Simatai 2010-05-28
Drugi dzień to wycieczka na Wielki Mur. Nie wiem jak inni, którzy już widzieli Wielki Mur – dla mnie jest tak niesamowity, że z ogromną radością pojechałam jeszcze raz GO zobaczyć.
W 2009 roku bylismy w Badaling – tym razem ambitnie postanowiliśmy zdobyć odcinek Jinshanling – Simatai (ok. 10km). To chyba najdalszy turystyczny odcinek Muru dostępny z Pekinu, z najbardziej kłopotliwym dojazdem, ale chyba najpiękniejszy!
Hostel oferowal wprawdzie wycieczke za 260 Y (bez biletow), ale jak sie okazalo nas wynioslo to znacznie taniej – z biletami wstepu to koszt 176 Y na os. Dla tych ktorzy chca wybrac sie na Mur z miejscowosci Mutianyu polecam opis na blogu TUTAJ.
Dojazd z Pekinu: ze stacji metra Dongzimen wychodzimy na dworzec autobusowy – wyjscie B. Mielismy szczescie bo w metrze zaczepila nas pani, ktora jak sie potem okazalo jest konduktorka w autobusie. Z jej pomoca wsiedlismy do wlasnie odjezdzajacego autobusu nr 980 (15 Y).
Potem przesiadka w miejscowosci Miyun – na trzecim przystanku w miescie, za mostem… chociaz w zasadzie mozna wysiasc na dowolnym innym, wszedzie taksowki i busy czekaja na turystow (nie oplaca sie jechac do konca na dworzec autobusowy, bo to strata ok. 30 min. na przejazd przez 10 przystankow w Miyun).
I tu zaczelo sie to czego tak nie lubie – targowanie ceny przejazdu z busiarzami. W koncu stanęło na kwocie 90Y w jedna strone (powrot 95Y) dzielone na 4 osoby… a zaczelo sie od 150 za os. w 2 strony.
Mur na tym odcinku jest niesamowity! To niby tylko 10 km, ale jak sie robi zdjecia to przejscie zajmuje 5 godzin. Pogoda na szczescie dopisala
Kaczka po pekińsku 2010-05-28
Trzeci dzień postanowiliśmy spędzić trochę na luzie. Rano pogoda nie zachęcała do spacerów, ale się przejaśniło i ruszyliśmy na Plac Tiananmen.
Jak zawsze tłumy ludzi, ogromna kolejka do Mauzoleum Mao. Właśnie Mauzoleum! Idziemy! Wstęp jest wolny, ale plecaki, torby, aparaty trzeba zostawić w przechowalni lub u znajomych. Otwarte jest od 8 – 12 – zdążyliśmy na szczęście przed zamknięciem. Kolejka była naprawdę ogromna – wzdłuż całego ogrodzenia. Jednak bardzo szybko się przesuwała. Wokół nas sami Chińczycy, głównie turyści. Od babci małego brzdąca który z ciekawością się na nas patrzył, dostałam chińską chorągiewkę. Niestety nie mieliśmy przy sobie nic żeby się zrewanżować…
A Mauzoleum? W głównej sali, w szklanej klatce leży Mao przykryty chińską flagą. Nie można się zatrzymywać – przechodzi się wzdłuż szklanych ścian. Na twarzach odwiedzających widać skupienie, ale też często ciekawość – to już chyba nie te czasy, kiedy ludzie przychodzili tu z niemal nabożną czcią.
Wreszcie postanowiliśmy skosztować kaczki po pekińsku. Ania i Adaś jeszcze w Polsce zrobili rozeznanie w temacie i wybrali naprawdę fajne miejsce. Restauracja na terenie parku Ritan – Xiao Wang’s Home Restaurant (2 Guanghua Dongi). Pojechaliśmy tam autobusem (640 lub 639), ale potem jeszcze trzeba przejść przez dzielnice ambasad. Kaczka była bardzo dobra – kawałeczki mięsa z sosem,cebulką i ogórkiem zawija się w małe naleśniczki. Szczególnie smakował mi ten sos – może ktoś wie jak się nazywa i gdzie go kupić? :)
Park Ritan – jak chyba każdy park w Chinach ma oczka wodne, mostki, pagody i sztuczne skały. Tutaj dodatkowo są też budynki cesarskie – Świątynia Słońca.
