2008-08-30 - 2008-10-25
Podróż Bułgaria od środka, czyli o zbawiennym braku planu
alkohol gospodarstwo agroturystyczne schronisko góry jeziora pieszo autobus zabytki kluby i kawiarnie hotel kuchnia camping pociąg autostop plaża wyspa
Opisywane miejsca:
(777 km)
Typ: Blog z podróży
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Pamiętam Bułgarię z połowy lat 70-tych, z czasów jeszcze bardziej "siermiężnego sojalizmu" niż w Polsce. Był to wówczas bardzo popularny wakacyjny kierunek dla wszystkich obywateli tzw. "demoludów". Mimo wszechobecnego wówczas brudu, dziadostwa i monstrualnej biurokracji mam dość miłe wspomnienia z pobytu w tym kraju. Po pierwsze - były to wspaniałe, beztroskie, studenckie lata, po drugie - kraj był wtedy chyba tak samo piękny jak i dziś i po trzecie - spędziłem tam wakację z wówczas przyszłą, a obecnie nadal aktualną moją żoną. Zwiedziliśmy wówczas prawie całe wybrzeże i Sofię. Dziękuję za przypomnienie Bułgarii, która na pewno zasługuje na większe zainteresowanie naszych turystów.
-
dopiero teraz tu dotarłam i okazuje się, że mam jeszcze sporo "starych", ciekawych relacji na Kolumberze do przeczytania:) plusik ode mnie za lekki, pełen energii i humoru styl :)
-
modelowa relacja ;)
a tak na serio: wciągająco i fajnie opisujesz te wasze podróżne perypetie - czekam na resztę! -
HC zawsze warto - tubylcy to najlepsza część wielu podróży. Nie musisz się "odwdzięczać". Wiem, bo czasem jestem też "gospodarzem" - sama obecność fajnych ludzi, ich opowieści, dziwne zwyczaje, muzyka z ich stron, albo grana przez nich, zupełnie niespodziewane wrażenia z Warszawy - to już jest "odwdzięczenie" i to wystarczy :)
Co do specyfików lokalnych, to mam dramatyczne wspomnienia po wódce ryżowej z Mongolii - odmówić się nie dało, szło więc z kubków "na raz" aż do czasu, kiedy gospodarz stwierdził "dość" - w tym czasie już nie potrafiłam wstać - a kolejny dzień był koszmarem na pustyni ( dosłownie) - eh koloryt lokalny
A taksówki i w Warszawie potrafią podnieść ciśnienie. Najbardziej ekstremalna to jednak nocą na przejściu Ukraina- Rumunia. Jedna pani z wyprawy musiała obficie popijać wódką, żeby uniknąć zawału :) -
"stresy taksówkowe" - do lasu, czy do celu? - to jedne z moich ulubionych stresów w podróży. oczywiście "najprzyjemniej" jest w pierwszej taksówce, tej z lotniska. pamietam jak w hawanie, o trzeciej nad ranem, po nagłej zmianie planów przez kolesia, u którego mielismy spać, przez jakąś godzinę dojeżdżaliśmy, a później błądzilismy po mieście. przeżyliśmy... w marrakeszu, co prawda w dzień, też jakoś dziwnie niepokoił mnie smród padliny dobiegający z palmowego gaj, przy którym zwalniał taksówkarz... w stambule z kolei, miałem zupełnie poważne i całkiem uzasadnione obawy o własne życie, kiedy driver wzrostu metr-dwadzieścia i ledwie wyglądający zza kierownicy pędził po ulicach ze średnią prędkością 140 km/h bluzgając przy tym po turecku, trąbiąc, mrugając wszystkim długimi światłami i zmieniając bez przerwy pas jazdy, po czym nagle... zatrzymał się w ciemnej uliczce, wysiadł i zniknął na jakieś piętnaście minut.... ehh... dla takich chwil się żyje:-)
testowanie lokalnych preparatów to też temat rzeka... z najmniej sympatycznych pamiętam dwudniowe odchorowywanie kubańskiego rumu pitego naulicy starej hawany pod TuKolę - tamtejszy substytut coca-coli. bolało...
i muszę chyba w końcu się skusić na HC, CS, albo inną formę konaktów z tubylcami, bo choć zdecydowanie należę do ty budget turystów, mam jakieś niezrozumiałe opory (wynikające raczej z faktu, że nie wiem, czy będę mógł sę odwdzięczyć, niż że coś nie bedzie grało)
pzdr
i... feliz viaje... siempre:-) -
myślę, że zatrułam się bułką. rakija była pyszna i złego słowa nie dam na nią powiedzieć.