Luźniejszy dzień to nie tylko jedzenie ale też zakupy! Dotarliśmy do niesamowitego centrum handlowego z ogromnym ekranem – The Palace, przy Dongdaqiao Lu. Z stąd jest już niedaleko do słynnego Silk Street – czyli ogromnego domu handlowego głównie z podróbkami ciuchów, butów i torebek. Tu niestety trzeba się targować – ceny wyjściowe to ok 500Y :) – za coś co może kosztować 39Y w sklepie z normalnymi cenami. Z pewnością są amatorzy takich zakupów – dla mnie jednak targowanie to zero przyjemności.
Największym jednak szaleństwem okazał się Friendship Store! Wielokrotnie w relacjach innych i w przewodnikach czytałam o tych sklepach. Wreszcie taki jeden odwiedziliśmy. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że w tych sklepach są po pierwsze w miarę normalne ceny, a po drugie nie trzeba się targować! W rzeczywistości ceny to jakaś masakra – np zestaw 10 pałeczek za 100Y (normalnie 10Y), pamiątkowe magnesy za 20Y (normalnie 5Y). Oczywiście można się targować!
Na koniec tego szaleństwa jeszcze nocny targ na ulicy Dong’anmen. Skorpiony, robaki itp… dobrze że nie jemy kolacji ;)
Pałac Letni 2010-05-28
Czwarty dzień to znowu powrót do tego co znane i nie do końca odkryte. Czyli Pałac Letni – ale od północy, od strony ulicy Suzhou. Co ciekawe do Pałacu Letniego można już dojechać metrem – linia nr 4!
W parku ludzie oczywiście tańczą, śpiewają i … grają w zośkę! Zagrać w zośkę w Pekinie z chińczykami – bezcenne – a doświadczyli tego Ania i Marek! Ja pewnie bym nie trafiła w tą zośkę, albo uszkodziła niechcący współgraczy – za to zdjęcia mi wyszły fajne ;)
Tym razem w Pałacu Letnim pozwoliliśmy sobie na luźny spacer wzdłuż jeziora Kunming i Mostem Siedemnastu Łuków na Wyspę Jeziora Południowego. Na wyspie jest świątynia Smoczego Króla.
W Pałacu Letnim niezmiennie zachwyca mnie Długa Galeria (728m!).
Wracaliśmy do centrum autobusem – szczerze jednak odradzam. Metrem jest znacznie szybciej.
Na zakończenie dnia odkryliśmy fantastyczną restauracje w hutongach – niestety nie mam angielskiej nazwy – ale mam zdjęcia! Szukajcie a znajdziecie. Dla ułatwienia dodam że jest to równoległa uliczka do Qianmen Dajie (czyli tej odbudowanej ulicy na przedłużeniu Placu Tiananmen). Fantastyczne jedzenie – różnorodne smaki i świetnie przyrządzone – min. kurczak w sezamie, świetny bakłażan i tofu! Ceny 14- 38Y.
Zakazane Miasto i Wzgórze Węglowe 2010-05-28
Piaty dzień – Zakazane Miasto! Wprawdzie zapowiadało się na Dzień Leniucha – ale po porannym deszczyku wypogodziło się i ruszyliśmy zwiedzać.
Dla mnie niektóre miejsca są tak magiczne, że zawsze będę wracać do nich z ogromną przyjemnością. Tak jest z Pompejami, Forum Romanum w Rzymie, nie mówiąc już o moich ukochanych Tatrach czy Pustyniach.
Takim miejscem jest też Zakazane Miasto. Ogromy kompleks, ale mający jakby dwie twarze – z jednej strony duże przestrzenie i pałace, a z drugiej wąskie zaułki i małe pawilony.
Tym razem dokładniej poznaliśmy wschodnią część kompleksu. Nareszcie widzieliśmy ogromną Ścianę Dziewięciu Smoków i ciekawy niedokończony pałac. W Zakazanym Mieście niestety chyba zawsze są tłumy. Jednak i to może być ciekawe – czasem wśród odwiedzających trafiają się bardzo kolorowe grupy w ludowych strojach.
Tym razem też odpoczywaliśmy w Ogrodach Cesarskich. Nie oparliśmy się pokusie skosztowana zawartości magicznego pudełka – po otwarciu zachodzi w nim reakcja chemiczna i podgrzewa się ryż z sosem. Smakowało tak sobie – ale efekt fantastyczny.
Chcąc zobaczyć całe Zakazane Miasto – polecam wspiąć się na harmonijnie symetryczne Wzgórze Węglowe! Widać też z niego Białą Dagobę z Parku Ben Hai. Za Wzgórzem jest też miejsce upamiętniające samobójstwo jednego z cesarzy – powiesił się po wkroczeniu wojsk japońskich.
Chengde 2010-05-28
Szósty dzień to wyjazd na północ, do Chengde. Było to takie cesarskie Castel Gandolfo, albo Ciechocinek ;)
Do Chengde – letniej rezydencji cesarzy wyjechalismy o 6.30 z Dworca Glownego w Pekinie. Przed nami 6 godzin w pociągu – może nie tak komfortowym jak ten z Szanghaju, ale mamy soft seat (61 Y). Przez okno widzimy fantastyczne góry. W pewnym momencie udalo mi sie wypatrzec nawet Wielki Mur – wprawdzie nie tak dobrze zachowany, jak ten z miejsc odwiedzanych przez turystow – ale Mur! Jestesmy prawie jak ekipa angielskiego posla McCartneya – tyle ze oni do Cesarza w Chengde jechali z Pekinu 5 dni…
W pociagu mozna bylo kupic mape Chengde, ale tylko po chinsku (8Y).
Po przyjezdzie na miejsce chcemy dostac sie do Świątyni Puning. Przewodnik podaje ze autobusem nr. 6. Niestety ten autobus nie jedzie z dworca – trzeba pojechac nr 11, a potem przesiasc sie w nr 6. Decydujemy sie na taxi – bez taksometru umawiamy cene 20Y.
Świątynia Puning z 1755r – jest zbudowana na wzor Tybetanski (wstep 50Y). Najwieksze wrazenie robi w glownym budynku ogromny posag (22m) Guanyin o 42 ramionach. Niestety nie mozna wejsc na tarasy ktore sa wokol posagu. Ogolnie swiatynia jest troche zaniedbana. Moze w czasie swiat jest tu wiecej ludzi – ale teraz robila wrazenie wymarlej.
Obok Swiatyni jest uliczka Puning – sklepiki z pamiatkami i sprzedawcy ubrani w stroje z epoki. Szkoda, ze bardzo niechetnie dawali sie fotografowac.
Do Świątyni Putouozhongsheng tez jedziemy taxi – ale juz normalnie z taxometrem – 8Y (1,4Y za km + 6Y za wejscie). Po drodze widac zachwycajacy dach ze smokami Świątyni Xumifoushou i gore Bangchui Shan ze skala przypominajaca nasza Maczuge Herkulesa z Ojcowa.
Swiatynia Putouozhongsheng (40Y) jest zbudowana na wzor Palacu Potala w Lhasie. Surowa z zewnatrz w srodku kryje koronkowe pawilony i pieknie rzezbione sufity. Warto przejsc wszystkie pietra i dotrzec na sam szczyt z pawilonami i ogromnym tarasem. Jest tam tez lancuch z setkami klodek z wygrawerowanymi napisami.
Kolejny punkt wycieczki to Palac Cesarski. Tym razem znowu taxi – 10Y. Palac to ogromny kompleks otoczony murem i… ogromne rozczarowanie. Rozczarowanie potegowane jeszcze dodatkowo cena biletu – 90Y (tyle co Zakazane Miasto i Palac Letni w Pekinie w sumie). Glowny palac robi raczej przygnebiajace wrazenie – zbudowany jest z surowego pieknie rzezbionego drewna, w otoczeniu sosen, do tego raczej skromne ekspozycje (sa tez zegary). Generalnie wyglada na zaniedbany. Aby zobaczyc wszystkie budynki cesarskie trzeba skorzystac z busa – dodatkowo platnego 40Y – tu drobna uwaga: na tablicach informacyjnych, planach i makietach wystepuja nieistniejace juz budynki pokazane tak, jakby nadal staly… mozna sie rozczarowac trafiajac jedynie na fundamenty. Park i jezioro bardzo ladne – pawilony i mostki.
Miasto Chengde – jak to w Chinach pelne neonow i wiezowcow. Usilujemy znalesc fajne miejsce w ktorym cos zjemy (pociag mamy dopiero o 22:50) Nie jest to jednak takie proste. Ladujemy na koniec w KFC. Na szczescie na przeciwko dworca, idac za rada przewodnika Bezdrozy, odnajdujemy fantastyczna restauracje z kuchnia syczuańska – DongPo! Jemy pyszne dumplingi i kurczaka z orzeszkami. Niestety nie ma ona angielskiej nazwy nad wejsciem – ale tubylcy moga pomoc jak pokaze sie napis po chinsku w przewodniku.
W Pekinie jestemy ok 4 rano (pociag hard sleep 59Y). Teraz tylko taxi do hostelu. Proste? Nie bardzo… przy dworcu stoi masa taksowek i wszyscy twierdza ze w nocy nie jezdza z taksometrem tylko za umowiona kwote. Nasz hostel jest niedaleko, jakies 3km – normalnie to ok. 10Y – cena od ktorej zaczeli negocjacje to 60Y! Na szczescie po drugiej stronie ulicy stalo jeszcze kilka taxowek i jeden z nich zabral nas wreszcie za 25Y. To targowanie jest naprawde meczace. Szczegolnie o 4 rano…
Dzień Leniucha w Bei Hai 2010-05-28
Siódmy dzień – Dzień leniucha!? No nie do końca. Wprawdzie po wczorajszej wycieczce należał się nam odpoczynek – ale jak tu nic nie robić? Pojechaliśmy więc do Parku Bei Hai.
Króluje w nim Biała Dagoba (36m) – czyli stupa w stylu tybetańskim. Jest też obowiązkowe jezioro, piękne pawilony i Ściana Dziewięciu Smoków.
Niestety pogoda postanowiła się popsuć, więc wróciliśmy do pierwotnego planu na ten dzień – Dnia Leniucha. Albo łasucha – dumplingi, truskawki w cukrze i bułeczki z piekarni. Dzień bez zwiedzania też może być przyjemny ;).
Wieczorem w Tv widzieliśmy zdjęcia z Guilin – powódź. Jednak kwiecień to nie najlepszy miesiąc na wyjazd do Chin…
Wisząca Świątynia i Groty 2010-05-28
Ósmy dzień. Właściwie to już wieczorem poprzedniego dnia wyruszyliśmy w podróż do Datongu. Datong choć brzydki i przemysłowy zachwyca skarbami w okolicy – Wiszącą Świątynią i Grotami Yungang. Była to jedna z najprzyjemniejszych wycieczek tego wyjazdu, choć zapowiadało się nieciekawie – nie mieliśmy biletów na powrót.
O tym żeby pojechać na zachód Chin marzyło mi się już w czasie pierwszej podróży. Tym razem się udało. Nie była to jeszcze pustynia Gobi, ale brzydki i przemysłowy Datong który zaskoczył nas totalnie.
Pojechaliśmy oczywiście pociągiem (6h) – bilet Pekin-Datong soft sleep (czyli 4 łóżka w zamykanym przedziale) – 159Y.
Na Dworzec Zachodni w Pekinie najwygodniej dotrzeć taksówką. Tym razem z małymi przygodami – stojący taksówkarze na ulicy Wangfujing chcieli za przejazd 100Y. Zatrzymaliśmy jednak innego i cena była już normalna – 25Y.
Rano z pociągu w promieniach wschodzącego słońca zobaczyliśmy niesamowite góry z ośnieżonymi szczytami. Wyłaniały się z porannej mgiełki i wszystko było w brzoskwiniowych kolorach!
Plan mieliśmy taki – szybko zdobyć bilety powrotne do Pekinu (nie kupiliśmy w Pekinie bo… nie było miejsc! Pani w kasie nas jednak zapewniała, że łatwiej będzie kupić na miejscu w Datongu – wiec ryzykowaliśmy), potem dostać się do Wiszącej Świątyni i jak wystarczy czasu dotrzeć do Grot Yungang.
Zaraz na dworcu wyłapał nas pan z biura CITS (chińskie biuro turystyczne). Wiele razy czytaliśmy o tym biurze w relacjach. Wreszcie sami z jego usług skorzystaliśmy. Jak się potem okazało – w Datongu jest to naprawdę opłacalne. Za 100Y od osoby pojechaliśmy do Klasztoru i do Grot i zdążyliśmy na autobus do Pekinu o 17 (tylko 4,5h)! Dodatkowo dowiedzieliśmy się od pana, że te pociągi powrotne, na które nie udało nam się w Pekinie kupić biletów po prostu nie zatrzymują się w Datongu – tylko przejeżdżają.
Do Wiszącej Świątyni (Xuankong Si) jechaliśmy ok. 1h (65km). Można się tam też dostać autobusem – ale z wydostaniem mogą być kłopoty, a jak się ma tylko jeden dzień szkoda tracić czas na czekanie na autobus. Bilety 60Y (niestety nie sprzedali nam ulgowych).
Pogoda nam się trochę załamała – po słonecznym poranku sypnęło śniegiem i zrobiło się bardzo zimno. Na szczęście zamieć ;) trwała tylko chwilę.
Klasztor faktycznie jest niesamowity – jak koronkowa ozdoba przyklejona w połowie ogromnej skalnej ściany. W jednej z bogato rzeźbionych sal są posągi przedstawicieli trzech religii – Buddy, Konfucjusza i Laozi.
Wracamy na przedmieścia Datongu i jedziemy do Grot Yungang (16 km). Groty w sumie traktowaliśmy trochę po macoszemu. Widzieliśmy już Groty Longmen więc czym mogły nas zaskoczyć podobne groty?
Oj mogły! Groty Yungang są niesamowite!!! Zachowały się w wielu z nich piękne freski i kolorowe rzeźby! Tworzenie rzeźb w tym miejscu rozpoczęło się już w 453r n.e. (najstarsze groty nr 16-20). Są tam elementy perskie i indyjskie. A bogactwo szczegółów i ilość rzeźb w niektórych grotach jest oszałamiająca! Cześć grot była w remoncie – a dokładnie 1-4. W grocie nr 12 jest charakterystyczny fryz z postaciami grającymi na instrumentach. Największe wrażenie jednak robią ogromne posągi Buddy w grotach 18, 5, 20.
Tutaj bilet kosztuje 100Y (są ulgowe za 50Y).
Miły kierowca busa odstawił nas na dworzec autobusowy (masakra – coś jak stary obskurny dworzec PKS w Krakowie ale po bombardowaniu :). Po drodze do Pekinu znowu fantastyczne widoki – góry i wioski z domkami z beżowej cegły.
W Pekinie jesteśmy ok. 22 – nie dość że nie wiemy na jakim dworcu… nie wiemy nawet w której części tej 18sto milionowej metropolii (potem wydedukowaliśmy że był to jakiś koniec świata w południowo-wschodniej części Pekinu, ok. 7-8km od Qianmen). Metra nie znaleźliśmy – została więc tylko taksówka. Wydajemy na to 30Y i padamy na twarz w hostelu! Fantastyczny dzień!
Park i zakupy 2010-05-28
Dziewiąty dzień. Jednak w Pekinie zaświeciło nam słońce! Ania i Adaś wyruszyli do Świątyni Nieba, a ja z Markiem do parku przy Zakazanym Mieście. Teren Zakazanego Miasta jest ogromny – a dodatkowo poza tą najtłumniej odwiedzaną przez turystów częścią są wokół murów fosy i parki. My odwiedziliśmy park najbliżej naszych hutongów. Tutaj naprawdę można odpocząć. Nie ma tu turystów, kwitną magnolie i tylko czasem natkniemy się na kogoś ćwiczącego tai chi.
To już w sumie ostatni dzień w Chinach – wiec musimy zrobić konieczne zakupy. Oczywiście herbatka, ale udało się mi tym razem kupić też całkiem fajnie ciuszki – na szczęście bez targowania!
Nareszcie też dotarliśmy do hutongów na południowy zachód od Placu Tenanmen. Tutaj oprócz sklepików z pamiątkami były też takie wyspecjalizowane – z przyborami do kaligrafii, z porcelaną i księgarnie.
Ostatni obiad w Pekinie zjedliśmy też w hutongach. Naprawdę będę tęsknić za tą fantastyczną kuchnia i o dziwo za jedzeniem pałeczkami. To niesamowite jak smak potrawy staje się bardziej wyszukany gdy nabieramy małe porcje pałeczkami! Polecam spróbować!
Na zakończenie wdrapaliśmy się jeszcze raz na Wzgórze Węglowe – to niesamowite patrzeć jak dachy Zakazanego Miasta ciągną się prawie po horyzont :).
Powrót do domu 2010-05-28
Ostatni dzień – powrót do domu. Na lotnisko pojechaliśmy kolejką. Niestety tym razem znowu nie byliśmy w terminalu w kształcie smoka… Lot do Moskwy minął bardzo szybko (8h) – lecieliśmy w dzień, więc niestety nie chciało się nam spać. Na szczęście samolot należał to tych lepszych i mieliśmy własne telewizorki. W Moskwie tylko 1h czekania i zaraz następny samolot do Warszawy. Wulkan okazał się dla nas łaskawy i nie zablokował nas w Moskwie.
Na koniec jeszcze paradoks cenowy na kolei – w Warszawie za przejazd 290km do Krakowa zapłaciliśmy 110zł. Nie ma to jak ceny w Chinach… Na pocieszenie dodam, dla tych którzy dawno mieli okazje jechać IC – są nowe wagony z dostępem do prądu i internetu przy każdym fotelu. :)
Tak zakończyła się nasza dwuetapowa przygoda z Chinami. Za kilka lat trzeba będzie tam jeszcze wrócić. Ale póki co inne części Azji wzywają. Mój notesik podróżniczy już jest całkiem zapisany. Na szczęście w Datongu kupiłam nowy – też zielony. Już się wiec niecierpliwi, tak jak ja kiedy w nim coś nowego zapisze!
WYDATKI
- Pekin Meczet – 10Y
- Pekin Świątynia Fayuan – 5Y
- mapa Pekinu 20Y
- autobus do Miyun – 15Y
- taxi na Mur z Miyun do Jinshanling – 195Y (w obie strony, dla 4 osób; na osobe cała wycieczka 176Y, z biurem z hostelu to koszt 260Y)
- kaczka po pekińsku – porcja dla 4 osób – 138Y
- Pekin Pałac Letni – 30Y (osobno inne wejścia)
- obiad dla 4 osób – 90 – 140Y
- Pekin Park Bei Hai – 20Y
- tryskawki w glazurze – 6Y
- Pekin park przy Zakazanym Mieście – 2Y
- kolejka na lotnisko – 25Y